Rozdział szósty

W nienaturalnie czerwonych tęczówkach zdawały się tańczyć ogniki.  Delikatnie promienie słońca wpadały w taflę pewnego siebie spojrzenia, pozostawiając za sobą blade, jasne rozbłyski. Nie mogłam oderwać wzroku od tego szaleńczego wiru, zdającego się wciągać mnie w głąb nieprzebytej dotąd przestrzeni pełnej rubinowego światła. Żarzące się węgle ogrzewały mnie od środka, dając uczucie przyjemnego ciepła. Było tak pięknie. Tak miło. Nic nie wydawało się być dość potężne by przerwać tę więź.

Płynęłam w myślach, wodząc za blaskiem, który zdawał się trafiać aż w głąb mojej duszy. Unosiłam się na fali spokoju, niezmąconym oceanie bezpieczeństwa. Z mojej wędrówki wyrwał mnie jednak czyjś rozbawiony głos.

- Mrugnęłaś, [T.i]!

Nie byłam już pośród czerwieni, a na bladozielonej kanapie w moim mieszkaniu. Telewizor wyrzucał z siebie dźwięki reklamy na środek grzybobójczy, zza okna dobiegały czyjeś krzyki. Na przeciw mnie siedział Gilbert, biorący akurat do ust kawałek czekolady. Jego oczy błyszczały roześmianiem i dumą.

- Cztery do dwudziestu. - pokręcił głową, patrząc w moją stronę z wyższością. - Musisz poćwiczyć niemruganie [T.i]. Inaczej nigdy mnie nie pokonasz.

Tępo pokiwałam głową, próbując przyzwyczaić się do gwałtownego powrotu do rzeczywistości. Po beztroskiej ciszy ogłuszający ryk świata zewnętrznego był wręcz nie do zniesienia. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, przywracając spokój swojemu umysłowi.

- Mam dość wlampiania się w ciebie bez przerwy - powiedziałam, starając się brzmieć jak najtrzeźwiej. - Co powiesz na mały spacerek?

- A gdzie to chcesz się mało spacerować? - spytał zaciekawiony.

- Nie wiem jak Pan, Panie Beilschmidtcie, ale ja jestem całkiem głodna. Może skoczymy na jakiś obiad?

- O ile ty zapłacisz.

- Niech ci będzie, ten jeden raz. - zeszłam z kanapy. - W końcu i tak wciąż jestem ci krewna za tamte porządki.

- Cieszę się, że wciąż o tym pamiętasz. - zaśmiał się w dziwny sposób. - To co, wychodzimy?

- Zwariowałeś? Wyglądam jak bezdomna. - spojrzałam w lustro w przedpokoju. - Muszę się wyszykować.

- Wy kobiety to macie problemy. Ja na przykład zawsze wyglądam bosko i się z tym nie kryję. - puścił oczko do swojego odbicia w oknie. - Dziesięć minut ci wystarczy?

- Co najmniej dwadzieścia - odparłam wchodząc do sypialni. - Może ty w tym czasie poszukasz jakiegoś ciekawego miejsca?

Zza zamkniętych drzwi nie usłyszałam już jego stłumionej odpowiedzi.

Podeszłam do szafy i zaczęłam przegrzebywać jej zawartość w poszukiwaniu czegoś, w czym nie bałabym się wyjść do ludzi. Pogoda zmieniła się diametralnie w porównaniu do ostatniego tygodnia- deszcz ustąpił miejsca ciepłemu, majowemu słońcu. Idealne warunki na majówkę, którą w tym roku spędzałam w swoim mieszkaniu razem z Gilem. Co prawda jeszcze w marcu miałam inne plany na te dni, ale zwalenie mi się na głowę nowego przyjaciela zatarło je doszczętnie. Z tego też powodu zamiast wygrzewać się nad mazurskim jeziorem, całymi dniami siedziałam w domu, oglądając największe głupoty, jakie można znaleźć w polskiej telewizji. Trochę żałosne, ale nie było na co narzekać. Przynajmniej miałam rozrywkowe towarzystwo.

Wyjęłam ze stery starych podkoszulków żółtą sukienkę z rękawami do łokci. Była długa do kolan, miała kremowe guziki i ledwo widoczny, jasny, kwiatowy wzór. Przyglądałam się jej przez chwilę. "Ciekawe, czy Gilbertowi będzie się podobać..."- przemknęło mi przez myśl. Natychmiast trzepnęłam się w głowę.

