Rozdział 4

 Byłam szczerze zaskoczona słowami Kristophera. Nie spodziewałam się, że mógł być kiedyś alfą. Myślałam, że dowódca może wszystko, a tu nagle się okazuje, że go również obowiązują jakieś zasady. Stwierdziłam, że ta podróż może nie być tak nudna jak na początku sądziłam. Liczyłam na to, że uda mi się wyciągnąć więcej informacji od mojego nowego towarzysza.

 — Ciekawe... — mruknęłam sama do siebie.

 —  Nie jestem byle jakim kundlem. — Zaśmiał się. — Nie żałuję, że zostałem wygnany. — Posłał mi szeroki uśmiech. — Ona była boska w łóżku. — Patrzył rozmarzonym wzrokiem przed siebie. — I te jej... — Nie dałam mu dokończyć. Średnio miałam ochotę słuchać jego szczegółowych opisów. Niezbyt mnie to interesowało.

 — Nie galopuj tak daleko Romeo. — Szturchnęłam go łokciem w ramię.

 — Za nią poszedłbym do piekła.

 Przetarłam dłońmi skronie, żeby się nie wkurzyć na dupka siedzącego obok. Jednak prawdą było, że wilkołaki były zbyt bardzo... Napalone. To się chyba nazywało zwierzęcym instynktem, czy coś w tym stylu.

 — Słyszałaś? — Nagle zerwał się z miejsca.

 Zrobiłam to samo i rozejrzałam się dookoła. Nic nie słyszałam. Dodatkowo nie widziałam nic podejrzanego. Zastanawiałam się, czy aby na pewno mężczyzna nie miał jakiejś paranoi. Może od tych miłosnych podbojów zepsuły mu się zmysły? Było to bardzo prawdopodobne. Wolałam nie wiedzieć jakie prowadził życie.

 — Nie. — Oparłam się o drzewo. — Chyba się przesłyszałeś.

 Marzyłam jedynie o odpoczynku. Jeszcze chwilę wcześniej siedziałam na miękkiej trawie i regenerowałam siły. Z drugiej strony miałam dziwne wrażenie, że lada moment coś się stanie. Jednakże nie było szans, by ktoś nas chciał zaatakować w ciągu dnia. Na miejscu takiego osobnika poczekałabym do nocy, aby łatwiej było się ukryć i zaskoczyć.

 — Czuję kogoś. — Zrobił krok do przodu i głośno wciągnął powietrze. - Ktoś tu jest. - Omiótł wzrokiem krzaki.

 Jego zachowanie zaczynało coraz bardziej mnie niepokoić. Jednak ja dalej nic nie widziałam. Jedynie co słyszałam to szelest liści na letnim wietrze. Byłam niestety tylko człowiekiem, który nie miał jakiś szczególnych umiejętności. Musiałam zdać się na Kristophera. Miałam nadzieję, że mnie nie straszył... Od kiedy go znałam zauważyłam, że jego poczucie humoru było beznadziejne.

 — Cholera... — cicho warknął. — Wampir. 

 Ze zdziwienia uniosłam jedną brew do góry. Nie wierzyłam w to, że tak się zachowywał z powodu jakiegoś zwykłego wampira. Przecież to miłe istoty, które czasem piły krew. Ale ogólnie to nie sprawiały zbytnich problemów. Może czasami dokonywały grupowych mordów, ale wampir, również potrzebował jakiejś rozrywki. Popierałam to do chwili, gdy nie robili zbyt wielkiego zamieszania.

—- Przecież on nic nam nie zrobi. — Ziewnęłam i podeszłam do wilkołaka. — Pewnie się nudzi, czy coś.

 Żyjąc wieczność niezbyt wiele ma się do roboty. Nie dziwiłam się.

 — Coś mi tu śmierdzi. — Ponownie zaczął dokładnie skanować teren.

 Rezygnująco pomachałam głową i głośno westchnęłam. 

 — Chodź, idziemy. — Pociągnęłam go za dłoń, ale nie ruszył się z miejsca. — Chodź! — krzyknęłam.

 Wolałam opuścić tamto miejsce, niż dalej wysłuchiwać wilkołaka twierdzącego, że mu coś nie pasuje. Byłam zmęczona. Powoli zaczynała boleć mnie głowa.

