Rozdział 5
W drzwiach stanęła moja babka. Wyglądała jak typowa stara kobieta. Siwe włosy, liczne zmarszczki na twarzy, kościste dłonie. Pomimo swojej nieśmiertelności nie mogła być wiecznie młoda. Dwa tysiące lat robiło swoje. Nawet ja wiedziałam, że jej koniec był bliski. Zgarbiona sylwetka z trudem opierająca się o drewnianą laskę, żyły widoczne przez skórę, krzywe zęby. To ani trochę nie wyglądało dobrze. Wiedźmy były długo żyjące, ale po pewnym czasie traciły zdolności magiczne. Te najstarsze umierały z licznych problemów ze zdrowiem, albo zostawały zamordowane przez ludzi, bądź wilkołaków. Można by się kłócić z domniemana długowiecznością wiedźm... Ja raczej twierdziłam, że mogą żyć ponad 20 razy dłużej od przeciętnego człowieka. Prawdziwymi nieśmiertelnymi są wampiry. Chodziły po ziemi tyle ile chcą, robiły co chciały. Zazwyczaj wyglądały na maks trzydzieści lat. Wszystko zależało od ich uznania. I nie... Nie chodziło o to, że zależy to od faktu kiedy zostają przemienieni. Ludzie wymyślali różne bajki. Jedną z nich jest ta, że od ugryzienia krwiopijcy, sam się nim stawałeś. Większej bzdury w życiu nie słyszałam. Wampirem się rodzisz, a nie stajesz. Gdyby taka teoria była prawdziwa, z pewnością po ziemi chodziłaby cała masa pijawek, które ciężko zabić. Były szybkie, zwinne, miały zwiększoną regenerację zdrowia, klasyczny kołek w serce nie działał, czosnek jedynie kogo odstraszał to twoich znajomych, którzy nie mogli wytrzymać tego smrodu. Należy blado skóremu rozwalić czaszkę. Trzeba się tak zamachnąć, żeby połamać kości i uszkodzić mózg. Wampir mógł żyć bez serca, ale bez mózgu był martwy. Nawet palenie ich zwłok było trudne. Ciało spalało się zazwyczaj kilka dni. Zależy od wieku zmarłego. Im starszy, tym dłużej trwała kremacja.
— Witaj, babko — przywitałam się.
—Dzień dobry — odpowiedziała swoim zachrypniętym głosem.
— Oto twoje leki — Wzięłam torbę i wyjęłam z niej fiołki, a następnie je jej podałam.
—Dziękuję, Alice — westchnęła. — Czy cóż zdarzyło się podczas podróży? — zapytała.
Czasami się zastanawiałam, czy aby na pewno nie miała jakiś dodatkowych umiejętności.
— Spotkałam wilkołaka — wskazałam na Kristophera, który siedział nagi pod drzewem — i wampira, który prawdopodobnie coś do mnie miał.
— Wiedziałam że tak będzie... — Przymknęła powieki. — To dobrze że masz ze sobą pchlarza, przyda ci się.
— O co chodzi?
Byłam nieco zdezorientowana.
—Bardzo długa historia, nieodpowiednia na tę chwilę. — Weszła do wnętrza chaty a po chwili wróciła i podała mi dużą, brązowa torbę. — Masz tu pieniądze, jedzenie, ubrania i papiery które ci to wszystko wyjaśnią.
Patrzyłam na kobietę ze zdziwieniem. Miałam jej jedynie przynieść leki, a ta mi nagle dała prowiant, a sądząc po jego ilości, na długą wędrówkę.
—Możesz mi wytłumaczyć co się dzieje?
Gwałtownie złapałam się za potylicę. Ból był nie do zniesienia.
Zmarszczyła brwi i sięgnęła do kieszeni spódnicy.
—Trzymaj. — Dała mi naszyjnik z dużym, okrągłym rubinem. — Ochroni cię.
Dłonią zaczęłam macać błyskotkę. Wyglądała na cholernie drogą. Rubiny były warty fortunę. Gdy podniosłam go w stronę światła, okazało się że był idealnie czysty. Żadnej skazy. Nie było mowy żeby zostało to wykonane przez człowieka. W tamtych czasach kamienie szlachetne z najwyższej półki miały jedynie wysoko postawione istoty. Takie cacka dostawały od samych Mistrzów Kamienia. Mieszkali w Górach Nocnych. Teren najbardziej wysunięty na północ kontynentu. Niebezpiecznie ostre skały uniemożliwiały dostanie się tam. Tylko głupiec chciałby okraść tamtejszą ludność. Zawsze kończyło się to śmiercią złodzieja.
Na szyję zawiesiłam naszyjnik. Biło od niego przyjemne ciepło. Momentalnie wszelki dyskomfort zniknął. Już chciałam odezwać się do babki, ale ona mnie popchnęłam i rozkazała udać się do najbliższego miasta, unikać wampirów, przeczytać papiery, które mi dała.
Głośno westchnęłam i uznałam, że dopadała ją jakaś paranoja na starość. Gdy tylko drzwi się zamknęły podeszłam do wilkołaka, odwróciłam wzrok i wyjęłam z torby parę lnianych, szarych spodni i białą koszulę, a następnie rzuciłam ubraniami w niego i kazałam je założyć.
Po chwili Kristopher stanął przede mną z rękoma ułożonymi na biodrach.
— A więc co robimy? — Uśmiechnął się. — Wszystko słyszałem.
Obrzuciłam go wzrokiem. Nie miałam ochoty na jego towarzystwo. Wolałam zająć się wszystkim sama. Sądziłam, że kobieta się pomyliła. W jej wieku każdy miał prawo popełniać błędy. Planowałam wrócić do swojego domu i do Grovera.