- Nie obchodzi cię opinia Gilberta, rozumiesz? - pokazałam palcem na swoje lustrzane odbicie.

Otrząsnęłam się z dziwacznego przemyślenia i podeszłam do komody. Z tego, co pamiętałam, gdzieś w jej odmętach powinny być moje stare sandały. Po chwili rzeczywiście wyciągnęłam je z lekko zdemolowanego pudełka i przymierzyłam. Wciąż leżały jak ulał, chociaż nie miałam ich na sobie już okrągły rok.

Ściągnęłam z siebie dotychczasowe ubrania, złożyłam je w kostkę i założyłam sukienkę. Spojrzałam w lustro. Musiałam szczerze przyznać, że kiedy jak kiedy, ale dzisiaj wyglądałam naprawdę przyzwoicie. Szkoda, że nie wpadłam na pomysł wyjścia wcześniej- wtedy może nawet zrobiłabym sobie jakąś fikuśną fryzurkę.

Gdy przestałam pięknić się przed lustrem, wyciągnęłam z szafki nocnej kosmetyczkę. Na włosy co prawda nie miałam czasu, ale przyzwoicie byłoby zrobić jakiś makijaż, czyż nie? Wbiłam wzrok w drzwi. Dobrze byłoby wymalować się w łazience, ale coś z tyłu mojej głowy bało się, że jeśli teraz przejdę do toalety Gilbert mnie zobaczy. Wewnętrzne ego chciało zrobić na nim aż za dobre wrażenie, a to było lekko niepokojące. W końcu kim taki jest ten chłopak, żebym się tym przejmowała?

Finalnie jednak dałam sama sobie z wygraną i zaczęłam się upiększać przed sypialnianym lustrem, dopomagając sobie jakimś mniejszym, znalezionym gdzieś w szufladzie egzemplarzem. Efekt końcowy nie był może olśniewający, ale w końcu nie jestem instaragmowym guru urody.

Schowałam cały swój "arsenał" z powrotem do szafki i stanęłam przed drzwiami. Szybko poprawiłam jeszcze wpadające mi do oczu kosmyki włosów, po czym opuściłam pokój. Gilbert stał pod drzwiami, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, rytmicznie uderzając o podłogę stopą.

- Już jesteś, ile może się zejść z ub... - przerwał gwałtownie i spojrzał uważnie w moją stronę. Mogłam przysiąc, że na jego policzkach przez chwilę pojawił się rumieniec. - ...bieraniem się.

- I jak? - spytałam z uśmiechem.

- Prawie tak dobrze, jak ja! - Znowu gwałtownie zmienił ton głosu.

- Dziękuję - zaśmiałam się, podchodząc bliżej. - To co, idziemy?

- Oczywiście. - otworzył drzwi. - Panie przodem.

- Oh, w takim razie się nie krępuj.

- Danke, [T.i] - już miał wyjść na klatkę, gdy nagle odwrócił się gwałtownie. - Hej! - spojrzał na mnie z wyrzutem.

Zaczęłam się śmiać, biorąc z komody torebkę.

- Mam cię. - Złapałam klucze z blatu i wyminęłam go. 

Chłopak fuknął coś tylko w odpowiedzi, po czym również opuścił mieszanie. Gdy ja zamykałam za sobą drzwi, Gil rzucił się w szaleńczy bieg na sam dół. Jego kroki słychać było chyba w całym bloku. Westchnęłam- choć był w moim wieku, czasami wciąż zachowywał się jak dziecko. Najwyraźniej stwierdzenie, że mężczyźni starzeją się psychicznie cztery lata wolniej od kobiet było prawdą. 

Dogoniłam go dopiero, gdy stał już na końcu mojej ulicy. Trzymał w dłoni telefon, z którego próbował się z czegoś doczytać.

- Co... jest? - spytałam, sapiąc po szybkim biegu.

- Google maps to największa głupota na świecie - odparł, mrużąc oczy.

- Co? Dlaczego? - spojrzałam mu przez ramię.

- Dlaczego tu pisze, że będę na miejscu za cztery godziny? I to autem?

- Po pierwsze, to jest napisane, a nie pisze, a po drugie, pokaż. - Wyciągnęłam rękę, w której po chwili znalazła się komórka Gila.

- Widzisz? - spytał, nachylając się nade mną.

- Gilbert. - spojrzał na mnie zaciekawiony. - Szukałeś restauracji w Berlinie.

- Serio? - wyglądał na zdziwionego.