 Dalej stał w miejscu i się rozglądał. Nie wiedziałam co robić. Jego paranoja marnowała mój cenny czas. Wiedziałam, że do chaty mojej babki zostało niewiele drogi, a Kristopher tylko wszystko przedłużał.

 — Nie mam nastroju do żartów. — Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. — Jak zmądrzejesz, to możesz do mnie dołączyć. 

 Nie zaszłam daleko. Patrząc do tyłu, nie zauważyłam osoby przed sobą. Trafiłam na twardą klatkę piersiową jakiegoś mężczyzny. Uniosłam wzrok. Ujrzałam przystojnego wampira. Jego blond włosy odbijały promienie słońca. Jednak mój wzrok przyciągnęły fioletowe tęczówki. Mogłam na nie patrzeć wieki. 

 — Co ja robię... — szepnęłam i potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się tych natrętnych myśli. 

 Nagle jeszcze bardziej rozbolała mnie czaszka. Nagły ból spowodował, że upadłam na ziemię. Nie wiedziałam co się dzieje. Mroczki przed oczami nie dawały mi spokoju. Starałam się z całych sił, żeby nie zemdleć.

 — Mówiłem, że coś mi tu nie pasuje. — odezwał się Kristopher i warknął na wampira. — Czego chcesz?!

 Bladoskóry nie odpowiedział. Rzucił się na mojego towarzysza. Oboje polecieli do tyłu. Nie dałam rady odwrócić się w ich stronę. Pulsowanie nie ustawało.

 Dało się usłyszeć odgłosy walki, które po chwili ucichły, a przede mną pojawił się duży szaro - biały wilk. Swoim łbem wskazał na grzbiet. Na początku patrzyłam zdezorientowana, ale po dłuższej chwili zrozumiałam.

 Resztkami sił wdrapałam się na wilkołaka, a dłońmi chwyciłam miękką sierść. Po chwili zwierzę zaczęło biec przed siebie. Silny wiatr rozwalał mój warkocz. Nie wiedziałam gdzie biegliśmy. Obraz zaczynał się rozmazywać. Nigdy wcześniej aż tak źle się nie czułam. 

 ***

Po pewnym czasie trafiliśmy pod dom mojej babki. Otaczały go wysokie, krzywe drzewa. Trawa nie była zielona, jej odcień przypominał zachodzące słońce. Sama chata odstraszała swoim wyglądem. Krzywy, dziurawy dach z ceglanym kominem, drewno, którym wykonano ściany ledwo się trzymało na miejscu, liczne sieci pająków, które widniały w każdym zakątku. Budynek ani trochę nie zachęcał do wejścia, do środka.

 Powoli zeszłam ze grzbietu i przytrzymałam się studni, aby nie upaść. Nagle przede mną stanął Kristopher w swojej ludzkiej postaci. Gdy ujrzałam, że jest nagi, odwróciłam wzrok na bok. Miałam wrażenie, że cała moja twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Nigdy nie widziałam mężczyzny bez ubrań. 

 — Nie wstydź się — rzekł. — Możesz się napatrzeć. Pewnie nigdy w życiu nie miałaś okazji zobaczyć tak przystojnego mężczyzny. 

 Jego zachowanie w tamtej sytuacji pozostawiało wiele do życzenia.

 — I, że musiałam trafić na takiego narcystycznego chłopa... — szepnęłam.

 Przecież mogłam poznać jakiegoś rozważnego, poważnego wilkołaka, który by swoim zachowaniem ukazywał swą dojrzałość. Pomimo faktu, iż Kristopher był starszy ode mnie, przynajmniej tak to wyglądało, to psychicznie chyba dalej był młodzieńcem.

 — Słyszałem to! - krzyknął.

 — Zapomniałam, że Pan Wielki, Zły Wilk, ma dobry słuch — prychnęłam.

 Nie miałam ochoty dalej stać przy jego osobie. Podeszłam do dębowych drzwi i zapukałam. Przez kilka sekund nikt nie otwierał. Już miałam ponownie podnieść dłoń, ale nagle drewniana powłoka się uchyliła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top