Rozdział czwarty
- Gilbert, obudź się - wyszeptałam pochylając się nad chłopakiem.
Wykład kończył się za dwie minuty, dlatego stwierdziłam że nastała już najwyższa pora na obudzenie mojego śpiącego towarzysza. Białowłosy wciąż jednak spał, więc podrapałam go za uchem. Nie chciałam ponownie uciekać się do drastycznych środków, a konkretniej trzepania go po głowie aż do skutku. Znowu więc szepnęłam do niego z poleceniem pobudki.
O dziwo, tym razem zadziałało.
Powieki chłopaka zaczęły się powoli podnosić, ukazując jego połyskujące w słońcu czerwone oczy.
Gilbert spojrzał na mnie wciąż z lekka zaspany, podniósł się do siadu, odchylił na krześle i przeciągnął. Po wykonaniu tej popodudkowej rutyny ziewnął i sennie spojrzał na zegarek. Wykładowca akurat polecił nam pozabierać notatki i książki.
Ułożyłam wszystko w torbie patrząc jak Gilbert niedbale wrzuca wszystko do swojej.
- I jak ci się spało? - spytałam go kiedy opuszczaliśmy salę.
- Zaskakująco dobrze - odpowiedział i popatrzył na mnie z zadowolonym uśmiechem. - Wasze blaty są o wiele wygodniejsze od naszych tam, w Niemczech
- Ym, dziękujemy..? - podziękowałam niepewnie na ten nietypowy komplement. - Mógłbyś mi powiedzieć co ty żeś wczoraj robił że teraz tak ci się przysnęło?
Gil zatrzymał się na chwilę i zrobił zamyśloną minę.
- Wydaje mi się, że robiliśmy z chłopakami dość szeroko pojęte poznawanie samych siebie. A potem graliśmy w jakąś grę.
Spojrzałam na niego i uniosłam jedną brew do góry
- Brawa panie Gilbercie Beilschmidtie. Zarwał pan już pierwszą nockę w nowej szkole. Na prawdę, szczere gratulacje.
Gil nie za bardzo zrobił sobie coś z mojej kąśliwej uwagi, jedynie uśmiechnął się ironicznie i dumnie jednocześnie.
- Wszystko da się zrobić przy dobrych chęciach - odrzekł i oparł się o drzwi sali pod którą akurat przeszliśmy. Po chwili utkwił wzrok w ścianie.
Staliśmy w ciszy, słuchając rozmów na korytarzu. Chciałam z nim porozmawiać, ale nie wiedziałam jak mogłabym zacząć. Był to mój odwieczny problem. Dlatego w głębi czułam że potrzebuję kogoś takiego jak Gilbert czy Ola. Oni wiedzą jak rozmawiać. Bez nich zagubiłabym się w tym szybkim i bezlitosnym świecie.
Moje głębokie rozmyślania przerwał dzwonek, na którego dźwięk aż podskoczyłam z przestrachu.
Gilbert wybuchnął śmiechem.
- Co cię tak bawi?! - spytałam poirytowana.
- Twoja mina - odparł tłumiąc śmiech - bez cenna!
Zacisnęłam zęby, ale kiedy chłopak schylił głowę zamaszyście uderzyłam go w kark. Ten natychmiast się wyprostował, ale nie na długo. Skojrzał na mnie, najwyraźniej żądając wyjaśnień, jednak naraz znowu zaczął się śmiać.
- Przestań debilu - poprosiłam, patrząc na niego zimnym wzrokiem. Czerwonooki nic sobie z mojej uwagi jednak nie zrobił, wręcz rozbawiła go jeszcze bardziej. Jego atak radości powstrzymała dopiero przybyła wykładowczyni, która po otworzeniu sali zgromiła go wzrokiem.
Wyminęłam tylko chłopaka i weszłam w głąb pomieszczenia, siadając w ostatnim rzędzie ławek. Gilbert usiadł obok mnie dalej uśmiechając się przygłupio.
Spojrzałam na niego lekko poirytowana, wujmując z torby zeszyt.
Kiedy to zrobiłam, odwróciłam wzrok w stronę środka sali, a kątem oka zobaczyłam jeszcze że otwiera usta, ale szybko je zamka, nie odzwywając się nawet słowem.