- Serio serio ty barani łbie. - trzepnęłam go w potylicę.

- Au! - złapał się z tył głowy. - Każdemu się chyba zdarza, nie?

- Nie, nie zdarza. - Wzięłam głęboki wdech. - Dobra, w takim razie ja coś zaproponuję. Choć.

Na miejsce dotarliśmy po półgodzinie Gilbertowego stękania i pytań o to, czy jeszcze daleko.

- Co to za melina? - spytał zaciekawiony, patrząc na szyld.

- Nie melina, tylko jedna z najlepszych knajpek w mieście. - Otworzyłam drzwi. - Zapraszam.

Bez słowa wszedł do środka, rozglądając się wokoło. Wnętrze było bardzo jasne, z dominującym  błękitem. Po za tym znalazło tu również miejsce na dużo bieli i drewniane akcenty. Całość dawała przyjemny, nadmorski klimat, choć do morza było nam daleko.

- I jak? - spytałam.

- Akceptowanie, akceptowanie - odpowiedział, kiwając głową. - Siadamy?

- Jasne. Przy oknie będzie ci pasować? - wskazałam na jeden ze stolików, na którym stał mały wazon z chabrem w środku.

Gil ochoczo ruszył w stronę zaproponowanego miejsca, a ja poszłam w ślad za nim. Rozsiadł się na kanapie z obiciem w kratę i chwycił leżącą na blacie kartę. Zrobiłam to samo.

- Tylko proszę, nie wyczyść mojego portfela doszczętnie - powiedziałam błagalnym głosem.

Gil tylko odmruknął coś w sposób, przez który zakwestionowałam to, że w ogóle słuchał.

Po kilku minutach wreszcie się na coś zdecydował i posłał mnie, żebym złożyła zamówienie i opłaciła jego zachcianki. Z niemałym bólem serca odchudziłam dziś swoje oszczędności o trochę ponad trzydzieści pięć złotych. Nie były to może nie wiadomo jak duże pieniądze, ale, jak to mówią, grosz do grosza, racja?

Wróciłam do stolika, przy którym zastałam Gilberta, układającego wierzę ze słomek.

- Powinno być za jakieś dwadzieścia minut. - Usiadłam na przeciw niego.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy- Gil, zajęty swoją budowlą i Ja, patrząca na chodnik. Milczenie przerwały dopiero słowa chłopaka:

- Wiesz, że siedzę tu już miesiąc?

- Miesiąc? Szybko poszło, nawet nie zauważyłam...

- Ja też, a to dziwne z moim zabójczym poczuciem czasu. - Spojrzał na mnie tak, że znowu miałam ochotę zniknąć w jego czerwonym wzroku. - Nigdy tego jakoś nie widziałem, ale masz bardzo ładne oczy, [T.i]

Bogowie, proszę, żebym tylko nie zrobiła się teraz czerwona.

- Naprawdę tak myślisz? - spytałam.

- No jasne! Mają taki ładny, kosmiczny odcień.

- Jakim cudem kolor może być kosmiczny Gil? - spytałam, unosząc brew do góry.

- No wiesz, normalnie. Chyba. - zamyślił się. - Powiedźmy po prostu, że go Lubię. - wyszczerzył zęby.

Czułam, że płoną mi policzki, a ten obrót spraw wcale mi się nie podobał. Chłopak najwyraźniej również zauważył nagłą zmianę koloru mojej twarzy i zrobił wielkie oczy.

- Te, [T.i], dobrze ty się czujesz? Cała jesteś taka jakaś czerwona. - demonstracyjnie przejechał sobie dłonią wokoło twarzy.

- Heh, zrobiło mi się trochę słabo. - szybko poderwałam się z kanapy. - To pewnie po chorobie. Pójdę się trochę słodzić.

- Widzisz, a mówiłem, że powinnaś o siebie trochę bardziej dbać. - Zamknął oczy i rozpoczął swój wywód. - Powikłania po infekcjach...

Ja jednak nie słuchałam, tylko jak najszybciej uciekłam do restauracyjnej toalety. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do umywalki. Jeden rzut oka na lustro wystarczył, żebym przybrała kompletnie zrezygnowany wyraz twarzy. Dlaczego musiałam tak zareagować na zwykły komplement? Cholera, [T.i], on tylko powiedział, że masz ładne oczy.

