XX. Decyzja

Cathy nie mogła dojść do siebie po mszy. Wciąż myślała o tym, co się wydarzyło w kościele. Po raz pierwszy od swego przybycia do Redcoast nie poszła na obiad do Campbellów, gdyż Joe kategorycznie jej tego zakazał. Tłumaczył jej, że w zaistniałej sytuacji byłoby to wielce niekorzystne dla nich obojga, a nie chciał narażać Cathy na żadne przykrości. 

Wróciła więc do domu i jadła obiad z panią Watts i Liz. Nie chciała nawet patrzeć na przyjaciółkę. Gospodyni była na kolejnej mszy, więc nie wiedziała nic o wypadkach w kościele, lecz Elizabeth, jak zwykle zresztą, poszła na nabożeństwo wraz z panną Wright. Cathy nie mogła wybaczyć Liz, że nie wzięła jej strony i wyszła ze świątyni wraz z tłumem. Cieszyła się, że przynajmniej Lucy tego dnia w ogóle nie przyszła na mszę i nie musiała być świadkiem tej afery. 

Liz wzbudzała w niej wstręt. Miała ją za przyjaciółkę, a ona postąpiła tak nielojalnie. Nawet jeśli bała się reakcji pozostałych mieszkańców wioski, powinna bronić przyjaciółki, a nie dopomagać tłuszczy.

Gdy Catherine obudziła się następnego ranka, okrutnie bolała ją głowa. Nie rozumiała, jaka była tego przyczyna. Zapewne zbyt silne emocje, tłumaczyła sobie. Ubrała się skromnie, by nie przyciągać ludzkich spojrzeń, i zeszła na śniadanie. Przez cały posiłek zdawało się jej, że pani Watts ma ochotę zabić ją spojrzeniem. Niemal nic nie zjadła, gdyż zaczął ją boleć brzuch.

— Mogę panią prosić na stronę, panno Wright? — zapytała kobieta po skończonym posiłku. 

Catherine skinęła jej głową i ze ściśniętym żołądkiem podążyła za panią Watts. Ta zaprowadziła ją do gabineciku, w którym Cathy nie miała okazji nigdy wcześniej gościć. Był to mały pokoik urządzony tak surowo, jak oschły charakter miała jego właścicielka. Nie ustawiono w nim żadnych ozdób. Nawet firanki w oknach prezentowały się skromnie.

— Proszę usiąść — poleciła jej kobieta.

Catherine posłusznie zajęła miejsce na krześle stojącym przy biurku i wbiła w panią Watts pełne lęku spojrzenie. Jej błyszczące nienawistnie oczy nie zwiastowały niczego dobrego.

— Tak? 

— Panno Wright — zaczęła surowo. Catherine wstrzymała oddech. — Doszły mnie słuchy o pani skandalicznym prowadzeniu się oraz o tym, co zaszło wczoraj w czasie mszy. Jako iż bardzo dbam o swą opinię, nie mogę pozwolić, by ktoś, kto postępuje w tak odrażający sposób, wynajmował u mnie pokój. Przykro mi, ale będzie musiała się pani wynieść do wieczora. Moja decyzja jest nieodwołalna.

— Ale... ale co ja mam zrobić? Gdzie mam spędzić noc, skoro nie daje mi pani czasu na to, by znaleźć coś innego... — jęknęła.

Nie wierzyła w to, co właśnie słyszała. Zawsze dobrze dogadywała się z panią Watts i darzyła ją szacunkiem. Zdawało się, że i ona jest lubiana przez kobietę. A tymczasem pani Watts uwierzyła tym ohydnym plotkom. Kolejna bliska osoba ją zawiodła.

— Nie wiem. Nie obchodzi mnie to. Może pani kochanek panią przyjmie, to nie moja sprawa — oświadczyła bezlitośnie.

— Nie mam kochanka! — krzyknęła Cathy i wstała z fotela, po czym zaczęła ronić łzy. Było jej już wszystko jedno, w jakim stanie widziała ją pani Watts. — Ja i pan Campbell nigdy nie zrobiliśmy nic nieprzyzwoitego! On mnie tylko pocałował, nic więcej! A ktoś musiał nas zauważyć i zmyślić całą historię! Przecież zna mnie pani i wie, że nie uczyniłabym czegoś takiego!

— Mam pani słowo przeciw słowom całej wioski. Dlaczego niby ktoś miałby zmyślić tę historię? W jakim celu?

— Z zazdrości albo nienawiści — jęknęła. 