Chciałam jednak dać mu dosadnie do zrozumienia moją złość. Nie odezwałam się więc ani słowem, tylko zaczęłam pisać notatki.
Spędziliśmy te dwie godziny w milczeniu, a jedynym odstępstwem od naszej monotoni były dość głośne ziewnięcia Gilberta i posyłane mu przezemie spojrzenia.
W końcu, spakowałam rzeczy i wreszcie na dłuższą chwilę zawiesiłam wzrok na swoim towarzyszu.
- Odpokutowałeś swoje grzechy - powiedziałam i posłałam mu niepewny uśmiech. Ten jednak nawet na mnie nie spojrzał, tylko odszedł. Stawiał długie, ciężkie krokim, więc nawet przy swoich długich nogach trudno było mi dotrzymać mu kroku - Gil, co cię niby ugryzło? - Spytałam, lecz i tym razem mi nie odpowiedział, tylko szedł dalej, w stronę schodów. Kiedy pod nie doszliśmy, złapałam go za ramię. - Gadaj co ci się stało.
Gilbert odwrócił się do mnie i zmierzył mnie obojętnym wzrokiem. Jego głębokie, zazwyczaj pełne radości i czerwone oczy były zimne, a tlący się w nich ogień osłabł.
Podniósł rękę w górę. Poczułam jak strach delikatnie i powoli mnie przenika.
W końcu co ja wiedziałam o tym tajemniczym chłopaku? Nie mogłam mieć pewności że zawachałby się przed uderzeniem mnie.
Nie miałam jednak zamiaru się cofać.
Gilbert gwałtownie uniósł rękę. Zamknęłam oczy i... poczułam delikatne pstryknięcie na nosie. Uniosłam powieki i zobaczyłam przed sobą czerwone oczy, w których znowu tlił się zawadiacki płomyk. Jego twarz przyozdabiał uśmiech który był wspaniałym dopełnieniem tego spojrzenia.
- Twoja mina - powiedział. - Bezcenna.
Nie widziałam co powiedzieć. Dosłownie mnie zatkało.
- Myślałaś że obrażę się o taką głupotę? Uwierz mi, robiono mi gorsze rzeczy. - powiedział i wzruszył ramionami.
Ja dopiero po chwili odzyskałam mowę.
- Na prawdę, Beilschmidt, jesteś debilem - powiedziałam krzyżując ręce na piersi.
- Oh [T.i], wydawało ci się że teraz cię zostawię? W końcu jesteś moim jedynym przewodnikiem, sam nie dałbym sobie rady. - powiedział i znowu odwrócił się w stronę schodów, odchylając do mnie tylko głowę. - Gdzie teraz idziemy?
- Mamy teraz 45 minut przerwy, następny wykład dopiero o 15. Pójdziesz ze mną napić się kawy, łaskawco? - spytałam nie kryjąc ironi.
- Oczywiście że pójdę mój ty GPS'ie - powiedział czule.
- Nie mów tak na mnie - odpowiedziałam i wyminęłam go na schodach, kierując się na parter.
Najbliższa kawiarnia znajdowała się dość blisko, bo zaledwie sześćset metrów od budynku uczelni. Uwielbiałam do niej chodzić. Jej wyjątkowo ciepła i przytulna atmosfera zawsze potrafi mnie rozluźnić.
Kiedy zeszliśmy na parter, zaczęłam ubierać płaszcz, patrząc na Gilberta.
- A Ty nie masz czego na siebie włożyć? - spytałam uniosząc brew.
- Rano nie było jakoś strasznie zimno, więc stwierdziłem że kurtka będzie mi zbędna. Zanim zapytasz, tak, wciąż tak myślę.
- Nie jestem tego pewna Gil - stwierdziłam patrząc na pogodę panującą na zewnątrz. Lało nawet bardziej niż kiedy szłam na zajęcia.
- Nie martw się [T.i], jestem zagilbistym okazem zdrowia.
Wzruszyłam ramionami, zakładając czapkę
- Skoro jesteś taki pewny, to chodźmy. - powiedziałam i otworzyłam drzwi, wychodząc na zimny deszcz. Gilbert wyślizgnął się zaraz za mnią. Kontem oka spojrzałam że trzęsie się trochę z zimna, ale gdy zauwarzył mój wzrok, próbował to powstrzymać. Uśmiechnęłam się pod nosem
- Ruchy Zagilbisty! - krzyknełam do niego i zaczęłam biec w stronę bramy, aby uciec przed siekającym moją twarz deszczem. Chłopak pobiegł za mną.