Posłałam swojemu odbiciu surowe spojrzenie i odkręciłam wodę. Przemywając twarz, myślałam o tym, od kiedy dzieją mi się takie rzeczy. W końcu w przeszłości miałam wielu męskich znajomych i przy żadnym z nich takich incydentów nie zaobserwowałam. Ba, w towarzystwie Gila z początku też nic się nie działo, było całkiem normalnie. Od kiedy jednak zaczęłam spędzać z nim więcej czasu, czułam się coraz dziwniej. Nie chodziło tu już o jego dziwne zachowania i jakieś podejrzane sekrety, a o samą obecność.

Znowu spojrzałam na siebie. Misja zakończona została wyraźnym sukcesem, nie byłam już czerwona jak burak. Może co najwyżej lekko zarumieniona, ale to się zdarza. Wzięłam głęboki wdech, posłałam do lustra pokrzepiający uśmiech i opuściłam łazienkę, modląc się o spokojną resztę popołudnia.

     Od mojego życia nie można jednak za dużo oczekiwać. Co prawda, następne piętnaście minut minęło normalnie- nasze zamówienie dotarło, Gilbert pochwalił się, że może duszkiem opróżnić cały kufel piwa w niecałe czterdzieści sekund, potem pobijając dotychczasowy rekord o całe pięć  i brudząc przy tym praktycznie cały nos. Gdy jednak przystawiał się do podejścia numer trzy, zaświadczając, że ma bardzo mocną głowę i da radę dobić dwadzieścia sekund bez spicia się w trupa, zobaczył coś w oknie i natychmiast zasłonił się kartą.

- Gil, wszystko okej..? - spytałam lekko zmartwiona.

- Ciiii [T.i], mnie tu nie ma, rozumiesz? - Zniżył głowę tak, że żaden biały kosmyk nie wystawał za jego "barykadę".

- Ale co się stało? - mojemu pytaniu zaakompaniował dźwięk otwieranych drzwi i stukot obcasów.

- Kryj mnie, błagam - wyszeptał.

Już miałam coś odpowiedzieć, lecz przerwał mi wysoki, lecz męski głos.

- Czy to nie moja ulubiona Pruska menda?

Spojrzałam na przybysza, który właśnie stanął obok naszego stolika. Miał długie do ramion, blond włosy z przedziałkiem na środku, a jego oczy zakrywały ciemne okulary przeciwsłoneczne. Ramiona okrywał jaskraworóżowym futrem, z pod którego wystawał czarny top z dość sporym jak na chłopaka dekoltem. Na nogach miał przylegające leginsy, a na stopach botki na dość wysokim obcasie. Były to bynajmniej nietypowe jak na nasze standardy ubrania męskie, jednak nie mogłam zaprzeczyć, że nasz nowy gość wyglądał w nich całkiem ładnie. Spojrzał w stronę Gila i znowu otworzył usta.

- Co tutaj porabiasz, prusku? Myślałem, że uważasz moje kochane państewko za niewarte uwagi.

- Hej, Feliks, ciebie też dobrze widzieć - wysyczał Gilbert, wreszcie opuszczając kartę.

- Czemu mi tak Feliksujesz? Obraziłeś się, czy jak? - Opuścił okulary, ukazując szmaragdowe oczy.

- Nie widzisz, że nie mam teraz na ciebie czasu? - spytał Gil, wskazując na mnie ruchem głowy.

Uwaga niejakiego Feliksa skupiła się na teraz na mojej postaci.

- Węgry? Coś ty zrobiła z włosami? - przechylił głowę w bok. - Wiesz, w tamtej fryzurze było ci o niebo lepiej.

Czy on właśnie nazwał mnie... Węgry?

- Wybacz, ale wydaje mi się, że mnie z kimś pomyliłeś. - uśmiechnęłam się zmieszana. - Jestem [T.i].

- [T.i], huh? Nigdy o tobie nie słyszałem. Gdzie tak konkretnie leżysz? Jesteś jakimś południowoamerykańskim państewkiem, o którym nie słyszałem? Chyba, że sprowadziłeś tu sobie jakiś swój Landzik. - Znowu przeniósł wzrok na Gilberta, który wyglądał na coraz bardziej zrezygnowanego.

- Feli, mogę cię na słówko? - wstał i złapał chłopaka pod ramię, zanim ten zdążył zaprotestować.