Czuła, że zaraz się rozpłacze. Do oczu napłynęły jej łzy, które po krótkiej chwili przerwały tamę zbudowaną z resztek godności Catherine i popłynęły strumieniem po policzkach kobiety. Jej piersią wstrząsnął tak ogromny szloch, że niemal rzuciła się pani Watts do stóp z błaganiem, by pozwoliła jej zostać choćby na noc, lecz ta nic sobie z tego nie robiła.

— Moja decyzja jest nieodwołalna — rzekła beznamiętnie i opuściła pokój.

Catherine nie pamiętała, co wydarzyło się później. Nie wiedziała, jak doszła do szkoły ani jakim sposobem poprowadziła lekcje. Jedynym, co zachowała w pamięci, była zmartwiona twarzyczka Rosie, która cały czas bacznie ją obserwowała.

Odetchnęła z ulgą, gdy nadszedł czas przerwy. Nie mogła dłużej patrzeć na uśmiechnięte twarzyczki dzieci. Nie miała sił upominać tych, którzy nie chcieli się uczyć, ani chwalić grzecznych uczniów.

Usiadła przy biurku i położyła na nim głowę. Przed oczyma stanął jej opustoszały w trakcie wczorajszego nabożeństwa kościół. Jeszcze nigdy nie była świadkiem czegoś takiego. Świątynia wyglądała, jakby wioskę nawiedziła jakaś epidemia, która wybiła całą ludność. Jak najgorszy koszmar.

Gdy pomyślała o tym, że nie miała gdzie spędzić dzisiejszej nocy, załkała cicho. Dlaczego cierpiała, chociaż była niewinna? Dlaczego wszyscy podejrzewali ją o najgorsze, kiedy ona tylko pragnęła szczęścia?

Wtem usłyszała pukanie do drzwi. Zerwała się i otarła łzy, mając nadzieję, że nie jest zbyt czerwona. 

— Proszę — poleciła.

Do pomieszczenia weszła Rosie, która zaraz zamknęła za sobą drzwi. Catherine na widok jej zmartwionej twarzyczki znów załkała. Dziewczynka wyglądała tak, jakby ktoś zaraz miał wyrwać jej serduszko z piersi. 

— Panno Cathy, co się dzieje? Dlaczego pani płacze? — zapytała i przytuliła się do niej.

Kobieta tylko wzmogła szloch, poruszona dobrocią dziewczynki. Dlaczego inni ludzie zatracili tę dziecięcą niewinność i ufność?

— Długo by tłumaczyć, kochanie — wydukała.

— Proszę, niech pani nie płacze. Nie mogę patrzeć, jak pani to robi. Wie pani, wczoraj było mi tak smutno w kościele, a potem jak pani do nas nie przyszła na obiad... I tatuś bardzo płakał, chociaż myślał, że nikt z nas nie widział. Dlaczego ci wszyscy ludzie mówili takie brzydkie rzeczy o pani i tatusiu? 

— Bo to źli ludzie, kochanie. Ja i twój tatuś nie uczyniliśmy nic, co zasługiwałoby na potępienie. 

— Wiem. Pani i tatuś to najlepsi ludzie, jakich znam — odparła pewnie i ucałowała ją w policzek. — Już nie mogę się doczekać, kiedy zostanie pani moją mamusią.

Cathy przycisnęła dziewczynkę mocniej do siebie i zaczęła gładzić jej włosy. Tak bardzo pragnęła, by to wszystko dobiegło już końca, a ona mogła zostać żoną Josepha i zaopiekować się Rosie jak własną córką. 

Kolejne lekcje na całe szczęście upłynęły jej już szybciej. Później popędziła do domu pani Watts, by spakować swoje rzeczy. Nie mogła powstrzymać się od płaczu, gdy wyciągała swoje ubrania z szafy, zbierała rozrzucone po pokoju przedmioty i pakowała je do trzech walizek, które przywiozła ze sobą z Montrealu. Przez ostatnie miesiące ten mały, uroczy pokoik z niebieskimi tapetami i mebelkami z jasnego drewna był świadkiem jej marzeń, tęsknot, łez i szczęścia. Nie przypuszczała, że rozstanie z nim, w dodatku w takich okolicznościach, będzie dla niej tak trudne.

Liz nawet nie wyszła, by pożegnać się z Cathy, co boleśnie ugodziło ją w serce. Myślała, że chociaż w takiej sytuacji przyjaciółka wykaże się większym współczuciem. Pani Watts nie rzekła zaś ani słowa.

Bardzo nie chciała kierować się do Josepha, wiedziała jednak, że w obecnej chwili było to jedyne wyjście. Drastycznie wzmogłoby plotki, lecz wiele by to już nie zmieniło.

