Dodatek

Muszę zaznaczyć, że to nie jest w żadnym wypadku epilog, kontynuacja czy cokolwiek w tym stylu, tylko takie, hmmm, au. W każdym razie nic poważnego, tylko takie krótkie, luźne i urocze, może nawet trochę nudne. Ta epidemia i kwarantanna dziś dobiły mnie trochę psychicznie, a że przy pisaniu Wybrzeża zawsze robiło mi się ogromnie ciepło na sercu, postanowiłam umilić nieco ten ciężki czas sobie i mam nadzieję, że Wam również. Nie potrafię się do końca rozstać z Joe'em i Cathy, ciągle mam jakieś scenki z nimi w głowie, więc musiałam napisać akurat o nich XD Zapraszam też do blanchardowna, która ostatnio opublikowała pięknego fanfika, który jest jej własnym zakończeniem wybrzeża, które tak po prawdzie miało się ziścić, ale brakło mi serca. A teraz zapraszam do lektury!

Catherine pochyliła się nad kołyską i wyciągnęła dłoń do małego, ciemnowłosego chłopca, który uśmiechał się do niej szeroko. Jego zielone oczka wpatrywały się w nią z zaciekawieniem. Drobna rączka chwyciła jej palec serdeczny i zaczęła badać powierzchnię złotej obrączki, która na nim błyszczała. 

— Co, maleństwo, podoba ci się? — zaśmiała się.

Wciąż nie mogła się nadziwić, jak delikatne, malutkie rączki miał jej synek. Jego paznokietki były tak niewielkie, że ledwo potrafiła uwierzyć, że Bóg stworzył coś tak drobnego. 

Chłopiec zaśmiał się rozkosznie. Cathy uważała, że śmiech dziecka to najpiękniejszy dźwięk na świecie. Zwłaszcza jej własnego dziecka, o którym tak marzyła.

— Jak się mają moje skarby? — Usłyszała głos Josepha, który niepostrzeżenie wszedł do pokoju dziecinnego.

— Doskonale — odparła i wstała, po czym podeszła do męża i złożyła na jego policzku krótki, czuły pocałunek. — Johnny tarmosi mnie za palec, a Lydia śpi. — Wskazała na drugą kołyskę, w której leżała bliźniaczka chłopca. — A ty? Masz już dość obowiązków?

— Troszkę. Ale kazanie napisane, na dziś tyle. Jutro będę musiał pójść do tej pani... Jones? Chyba tak. Wiesz która, zaprosiła mnie po tym, jak pomogłem jej synowi.

— Tak, pamiętam. Poszłabym z tobą, ale nie zostawię dzieci. — Spojrzała na niego smutno.

Lubiła wizyty u parafian, które tak często składali tuż po przyjeździe, lecz po narodzinach dzieci musiała z nich zrezygnować. Nie obawiali się pozostawić potomków Josepha samych w domu, lecz bliźniakami musiał się ktoś zająć w czasie, gdy ich rodzice u kogoś gościli, a że nie mieli jeszcze w wiosce zaufanej osoby, której mogliby powierzyć to zadanie, Catherine zostawała w domu z pociechami.

— Szkoda, zabawiłabyś się może troszkę, ale co poradzić, przecież nie zostaną same... Brakuje mi trochę pani Hopkins... — westchnął i opadł na fotel, który stał w kącie pomieszczenia. 

— Mi też... Jako jedyna w Redcoast naprawdę miała serce... 

— Siadaj, nie będziesz przecież tak stała. — Joseph klepnął się w kolano, dając Catherine znak, by na nim usiadła.

Kobieta chętnie to uczyniła i wtuliła się w mężowską pierś. Poczuła, jak Joseph otacza ją ramionami i zaczyna całować jej włosy. Westchnęła z zadowoleniem.

— Wybacz, że wczoraj zapomniałem o to zapytać, sama wiesz, ile miałem pracy, ale co powiedział lekarz o twoich plecach? — zapytał, przeczesując dłonią jej długie, brązowe włosy.

— Że nic z tym nie zrobimy i do końca życia będą mnie boleć. Wspomniał też, że nie powinnam mieć więcej dzieci, bo bliźniaki bardzo mi zaszkodziły... Ale ja jestem gotowa się poświęcić, chciałabym mieć jeszcze jedno albo dwójkę...

— Ale Cathy, musisz o siebie dbać. Wolę mieć dwójkę dzieci i zdrową żonę niż czwórkę i ciebie niemogącą podnieść się z łóżka — odparł i ucałował delikatnie jej dłoń.

Catherine poczuła przyjemne mrowienie w plecach. Zawsze ją ogarniało, kiedy jej dotykał. Myślała, że to uczucie minie po pierwszych miesiącach małżeństwa, lecz ono wciąż jej towarzyszyło.

Wtem rozległy się krzyki dzieci, które wróciły ze szkoły. Słyszeli, jak ich szukają, lecz nie przejmowali się nimi, zatopieni w swoich spojrzeniach. Chcieli wykorzystać ostatnią chwilę we dwoje, jaka im pozostała.

— Tu jesteście! — wykrzyknął Jimmy, otwierając z hukiem drzwi do pokoju.

Cathy spojrzała na dzieci z rozbawieniem, a Joseph wykrzywił twarz w pełnym rozczarowania grymasie. Najwyraźniej pragnął jeszcze nieco czułości.

