Rozdział 17
Gdy tylko uwolniłam się z jego uścisku zaczęłam planować swoją zemstę. Niestety niezbyt wiedziałam co mu zrobić. Postanowiłam to pozostawić na później. Chciałam, żeby myślał, że już nie byłam zła...
Podniosłam z ziemi pelerynę i ruszyliśmy w dalszą drogę, która tym razem zajęła nam cały dzień. Przez cały czas burczało mi w brzuchu. Jednak nie mieliśmy nic do jedzenia. Musiałam jakoś wytrzymać.
— Oto Kertyn. — Powiedział Kristopher, gdy stanęliśmy przy bramie.
Rozejrzałam się i jedynie co widziałam to biedę. Takie drugie Pirje... Nie byłam z tego zadowolona. Nie lubiłam takich ciemnych miejsc.
Po chwili weszliśmy do gospody. Podobnej do tej co byliśmy kiedyś. Ponownie czułam zapach potu i alkoholu. Aż skręcało mną od środka.
— Mamy mały problem, Alice. — Przybliżył się do mnie wilkołak. — Nie mamy pieniędzy.
To była prawda. Ja byłam bez grosza przy duszy, tak jak on. Wszystko pozostało w królestwie elfów. Prawie nic nie mieliśmy przy sobie. Dodatkowo jak patrzyłam na ubiór mężczyzny to aż mi się wstyd robiło.
— Mam genialny pomysł — powiedział. — Wejdziesz na stół, pokażesz trochę ciała i zatańczysz. Z pewnością będą rzucali monetami.
Spojrzałam na niego zirytowana. On jedynie myślał o jednym...
— Ty serio jesteś jakiś niepoważny... — Zaczęłam odrywać klejnoty, które znajdowały się na moim gorsecie. — Idź kup jakieś ubrania. — Podałam mu kilka kamieni.
Następnie weszłam w głąb lokalu i usiadłam przy wolnym stoliku. Cierpliwie czekałam na tego idiotę. Chciałam wreszcie się przebrać.
Zniecierpliwiona stukałam paznokciami o blat. Nagle po przeciwnej stronie zasiadł jakiś facet. Jego twarz była skrywana przez kaptur. Nie widziałam jej.
— Co taka piękna panienka robi sama w takim miejscu? — zapytał.
— Nie widać? — warknęłam.
Nie miałam nastroju na bogaduszki z nieznajomym. Pragnęłam jedynie snu i jedzenia. Od rana byłam na nogach.
— Może dotrzymam ci towarzystwa? — mruknął.
Zaczynałam się zastanawiać, czy aby na pewno nie był głuchy. Skierowałam wzrok na jego dłonie, które trzymał na stole. Wydawały się jakieś dziwne. Zbyt kościste i zbyt jasne. Szybko odwróciłam się do tyłu i wzięłam nóż z sąsiedniego blatu, a następnie wbiłam ostrze w rękę podejrzanego typa. Odskoczyłam z miejsca i wywróciłam stół wprost na niego. Tak jak sądziłam, zdążył go złapać w ostatnim momencie. Byłam pewna jednego, nie był człowiekiem.
Chwyciłam krzesło i rzuciłam je wprost na niego. Ponownie się ochronił. Czułam na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Nie wiedziałam czy to z powodu walki, czy z powodu tego, że miałam czerwone oczy.
Mężczyzna podniósł się i zaczął biec w moją stronę. Był bardzo szybki, jednak już miałam do czynienia z jego rasą. Podniosłam z ziemi odłamany kawał drewna i zwróciłam go ostrą stroną wprost w klatkę piersiową napastnika. Był on niedoświadczony. Widziałam to po jego ruchach.
Stanął i tępo wpatrywał się we mnie.
— Radzę ci się nie ruszać. — Zdjęłam z jego kaptur. — Wampir — oznajmiłam.
Bał się ruszyć. On chyba nie wiedział, że i tak nie mogłam go zabić. Wolałam korzystać z jego niewiedzy. Zabawne było to, że nikt mu nigdy nie wyjaśnił jakimi prawami żądzą się pijawki.
— Zabawne, że ktoś taki jak ty chciał mnie złapać — szepnęłam. — Niemądrze z twojej stro...
Nie dokończyłam, ponieważ poczułam ból w lewym udzie. Opuściłam głowę i ujrzałam nóż. Ten sam nóż, którym wcześniej przebiłam mu dłoń. Może nie był aż taki głupi...
Jego oczy zmieniły kolor. Po chwili schylił się i zaczął patrzyć się na krew, która wypływała z mojej rany. Drugą nogą wymierzyłam mu kopniaka w twarz. Jednak buty na obcasie się do czegoś przydały.
Wzięłam głęboki wdech i szybko wyjęłam ostrze, a następnie resztkami sił rzuciłam się na wampira, wbiłam je wprost w serce.
Czułam, że traciłam siły. Mężczyzna był sparaliżowany jedynie na kilka minut. Próbowałam wstać, ale ból mi to uniemożliwiał. Gdybym wtedy tak się nie wywyższała... To możliwe, że byłabym cała...
— Zostawiłem cię na chwilę, a ty w tym czasie zdążyłaś zrobić widowisko? — Usłyszałam głos Kristophera. — A to niby ja jestem niedojrzały... Ale z tobą jest jak z dzieckiem, nawet gorzej, Alice.
Nawet w takiej chwili musiał się zachowywać tak dupkowato. Był nie do zniesienia.
Podniósł mnie z ziemi i wziął na ręce. Zacisnęłam zęby na rękawie sukni, aby tylko nie zacząć krzyczeć.
— Nie powinnaś bawić się z pijawką — mówił, gdy szedł schodami na górę.
— Idiota... — jęknęłam.
— Wiem, wiem. — Otworzył drzwi i położył mnie na łóżku. — Nieźle cię załatwił. — Usiadł obok i zaczął oglądać udo.
Dopiero zauważyłam, że miał na sobie już normalne ubrania.
Oderwał kawałek spódnicy i obwinął go dookoła rany.
— Nie moja wina, że działam jak magnes i przyciągam wampiry. — Zamknęłam oczy. — Robi mi się słabo...
Kristopher coś mówił, ale słyszałam go jak przez mgłę. Po chwili film mi się urwał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top