5

-...i w taki właśnie sposób Beniamin zrobił z siebie głupka przed miastowymi - obwieścił Janek, uśmiechając się na samo wspomnienie. Obok na trawie siedziała czarnowłosa, trzymając się za brzuch, który bolał ją już od dobrych paru minut z nadmiaru śmiechu. Co dziwne, chyba zapomniała o tym, że nie do końca powinna tak się zachowywać. Jedna z jej stron nie mogła przestać chichotać, za to druga wypominała tę pierwszą, ale koniec końców przegrywała, bo Krysia nie potrafiła się nie uśmiechać, gdy chłopak opowiadał jakąś historię. Albo gdy się uśmiechał. Albo gdy zobaczyła go niedaleko niej. Oczywiście nie miała zamiaru przyznawać się do tego przed samą sobą - do tego, że chyba coraz bardziej lubiła jego obecność.

Przed nimi stał mały talerzyk, który dziewczyna wzięła z domu i położyła na nim ciastka jej własnego wyrobu. Na brzegach oparty były dwie łyżeczki, a obok kolana Janka stał malutki słoiczek miodu. Bał się, co mogą mu zrobić, gdyby dowiedzieli się o jego przemycaniu towaru, który nie był zbyt tani, lecz jednocześnie czuł potrzebę częstowania nim czarnowłosej. Może tak ze zwykłej grzeczności bądź życzliwości, a może chciał, żeby go nieco bardziej polubiła.

Gdy dziewczyna nagle przestała się śmiać, wbiła wzrok na przejście z podwórka między dwoma stodołami. Właśnie z tamtej strony dało się usłyszeć szczekanie psa i Janek zrozumiał, że ktoś się zbliża. Czym prędzej schowali swoje smakołyki we wnęce wytworzonej przez stare deski z ławki i podnieśli się z trawy.

Sami do końca nie wiedzieli, dlaczego tak reagowali na zbliżającą się osobę - przecież nie robili nic złego, a zawsze można było się wytłumaczyć krótką przerwą w naprawianiu ławki. Co do niej to można wprost powiedzieć, że prace wyglądały podobnie jak do tych wykonywanych przez, pożal się Boże, fachowców, czyli praktycznie stały w miejscu. Pomijając dni, w których wymienili deski, a Janek przybił je do metalowych części, choć nawet niedokładnie, nic innego nie zrobili. No dobra, przynieśli puszki z farbą.

-Wiesz, że nie mamy nawet pędzli do malowania? - spytała Krysia, rozglądając się z rękoma na biodrach. - Chodź poszukać - machnęła ręką i ruszyła w stronę garażu.

Weszli do środka, gdzie było dość ciemno, a na wszystkim leżał kurz i porozwieszane były pajęczyny. Dziewczyna skrzywiła się na ten widok. Dotarli do szafki, którą otworzyli z wielkim trudem, choć warto było, ponieważ od razu znaleźli to, co chcieli.

-Jakie miękkie te włosie - stwierdził brązowooki, głaskając końcówkę palcami. - Popatrz - uniósł wzrok i bez wahania przyłożył pędzel do jej policzka, zaczynając dosłownie ją głaskać. Stała w spokoju i jakby zastanawiała się nad rzeczywistą miękkością z uśmiechem na ustach.

-Rzeczywiście - rzekła nagle. - Najbardziej miękkie ze wszystkich jakie są do kupienia chyba - pokiwał głową na jej stwierdzenie i jeszcze chwilę stali w ciszy, którą przerwała w końcu Krysia. - Wyjdźmy stąd.

Tak też się stało. Wyszli z garażu zaopatrzeni w cały zestaw pędzli, zaczynając od małych, kończąc na dużych. Do ławki dochodzili w ponownej ciszy, ale Janek po prostu wsłuchiwał się w dźwięki natury. Tutaj tym punktem zaczepienia była ona, która z nikłym uśmiechem szła, wpatrując się w ziemię pod swoimi nogami. Powrót - pod ich nogami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top