Rozdział 8
Noc zbliżała się wielkimi krokami. Otaczał mnie las. A ja sama przez niego szłam. Nie miałam nikogo do pomocy. Nikt już nie mógł mi pomóc. Liczyła się tylko moja własna siła i odwaga. Sztylet był moją jedyną bronią, zdolną do zabicia magicznych istot.
Pomimo czerwonego płaszczu, czułam się osaczona, obserwowana... To nie było tak jak z Kristopher, oj nie... To było uczucie jakby przyglądała mi się masa osób. Wiedziałam, że to tylko moja wyobraźnia, ale nie mogłam pozbyć się z głowy myśli, że coś może mnie zaatakować. Gdybym została pozbawiona ostrza, nic by mnie nie ocaliło.
Wilkołak odszedł. Pomimo obietnic, zostawił mnie. Skazał na samotną wędrówkę. A to wszystko tylko dlatego, że kogoś wystraszyłam. Powtarzałam, że nie mogłam się zgodzić na to, żeby ktoś mnie obrażał, ale wielki panicz oczywiście miał to gdzieś. Gardził wiedźmami, a mnie urodziła jedna z nich. Ale przecież nie byłam taka jak one, prawda?
***
Zmrok zapadł szybko. Światło księżyca nie przebijało się przez gęste gałęzie, a przez to nie widziałam drogi przed sobą. Ledwo dostrzegałam własne dłonie, które wyciągnęłam przed siebie, aby nie trafić na jakieś drzewo.
Zauważywszy polanę, od razu pobiegłam w jej stronę. Jedynie miejsce, które nie było skąpane w ciemności. Otoczone jedynie krzakami. Zachęcało mnie to. Czułam, że ten kawałek ziemi mnie do siebie przyciąga. Nie mogłam się oprzeć.
Stanęłam po środku i potrząsnęłam głową. Coś się ze mną działo. Nie wiedziałam co. Dziwne uczucie nie opuszczało mnie.
Spojrzałam na naszyjnik. Świecił się jego szkarłatny kamień. To ani trochę nie było normalne. Dodatkowo, gdy go dotknęłam, był gorący, wręcz parzący. Nie powinno tak być. Przecież miał mnie chronić, a przy takiej temperaturze mógł mnie zranić.
Nagle usłyszałam jeden szmer, potem drugi i trzeci. Po chwili zostałam otoczona przez grupkę ludzi. Ale nie... To nie byli jednak ludzie... Ostre rysy twarzy, zielone, jaskrawe oczy, długie włosy, szczupłe sylwetki i spiczaste uszy... Byłam osaczona przez elfy. Każdy z nich mierzył we mnie strzałą. Napięli łuki do granic wytrzymałości. Dotknęłam dłonią sztyletu. Nie miałam szans. Nie pokonałabym ich sama. Od razu sobie odpuściłam wszelką walkę.
Wiele wiedziałam o tych istotach. Kiedyś dużo o nich czytałam. Należały do ludów długo żyjących. Drobne sztuki magiczne, którymi się posługiwały, nie mogły wyrządzić wielkiej krzywdy. Miały genialny słuch i węch. Swoją dojrzałość osiągały w wieku trzydziestu lat. Od tamtej pory zaczynali stawać się coraz silniejsi, aż do pięciu setek. Wtedy słabną i stawali się coraz niżsi. To dość zabawne. Potrafili być wzrostu małej wróżki.
Jednak spiczaści byli bardzo i to bardzo uparci. A spłacanie długów traktowali jako sprawę honorową. Rodzinę stawiali na pierwszym miejscu. Od małego byli uczeni sztuki polowania. Posługiwali się perfekcyjnie łukami. Nigdy nie chybiali. Wszystko co robili było idealne. Mieli w sobie więcej kultury niż niejeden człowiek.
— Wtargnęłaś na nasze ziemie. — Usłyszałam męski głos dochodzący zza rzędu elfów. — Co masz na swoją obronę, wiedźmo? — Nagle na przód wysunął się wysoki mężczyzna. Na oko miał pięćdziesiątkę, ale pozory czasem mylą. Jego długie, blond włosy były związane w wysoki kucyk, a połowę jego twarzy pokrywały czarne malowidła, które skutecznie zakrywały naturalną barwę skóry.