— Już idę dać wam obiad, poczekajcie chwilkę, tylko zepnę włosy — oznajmiła Cathy i podniosła się z kolan męża.

Wzięła leżącą na małym stoliczku wstążkę i zaczęła pleść sobie warkocza. Po chwili fryzura była już gotowa. 

— Naprawdę musisz spinać włosy? Wiesz przecież, że ładniej ci w rozpuszczonych — jęknął mężczyzna.

— Wiem. Ale gdybym cały dzień chodziła w rozpuszczonych, nie miałbyś przyjemności rozplatania ich wieczorem — zaśmiała się.

Gdy znalazła się w kuchni, dzieci już siedziały przy dużym stole i rozmawiały o tym, co wydarzyło się dzisiaj w szkole. Przywitała się ze wszystkimi i zabrała się za podgrzewanie zupy. Po ślubie z Josephem zaczęła uczyć się gotować, gdyż była przeciwna zatrudnianiu gosposi, skoro sama spędzała dnie w domu. Uważała to za zbędny wydatek, a przy szóstce dzieci mogli inaczej spożytkować pieniądze. Przygotowywanie posiłków szło jej całkiem nieźle, z czego wszyscy byli bardzo zadowoleni, szczególnie dzieci, które nie były już skazane na wieczne jedzenie znienawidzonej owsianki.

— Mamusiu, ta panna Smith jest okropna! — westchnęła Rosemary, już ośmioletnia dziewczynka, wbijając w Catherine smutne spojrzenie. — Ty nigdy nie zadawałaś nam tyle pracy domowej!

— Pomogę wam z tym później, kochanie, wiecie przecież, że jestem dla was. Przyznam się wam, że trochę brakuje mi uczenia. — Uśmiechnęła się łagodnie. 

— To wróć do tego! Niech ta panna Smith sobie idzie, a ty nas będziesz uczyła! — krzyknął Frank.

— Nie, dzieci. Teraz bym już nie mogła was uczyć, bo by mnie posądzono o stronniczość, zresztą wiecie, jak patrzą się na was te dzieciaki w szkółce parafialnej. Poza tym, chcę być z Lydią i Johnem, nie ma nic cudowniejszego niż przyglądanie się ich rozwojowi. Nie chcę stracić ani chwili z tego.

— No dobrze, mamo... — westchnęła Jenny.

Catherine podała im zupę i wyszła z kuchni, by zawołać męża na obiad. Zasiedli w szóstkę do posiłku, jak zawsze pełnego śmiechu, radości i żartów. Wszyscy zdawali się już nie pamiętać o tragedii, przez którą musieli wyjechać z ukochanego Redcoast. Gdyby nie problemy z kręgosłupem i kilka blizn, które znaczyły ciało Cathy, zapomnieliby już o tym zupełnie.

Po posiłku Catherine posprzątała, a później zabrała się za pomaganie dzieciom przy lekcjach. W myślach pomstowała na nauczycielkę tak bardzo obciążającą swych uczniów zadaniami, które dodatkowo były ponad ich miarę. Jedynie Frank, dziecko nadzwyczaj uzdolnione, odnajdywał się w tych wszystkich matematycznych zadaniach, które mieli wykonać. Jego rodzeństwo potrzebowało pomocy Catherine. Siedziała więc z nimi do wieczora, robiąc tylko przerwy na karmienie bliźniąt. 

Wieczorem w końcu mogła poczytać albo zrobić coś na szydełku, lecz zupełnie nie miała na to sił po całym dniu pracy. Poszła więc sprawdzić, czy wszystko w porządku z dziećmi, a potem udała się do sypialni. Zdumiała się, gdy zobaczyła, że Joseph już leży w łóżku.

— Dobrze się czujesz? — zapytała z troską. 

— Tak, tylko jestem śpiący, to kazanie dzisiaj mnie dobiło, ale przynajmniej jest napisane, ugh. Nienawidzę pisania kazań, kiedy nie mam na nie żadnego pomysłu. 

— Ja też idę już spać, mam dość — odparła.

Przebrała się szybko w koszulę nocną i wpełzła pod kołdrę. Poczuła, jak mąż oplata ją ramieniem i przysuwa do siebie. Było jej ciepło i przyjemnie. Tylko z Josephem czuła się tak bezpiecznie. Po chwili zaczął rozplatać jej warkocza. Uwielbiała delikatność, z jaką to robił. To był ich codzienny mały rytuał, bez którego nie potrafili zasnąć. Gdy już skończył, ucałował ją w czoło i przycisnął do swojej piersi.

— Nie żałujesz, Cathy? — zapytał nagle.

Kobieta spojrzała na niego ze zdumieniem.

— Czego miałabym żałować? Że Bóg dał nam jeszcze jedną szansę? Że w zamian za kilka blizn zyskałam takiego cudownego męża i najbardziej kochane dzieci na świecie, a do tego swoją własną dwójkę? Och, Joe, jesteś zabawny.

Joseph w odpowiedzi nachylił się do niej i pocałował ją, długo i czule. Catherine przeszył przyjemny dreszcz. Nigdy nie mogłaby żałować, że w końcu byli razem. Każde wyrzeczenie było warte życia u jego boku.

No to cukierek, ale no, mam jeszcze w sobie miłość do tej historii, którą musiałam z siebie wylać, mam dzisiaj potrzebę takich historii, więc wybaczcie XD i pamiętajcie, to NIE JEST zakończenie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top