Nie miałam bladego pojęcia, co właśnie zarejestrowały moje uszy. Po pierwsze, w stronę Gilberta znowu padło określenie związane z Prusami. Po drugie, najpierw zostałam nazwana Węgrami, potem południowoamerykańskim państwem, a na końcu Landem. To było definitywnie najdziwniejsze spotkanie ostatniego miesiąca- nawet Gil wymiękał w kwestii bycia bardo podejrzanym, jeśli dołączymy do klasyfikacji tego Feliksa. Swoją drogą, jego zdziwione i pełne oburzenia odgłosy wciąż dobiegły do moich uszu, chociaż teraz wyraźnie stłumione.  

Gilbert i jego przyjaciel wrócili dopiero po kilku minutach. Obaj wyglądali, jakby dopiero co się pobili- blondyn miał potargane włosy, a Gil zdawał się być kompletnie wycieńczony.

- Dobrze, to nie było najlepsze powitanie. - zaczął. - [T.i], ten nieznośny typ to Feliks, mój stary znajomy. Feliksie, ta dama to [T.i], moja przyjaciółka z uczelni.

- Miło poznać, [T.i] - Chłopak poprawił sobie fryzurę i wyciągnął do mnie rękę, którą niepewnie uścisnęłam.

- Wzajemnie. - Wysiliłam się na uśmiech.

- Nie chciałem wam przeszkadzać, więc będzie lepiej, jeśli teraz się zmyję. - Blondyn wyszczerzył się w sposób bardzo podobny do Gilberta i znowu założył okulary. - Masz, może kiedyś jeszcze sobie pogadamy. -Wyciągnął z kieszeni brokatową wizytówkę i wcisnął mi ją do ręki. - Narka, gołąbeczki!

Po tych słowach odszedł, stukając obcasami po drewnianej podłodze. Gdy się oddalił, spojrzałam na papierek. Był różowy i błyszczący, a na środku wielkimi literami napisane było: "Zadzwoń, poobgadujemy mojego szefa- Polska". Obok znajdował się numer, a z prawego, dolnego rogu uśmiechała się mała, rysowana główka chłopaka.

- Wybacz za niego, dawnośmy się nie widzieli i chyba zatęsknił. - zaśmiał się nerwowo Gilbert.

- Dlaczego tu pisze "Polska"? I o co chodziło z tą pruską mendą i Węgrami?

- Aaaaa, to... Wiesz, kiedy miałem jakieś... - zamyślił się na chwilę. - Piętnaście, szesnaście lat w internecie powstało forum, na którym ludzie z całego świata role-playowali..? Tak, role-palyowali jako różne państwa i no, ja też tam byłem. Wiesz, stare czasy głupiej młodości. - machnął ręką. - Tam uczyłem się innych języków i poznałem sporo osób, w tym Felka i tą dziewczynę z którą cię pomylił.

- Że "Węgry"?

- Ta, Elizkę. Była całkiem fajna, ale wiesz, ludzie się starzeją, kontakty blakną, strona się rozpadła i jakoś nie miałem za często okazji widywać się z żadnym moim znajomym stamtąd. - wymieniając, machał ręką jak śmigłem helikoptera.

- Rozumiem... - pokiwałam głową. Wreszcie coś rzuciło trochę światła na tę dziwaczną tajemnicę. - Czyli rozumiem, że ty byłeś tam Prusami, tak? 

- Dokładnie. To była całkiem niezła zabawa dla nastolatka, chociaż trochę głupawa.

- Takie są nastolatki, racja?

- Racja, racja.

- Dobra, ale dlaczego ten Feliks wciąż zachowywał się, jakby sprawa cały czas była aktualna? - spytałam zaciekawiona.

- Bardzo się w to wtedy wkręcił, a w dodatku wydaje mi się, że może być trochę... no wiesz... - popukał się palcem w głowę .

- Oh, zrozumiałe...

- Ale nie ma co roztrząsać tego teraz, jaki był wcześniejszy czas? - Spytał biorąc odstawiony wcześniej kufel.

- Trzydzieści pięć sekund.

- To pa tera. - jego oczy błysnęły.

/*\/*\/*\

       W ciągu reszty majówki nie wydarzyło się nic ciekawego. Dzień po dziwacznym spotkaniu w restauracji poszliśmy jeszcze na spacer w parku, gdzie Gil próbował zacięcie złapać gołębia ("Gilbird potrzebuje nowego przyjaciela!"), a potem wróciliśmy do szkolnych ław. Po odrobieniu zaległości czułam się całkiem gotowa na ostatnią prostą przed następną sesją, zwłaszcza, że Gilbert okazał się być specjalistą od wielu rzeczy i nie szczędził mi pomocy z tematami, których nie rozumiałam. Czas wolny mijał nam na nauce, wygłupach i lekcjach gotowania, których zaczęłam udzielać chłopakowi. Trzeba było przyznać, że radził sobie coraz lepiej, a jego dania stawały się coraz bardziej zjadliwe.