W takim tempie pod niewielki budynek dotarliśmy nie w pięć minut, a trzy. Otworzyłam drzwi przemokniętemu towarzyszowi i sama weszłam za nim. W środku było jak zwykle, ciepło i przyjaźnie. W kominku buchał radosny ogień, rozgrzewając pomieszczenie. Zdjęłam przemoczone ubranie i poszłam usiąść przy stoliku właśnie obok paleniska.
Gil oczywiście poszedł tam za mną.
Usiedliśmy, a ja podałam chłopakowi niewielkie menu.
- Wybiesz sobie co tam chcesz, dzisiaj ci coś postawię - powiedziałam i od razu spostszegłam uśmiech na jego mokrej twarzy. - Tylko nie przesadzaj.
Ten pokiwał głową i zanurzył się w lekturze.
Odwiesiłam płaszcz na oparcie krzesła i spokojnie zaczęłam czekać aż Gilbert przekaże mi swoje zamówienie. Ja od początku wiedziałam co wziąść, w końcu chodzę tu nie od dziś.
- Może być Latte - powiedział w końcu, zerkając na mnie.
- Dobry wybór - odpowiedziałam i wstałam od stolika.
Podeszłam do barku przy którym składało się zamówienia. Musiałam chwilę poczekać zanim jedyna obecna dzisiaj baristka pojawiła się przede mną, uśmiechając się. Nazywała się, z tego co pamiętam, Zofia.
- To co zawsze? - spytała, wciąż patrząc w moją stronę przyjaźnie.
- Plus Latte - odpowiedziałam również się uśmiechając.
Większość personelu kojarzyła kim jestem, w końcu ja i Ola byłyśmy tu stałymi bywalczyniami.
Kiedy dziewczyna odwróciła się w drugą stronę, ja spojrzałam w stronę naszego stolika.
Gilbert kucał przy kominku i wyciągał dłonie w stronę ognia. Zrezygnowana westchęłam.
Dobrze że nikt tutaj go nie znał, bo narobił by wstydu zarówno sobie, jak i mi. Odwróciłam wzrok, zawieszając wzrok na stojącym w rogu kwiatku.
- A tamten to kto? - spytała nagle Zofia, stawiając na blacie dwie szklanki. - Twój chłopak?
Na te słowa szybko się do niej Odwróciłam, czując że delikatnie się rumienię.
- Co!? Nie! To tylko przyjaciel! Znaczy tylko znajomy! Znamy się jeden dzień! On nawet nie jest stąd! W ogóle co to za pytanie?! - odpowiedziałam żywo gestykulując. Mówiłam tak szybko ze mój język plątał się niemiłosiernie.
Dziewczyna tylko poszerzyła uśmiech.
- Rozumiem. To będzie trzydzieści trzy pięćdziesiąt. Kartą czy gotówką?
-Kartą - powiedziałam, kiedy opanowywując emocje wyciągałam kartę z torebki. Zofia wyjęła terminal i wyciągnęła go w moją stronę. Zapłaciłam, wzięłam szklanki i wróciłam do Gilberta, który wciąż ogrzewał się przy kominku. - Hej, przestań robić mi siarę Gil - powiedziałam i postawiłam kawę na stoliku. Kiedy chłopak odwrócił się do mnie, uśmiechnęłam się delikatnie.
-Dzięki [T.i] - powiedział, wstał i wziął szklankę w obie dłonie jak dziecko, po czym zaczął powoli sączyć napój.
-Nie usiądziesz nawet? - spytałam, usadawiając się na krześle.
- Wolę postać - odpowiedział odstawiając szklankę.
Nagle usłyszałam coś dziwnego, jakby piszczenie. Takie samo jak w bibliotece dzisiejszego ranka.
- Gilbert, słyszysz to? - spytałam odkładając swoją szklankę
- Hm? Co? - spytał i wziął swój plecak.