Gdy przemierzała wioskę, zatrzymała się na chwilę przy domu pani Brown. Słyszała, że podobno kobieta bardzo ciężko choruje, jednak wciąż widywała ją w kościele. Teraz siedziała przed swoim domem, popijając herbatę w towarzystwie syna.

— To doprawdy skandaliczne, mój drogi. Wnioskuję, że to ta cała panna Wright jest tak zdeprawowana. Pastor przecież po śmierci tej biednej Rosemary wystrzegał się kobiet. A tu zjawiła się taka panna z miasta i zwiodła biednego kapłana. Skandal!

Splunęła na ziemię, nie obchodząc się wcale tym, czy ją zauważą, i przyśpieszyła kroku. Chciała jak najszybciej znaleźć się u Josepha i wypłakać się mu w ramię. Miała już wszystkiego dość.

W końcu ostatkiem sił dotarła na plebanię. Gdy pastor otworzył jej drzwi, smutny i umęczony, zebrało się jej na płacz. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Jego oczy były całe czerwone i podkrążone, zdawało się jej też, że cera nieco mu zbladła od wczoraj.

— Matko, Joe, jak ty wyglądasz... — jęknęła.

On spojrzał na jej walizki i wydał z siebie pełen zdumienia okrzyk.

— Cathy, czy pani Watts wyrzuciła cię z domu?!

— Tak... — westchnęła ciężko. — Mogę wejść? Chociaż na chwilę. Nie chcę tu zostać, żeby nie zdarzyło się coś jeszcze gorszego, ale niestety nie mam gdzie się podziać...

— Oczywiście, kochanie, to zbędne pytanie — odrzekł i schylił się, żeby odebrać od niej walizki. 

Postawił je w salonie i wskazał Cathy, by usiadła w kuchni. Zauważyła, że kręciła się po niej pani Hopkins. Zdumiało ją to. Gospodyni Josepha wychodziła przecież zwykle przed piętnastą. Miała wrażenie, że kobieta wzdrygnęła się na jej widok.

— Pani Hopkins, proszę zaparzyć Cathy herbaty i dać jej zupy — polecił kobiecie Joseph, na co ta skinęła głową, i przysiadł się do ukochanej. — Jak ona mogła tak po prostu powiedzieć ci, że masz sobie pójść? 

— Uważa, że psuję jej opinię i z tego powodu nie mogę u niej mieszkać. Nie dała mi nawet dnia, by sobie coś znaleźć, tak po prostu mnie wyrzuciła... Powiedz mi, dlaczego wszyscy podejrzewają nas... o... o... — nie dokończyła, gdyż nie starczyło jej sił na to, by powstrzymać płacz.

Joseph ujął jej leżącą na stole dłoń i począł ją czule gładzić i całować, lecz nie przyniosło to żadnych skutków. Cathy szlochała coraz bardziej. 

— Nie myślmy na razie o tym, kochanie, zjedz najpierw zupę, już zaraz będzie gotowa — szepnął czule. 

— Gdzie dzieci? — zapytała słabo.

— Kazałem im siedzieć w pokojach i zająć się lekcjami. Za dużo mnie o to wszystko pytały, a ja miałem już dosyć...

— Nie dziwię ci się... Słusznie zrobiłeś, Jim i Jenny ostatnio bardzo się opuścili... Przydałoby się im robić nieco więcej zadań z arytmetyki. — Próbowała się uśmiechnąć, lecz na jej twarzy pojawił się pełen smutku grymas.

Wtem pani Hopkins postawiła przed Catherine talerz rosołu. Kobieta ochoczo zabrała się za posiłek. Musiała przyznać, że zupa była doskonale doprawiona i przyjemnie rozgrzewała. Zajadała ją ze smakiem, na chwilę zapominając o doznanych przykrościach. Nigdy nie spodziewałaby się, że tak prosta czynność mogłaby stanowić takie oderwanie od wszelkiego zła. Gdy odstawiła talerz, westchnęła ciężko i spojrzała ze smutkiem na Josepha. 

— Może chcesz się położyć? — zapytał z troską. 

— Na chwilkę... Może to by mi dobrze zrobiło...

— W takim razie chodź.

Nie czekając na odpowiedź Catherine, wziął ją za rękę i poprowadził do sypialni. Tam uprzątnął rzeczy, które walały się na łóżku, i poprawił poduszki. Gdy Catherine już się położyła, okrył ją pierzyną i ucałował w czoło. Chciał odejść, lecz kobieta zatrzymała go uściskiem dłoni. 