— Każdy idzie w swoją stronę — oznajmiłam.
— Nie ma mowy. — Skrzyżował ramiona. — Grozi ci niebezpieczeństwo.
Prawie wybuchłam śmiechem po usłyszeniu jego słów. Oczywiście, że byłam bezpieczna. Kto by się interesował człowiekiem?
— Wierzysz w słowa staruszki? — Zakpiłam.
— Wampiry nie atakują osób powiązanymi krwią z wiedźmami. — Podrapał się po głowie. — Musi być coś na rzeczy.
Trochę przyznałam mu racji. Krwiopijcy woleli unikać takich jak ja. Przypomniałam również sobie ton głosu babki, był taki poważny. Może mówiła prawdę? Miałam porzucić swoje "spokojne" życie na rzecz wiecznej tułaczki? Średnio mi to przypadło do gustu.
— Wolałabym załatwić wszystko sama — prychnęłam. — A tak poza tym... Czemu ci aż tak na tym zależy?
Był niezwykle uparty. Zapierał się nogami i rękami, że chciał ze mną zostać. Było to zabawne ze względu na fakt, że poznał mnie dzień wcześniej.
— Jestem wilkołakiem bez stada. W Bezdennej Puszczy nie mam czego szukać. Podróż przy twoim boku brzmi ciekawie.
Czyli uważał mnie za osobę godną uwagi, albo za kompletną idiotkę. Gościa znałam dość krótko. Sam fakt, że zgodziłam się, żeby zaprowadził mnie do chaty babki, był niezwykle głupim posunięciem. Przecież mógł mnie zabić, zgwałcić, wydać ranną ludziom. Tortury z ich rąk nie należały do przyjemnych. Musiałam przyznać, że były wymyślne. Przez wiele lat doskonalili je. Wszystko po to, żeby wyciągać informacje, albo ot tak dla zabawy sprawiać ból. Jako człowiek nie przeżyłabym długo. Mogłabym im powiedzieć, że należę do ich rasy, ale głupcy nigdy nie wierzyli osobom, które dziwnie wyglądały, a moje czerwone oczy nie były dla nich normalne.
Po dłuższym zastanowieniu, podróż z Kristopherem nie byłaby taka zła. Jedynie co miałam do obrony to sztylet. Jeżeli zostałabym pozbawiona mojego jedynego ratunku, byłabym jednym słowem w dupie. Wilkołaki charakteryzowała zwiększona regeneracja, siła i ich wilcza postać, która była większa od człowieka. Spotkanie takiego bydla w lesie nic dobrego nie wróżyło, ponieważ pchlarze były niezwykle agresywne. Oczywiście mowa tu o samcach. Samice nie mogły wychodzić z domów. Musiały siedzieć, gotować, rodzić dzieci i w sumie to tyle. Ich życie nie było kolorowe. Ja nie pozwoliłabym tak siebie zniewolić do zwykłej kury domowej.
— Dobra... — przeciągałam każdą literę. — Chodź. — Machnęłam dłonią.
— Jednak jesteś mądra. — Poklepał mnie po głowie.
Ten gest lekko mnie zdenerwował. Tak robiono w stosunku do dzieci, a przecież nie miałam aż tak dużo mniej lat od niego, chyba.
— W każdej chwili mogę zmienić zdanie — syknęłam.
— Teraz już tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. — Zaśmiał się głośno i pociągnął mnie za dłoń w stronę lasu.
— Wiesz gdzie jest najbliższe miasto? — zapytałam.
Nigdy wcześniej nie chodziłam w tamtą stronę. Babka mówiła, że na południe od jej chaty są najgorsze tereny, nie warte mojej uwagi, że nie warto tam chodzić.
— No tak, tam. — Wskazał palcem na drzewa.
Bardzo dużo mi to powiedziało.
— Daleko?
— Godzinka spaceru. — Cmoknął i poszedł przodem.
Nagle rozległo się burczenie mojego brzucha. Otworzyłam torbę i wyjęłam z niej smacznie wyglądający kawał mięsa, który od razu zjadłam, następnie zajęłam się konsumpcją pysznego chleba. Od razu poczułam się lepiej. Tęskniłam za uczuciem sytości. Spożywanie samego sera i jabłek było mało sycące.
— Chcesz? — Podbiegłam przed wilkołaka i zaczęłam wymachiwać przed jego oczyma owocem.
— Zjem coś na miejscu. — Stanął. — Czy ja ci wyglądam na roślinożerce?
Omiotłam jego umięśnioną sylwetkę wzrokiem. Miał rację. Z pewnością nie zbudował wszystkiego jedząc jakieś warzywka.
— Pośpieszmy się. — Poszłam dalej.
***
Droga mijała nam spokojnie. Ptaki siedzące na gałęziach wesoło ćwierkały. Szum wody otaczał nas ze wszystkich stron. Bezdenna Puszcza za dnia wyglądała bajecznie. Gdybym nie wiedziała co się tam dzieje po zmroku, z pewnością odwiedzałabym las częściej.
Po pewnym czasie drzewa zaczęły się przerzedzać, a trawę zastąpiła kamienna ścieżka. Oznaczało to, że trafiliśmy tam gdzie trzeba.
— Witaj w Pirje, mieście rozpusty. — Posłał mi szeroki uśmiech.
Zazgrzytałam zębami. Byliśmy w najgorszym miejscu do którego moglibyśmy się udać. Pełne dziwek, alfonsów, dilerów i innych osób należących do dna społecznego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top