- Nic, chyba mi się przesłyszało. - odpowiedziałam, czując się lekko speszona. W cichu skończyłam kawę i wstałam. - Wracajmy, lepiej żebyśmy się nie spóźnili - odpowiedziałam i wstałam, żeby założyć płaszcz. Gilbert czekał, już przy drzwiach, stukając nogą w podłogę. Podeszłam trochę bliżej i rzuciłam w jego stronę czapkę oraz szalik.
- Po co mi to? - spytał patrząc na mnie jak na wariatkę.
- Nie gadaj tylko zakładaj - powiedziałam i wzięłam torbę, po czym wróciłam obok niego. - Nie będę cię niańczyć kiedy zachorujesz.
- Przecież mówiłem że jestem odporny na zarazki - jego głos przybrał obrażony ton.
Stanęłam jeszcze bliżej, wpatrując się jego głębokie oczy. Wyrwałam mu czapkę z ręki i nacisnęłam na głowę. Szalik zawinęłam w około szyi, po czym otworzyłam drzwi i wypchęłam go przez nie. Odwróciłam się do Zofii, która przewróciła oczami i puściła mi oczko.
Wyszłam z budynku, przed którym stał z lekka obrażony Gilbert.
- Ruchy, nie mam zamiaru się spóźnić - po tych słowach, ruszyłam żwawym krokiem w stronę szkoły.
Doszliśmy pod drzwi, trochę mniej przemoknięci niż poprzednio. Wypuściłam chłopaka przed sobą. Kiedy weszliśmy do holu, zdjął czapkę oraz szalik i podał mi je.
- Dzięki - powiedział dalej lekko naburmuszony.
- Podziękujesz mi później - odpowiedziałam zdejmując okrycie i znowu przemierzając je przez torbę.
Do rozpoczęcia ostatniej tego dnia lekcji zostało pięć minut, więc zaprowadziłam Gila pod salę, a sama poszłam do toalety.
Wróciłam akurat kiedy wykładowczyni otwierała salę. Razem ze wszystkimi weszłam do środka i usiadłam tam gdzie zawsze - z samego tyłu. Gilbert rozsiadł się obok, ziewając
- To już ostatni wykład na dziś? - spytał szeptem. Odpowiedziałam kiwnięciem głowy. - Super, jestem już zmęczony - stwierdził i idąc w moje ślady wyjął zeszyt, który otworzył.
Dopiero teraz miałam okazję zobaczyć jego pismo. Było bardzo staranne i kaligraficzne, rodem wyciągnięte ze średniowiecznych ksiąg.
- Ślicznie piszesz - pochwaliłam go.
- Dzięki [T.i], ale to tylko dzięki latom ćwiczeń.
Znowu pokiwałam głową i skupiała się na słowach nauczycielki, odsuwając Gilberta i jego pismo na drugi plan.
Ostatnia godzina minęła mi naprawdę szybko, nim zdarzyłam się zorientować mogliśmy wracać do domów.
Znowu stałam z Gilbertem pod wejściem do budynku uniwersytetu. Na szczęście zdarzyło się już przejaśnić, więc nie musiałam znowu urzyczać mu odzieży.
- A właśnie - powiedziałam kiedy mieliśmy się żegnać. - Tu masz mój numer telefonu. Nie bój się napisać czy zadzwonić kiedy będziesz czegoś potrzebował - podałam mu kartkę - z drugiej strony masz napisany rozkład zajęć, żeby nie było sytuacji jak dzisiaj.
Spojrzał na mnie i wziął kartkę.
- Dziękuję [T.i], to miło z twojej strony - powiedział i uśmiechnął się.
- Nie ma za co Gil. Trzymaj się, widzimy się jutro - rzuciłam i ruszyłam w swoją stronę.
- Do jutra [T.i]! - wykrzyknął za mną.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Jak z dużym dzieckiem.
*·*·*·*·*·*·*
Wróciłam. Wreszcie jestem z powrotem ludzie.
Musicie mi wybaczyć tak długą przerwę, ale miałam fatalnego write blocka i nie miałam dla czerwieni ani siły, ani cierpliwości.
Teraz spróbuję być bardziej sumienna i pisać więcej, więc mam nadzieję że zobaczymy się niedługo.
Dziękuję za przeczytanie rozdziały 4, naraska ludziska!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top