— Zostań. Chcę z tobą pobyć. Nie zniosę samotności — szepnęła. 

— Dobrze. — Uśmiechnął się blado. — Nie myśl o tym już, proszę. Będzie dobrze.

— Ale kiedy ja nie potrafię, Joe — westchnęła. — Nie rozumiem, dlaczego ludzie tak się zachowują. Przecież... przecież to chyba logiczne, że gdybyśmy naprawdę mieli romans, unikalibyśmy wystawiania się razem na widok publiczny. A chyba wszyscy w wiosce wiedzieli, że jadam z wami niedzielne obiady, że często gdzieś razem wychodzimy, że pomagałam ci, kiedy Rosie była chora... Tak się przecież nie zachowują kochankowie.

— Wiem, Cathy... — odparł i pogładził ją po policzku. — Wiem... Ktoś po prostu miał jakiś cel w tym wszystkim, chociaż chyba tylko Bóg wie jaki. Nie wiem, co możemy jeszcze zrobić, żeby tak o nas nie mówiono... Naprawdę nie uważasz, że jak najszybszy ślub byłby lepszym rozwiązaniem niż czekanie, aż to wszystko się skończy? Ja już tak bardzo bym chciał móc trzymać cię w ramionach bez lęku, że ktoś oskarży mnie o jakieś nieczyste intencje. Dzielić z tobą każdy dzień i każdą noc, wszystkie smutki i troski... Mieć dziecko...

Catherine westchnęła ciężko i wciągnęła powietrze w płuca. Uśmiechnęła się delikatnie, czując jego ciepłą, nieco szorstką dłoń przesuwającą po jej włosach. 

— Też o tym marzę, kochany. Nie wiem już, co robić. Jeśli nie weźmiemy ślubu, będą nas dręczyć, ale jeśli to uczynimy, zaczną mówić, że ten romans to prawda. Nie chcę żyć z piętnem kobiety, którą poślubiłeś dlatego, że... że... Oczywiście najważniejsze jest to, że my wiemy, że wcale tak nie było... Ale ludzie... Ach, może nie powinnam się nimi tak przejmować. To tylko zatruwa mi życie. Zaczekajmy z decyzją tydzień. Co o tym myślisz? Może to wszystko minie i będziemy mogli wziąć ślub latem...

— Jak sobie życzysz, kochanie — odrzekł.

Nachylił się do niej i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Cathy żałowała, że te drobne czułostki tak wiele kosztowały, jednak nie potrafiłaby się ich wyrzec.

Wtem do pokoju zapukała pani Hopkins. Joseph pozwolił jej wejść. Ta stanęła w progu i poprawiła fartuch. Pastor spojrzał na nią, wciąż trzymając dłoń we włosach ukochanej.

— Ja będę już szła do domu... — zaczęła cicho kobieta.

— Pani Hopkins... Czy mógłbym prosić panią o przysługę? Czy wzięłaby pani do siebie Cathy? Ja wiem, że to będzie wymagało sporo poświęcenia, bo te harpie będą o pani mówiły... Ale ona nie może zostać tutaj, bo rozpęta się jeszcze większe piekło. Pani wie, że ja i Cathy nie zrobiliśmy nic złego. Proszę, pani Hopkins, niech nam pani pomoże... Bóg pani wynagrodzi. — Spojrzał na nią błagalnie.

Catherine widziała, jak kobieta długo się wahała. Była niemal pewna, że ma ochotę odmówić, lecz sumienie nie pozwala jej rzec pastorowi, że mu nie pomoże. Była już przygotowana na odrzucenie prośby Josepha. Nie miała pojęcia, co wtedy uczyni. Najlepiej byłoby chyba wrócić do Montrealu...

— Dobrze. Pan jest dla mnie jak mój syn, nie mogłabym nie pomóc panu w potrzebie — odrzekła kobieta.

Na te słowa Joseph wypuścił Cathy i rzucił się do stóp pani Hopkins. Całował jej ręce, dziękując za okazaną pomoc. Catherine również wstała i podeszła do kobiety, by ją uścisnąć. Zrobiło się jej lżej na sercu. Może i społeczeństwo Redcoast chciało ją zniszczyć, lecz wciąż byli dobrzy ludzie wykazujący się chęcią pomocy. 

— Dziękuję pani — wyszeptała. — Ratuje nas pani.

— Wiem, że macie dobre intencje, dzieci. Niech wam Bóg błogosławi — odparła jej tylko pani Hopkins i uścisnęła Cathy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top