Stałam przed samym generałem wojsk elfickich. Zaprawiony w woju. Jego tatuaże wskazywały, że stoczył wiele potyczek i wojen.
Czarne wzory pojawiały się wtedy, gdy kogoś zabiją. Im więcej uśmiercą, tym większa powierzchnia ciała zostaje zakryta. To był taki ich znak informujący, że nie należy zadzierać.
Po analizie jego słów uświadomiłam sobie, że nazwał mnie wiedźmą. To trochę zbiło mnie z tropu. Przecież miał dobry węch. Powinien od razu wyczuć we mnie człowieka. Coś mi tu nie pasowało...
Na domiar złego nie wiedziałam o jakie mu ziemie chodzi. Las nie należał do nikogo. Wszyscy się nim dzielili. Nie było szans, żebym zaszła za daleko.
— Przepraszam, nie wiem o co panu chodzi — przyznałam. — Jesteśmy w Bezdennej Puszczy, ona nie należy do was.
Mężczyzna zaśmiał się krótko.
— Stoisz na ziemi elfów, w Kryształowym Lesie — powiedział swoim głębokim głosem.
Zamurowało mnie. Słyszałam wiele o tym miejscu. Ale według legend od innych terenów oddzielał go Diamentowy Mur, którego nie dało się przekroczyć. A ja jakimś cudem stałam za nim. Nie było szansy, żebym przez niego przeszła.
— Nie mogłam przekroczyć Diamentowego Muru, jestem człowiekiem — rzekłam.
— Nie rozśmieszaj mnie wiedźmo. - Zmarszczył brwi. - Nie ukryjesz swoich oczu pod nakryciem.
Ściągnęłam kaptur i spiorunowałam mężczyznę wzrokiem.
— Moją matką jest wiedźma, ja jednakże nią nie jestem. Odziedziczyłam jedynie tą czerwień. — Wskazałam palcem na moje oczy. — Uciekam przed wampirami, które chcą użyć mojej krwi, aby wskrzesić władcę.
Okłamywanie elfów nigdy nie kończy się dobrze. Wyczuwają odhybienia od prawdy na kilometr. Prawdomówność jest ważna w ich społeczeństwie.
— Przepraszam za wtargnięcie na wasze ziemie. Ominęłam prawdopodobnie granicę — zaczęłam się tłumaczyć. — Jak najszybciej odejdę z waszych terenów.
— Wampiry chcą wskrzesić swojego króla? — zapytał generał. — I ty im jesteś do tego potrzebna... — Machnął dłonią w stronę innych elfów, a oni opuścili broń. — Nie mogę pozwolić wrócić ci do Bezdennej Puszczy. Jesteś zbyt cenna dla nas wszystkich.
Nie rozumiałam o co chodzi.
— Kiedyś prowadziliśmy z ich ludem wojnę, po śmierci ich władcy wszystko ustało — kontynuował. — Jak powróci nie będziemy mieli szansy przeżyć. — Wyglądał na zmartwionego. — Nie wyczuwam w twoich słowach kłamstwa — przyznał. — Chcielibyśmy, żebyś skorzystała z naszej gościnności i została z nami. Obronimy cię.
Propozycja była bardzo kusząca. Otoczona przez bandę elfów miałam ogromną szansę, że nie umrę.
— Zgoda - powiedziałam bez zawahania.
— Nazywam się George Willow. — Ukłonił się. — A ty panienko?
Niby taki miły, a co do czego to podstępny drań. Nie mogłam wyjawić swojego prawdziwego imienia, oj nie... Te istoty posługują się właśnie głównie Magią Imienia. Wyjawienie go powoduje, że mają nad tobą całkowitą władzę. Sprytnie, prawda?
— Czerwony Kapturek — przedstawiłam się.
— A więc, Czerwony Kapturku. — Odwrócił się. — Zapraszam do naszego królestwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top