Anielska słabość
Mijały dni...lata...godziny...
Wypowiedziane tyle słów... Zapomniane miliony wspomnień.
Słowa i ludzkie czyny przebijają moje, już dawno, martwe serce. Przecież nie może umrzeć drugi raz... Mylą się.
Tyle lat powtarzałam sobie jest dobrze, chodź nigdy nie było... ty powtarzałaś mi jest dobrze, chodź skąd masz to wiedzieć skoro nie widzisz mojej twarzy...
Czyżby świat stworzony w twojej głowie zasłaniał ci obraz? Nie...
Kiedyś myślałam, że mogę wszystko... Wierzyłam w piękną nic nie znaczącą iluzję, lecz w wiadomościach podają tylko złe newsy...
A ja rozpadłam się przez wiele lat... Nikt nie słyszał błagania o pomoc... lecz ja po prostu byłam głupia... Nie uszczęśliwisz każdego...
Moja matka miała rację.
Krwiste plamy na mych dłoniach nie należą do ludzi, którym odbierałam ich nędzne życia. Porywając ich duszę niczym sęp, łaprzywie rozdzierałam ich serca by następnie pozostawić zimych, białych kwiatów splamionych winą mojej krwistej żądzy.
Miłość to moja słabość, a dobro wyniszczająca siłą. W tym świecie trzeba dbać tylko o siebie. Tworzyć piękny obraz swojego życia by inni nie podcięli ci skrzydeł...
Kochanie, pamiętasz jak mówiłam Ci, że pewnego dnia będę latać?
Nie wierzyłaś mi...
Teraz patrz...
Wysoka i szczupła dziewczyna siedziała na krawędzi skalnej przepaści. Zmierzwione, jasnobrązowe włosy i błyszczące niebieskie oczy. Czarna bluza, podarte spodnie i brak butów... A w jej dłoni lśniło srebrzyste ostrze wieczności. Czarne pierzaste skrzydła gubiły swe okrycie, a smukły ogon wijący się po ziemi jakby wypalany pociemniał w cieniu anielskiej postury.
Jestem słaba... Tak bardzo zbędna...
Skrzydło dziewczyny rozłożyło się, a niebieskooka delikatnie złapała je, podnosząc ostrze...
Dziękuję przyjaciółki za wspólny ból... Dziękuję za waszą wolność, lecz to już nie jest mi pisane...
Srebrzysta broń wbijała się w anielski atrybut, a dziewczyna przycinała swe skrzydło coraz głębiej krzycząc bolesne modlitwy. Ze świeżych ran popłynęła ciemna, mętna maź... A wystające pozostałości po kościach jej skrzydeł powoli kruszały. Jęki bólu wydawały się wieczne... Przed zejściem do piekieł istota stworzyła sobie własne tortury... Tortury niszczące ją za słabość...
Onyks co ty robisz?! Jeśli zginiesz, z nami stanie się to samo!
Brak czasu na cofnięcie czynów... Zdeterminowana, by odebrać sobie życie niebieskooka podczołgał się do urwiska i spojrzała w dół na kryształowe jezioro... Jej łzy skapywały tam zawsze, gdy czuła chwilę słabości, teraz czas by jej ciało otuliła czarna toń nicości...
Jej ręce drżały, uniosła je i oburącz trzymając srebrzysty sztylet, wbiła go trzy krotnie w klatkę piersiową, po czym spadła w głąb wodnej tortury... Spadając niczym kamyk rzucony do wody tonęła, widząc jedynie swoje dłonie, w których nadal tkwił jej klucz do piekieł...
Nie wierzyłaś mi...
To był błąd...
#############
Także no... Pierwszy one shot.
Parę pierwszych jest naprawdę słabe więc odrazu informuje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top