W takiej przyjemnej atmosferze mijał nam czas aż do pewnego czwartku, podczas którego wybuchła zakopana bomba. Aż do południa dzień ten zdawał się być zwyczajny, jednak potem, przed jednymi z wielu zajęć Gil poszedł gdzieś z Kaśką. Nawet nie broniłam się przed ukłuciem zazdrości, które poczułam w sercu. Ta lafirynda zdawała się kręcić coś śmierdzącego na kilometr, a to definitywnie mi się nie podobało. Fakt, że Gil wrócił z tego spotkania zmieszany i zamyślony wcale nie rozwiewał moich wątpliwości.

- Wszystko okej? - wyszeptałam, gdy usiadł obok.

Pokiwał głową w odpowiedzi.

- Co ci powiedziała?

- Spytała, czy nie chciałbym się z nią umówić.

- I co powiedziałeś? - starałam się nie brzmieć na wstrząśniętą, ale w duchu modliłam się, by odmówił.

- Oczywiście kazałem jej spadać, w końcu nawet na moją przyjaciółkę by się nie nadawała.

- Coś wspominałeś o tym, że się nie polubiliście - mruknęłam.

Tak na prawdę kamień spadł mi z serca. Nic nie byłoby gorsze od wiadomości, że Gil umawia się z tą żmiją. Całe szczęście ten jeden raz uruchomił swoje szare komórki i nie dał uwieść jej słodkim słówkom i wielkiemu zadowi. Rozluźniłam się na twardym krześle. Skoro nie chce się umawiać z ludźmi, z którymi się nie przyjaźni, to mam jakieś szanse, co nie?

Nie, chwila. Nie, nie zamierzam umawiać się z Gilem. Prędzej rzucę się z miejskiego mostu. To mój przyjaciel i tyle. Muszę przestać myśleć o tym, że ma ładne oczy i śliczne włosy i lubię jego głos i... Co ja dopiero powiedziałam?! Nie mówimy tak o Gilbercie. Zapodałam sobie w głowie mocnego liścia w policzek i kazałam się zamknąć swoim głupim myślom. Przyjaciel, nic więcej. Nic, a nic.


- Idziesz, czy nie?

Mrużyłam oczy, patrząc na wychodzącego z budynku uczelni Gilberta. Dzisiaj wyjątkowo nie spieszyło mu się tak jak zazwyczaj. Ociągał się i zdawało mi się, że w ogóle nie chce wracać. Zgubił gdzieś tę cząstkę niepoprawnego optymizmu i energię, która zwykle zapędzała go do powodowania najdziwniejszych sytuacji.

- Słuchaj, [T.i], muszę coś jeszcze załatwić. Może pójdziesz już do siebie, a ja cię dogonię, kiedy skończę?

- Mogę poczekać, nie śpiesz się. - uśmiechnęłam się.

- Dzięki, ale naprawdę nie musisz się mną przejmować. W dodatku nawet nie wiem, ile mi to zajmie. Nie trać czasu.

- Na ciebie nie traci cię czasu. - Poklepałam go w policzek, który chyba przelotnie się zarumienił. - Leć i wróć, jak wszystko załatwisz.

- No dobrze, skoro chcesz... - powiedział niepewnie i pobiegł za budynek.

Gdy zniknął na dobre, usadowiłam się na schodach i czekałam na jego powrót, patrząc w niebo. Ciekawiło mnie, co takiego mój niemiecki przyjaciel musiał jeszcze załatwić przed powrotem do domu. Czy mogło mieć to jakiś związek z wcześniejszą sytuacją z Kaśką? Ta myśl natychmiast przykuła moją uwagę. A co jeśli Gil wcześniej mnie... okłamał? Co, jeśli tak naprawdę wybrał ją i teraz odchodzi?

Poczułam, że żołądek związał mi się w supeł. Nie zrobiłby tego, racja? Nie mógł. Przyjaźniliśmy się przecież. Spędzaliśmy razem tyle czasu, przyszedł do mnie, nawet jeśli nie prosiłam go o pomoc, śmialiśmy się we dwoje, jakby nie istniał nikt poza nami. Powiedział, że podobają mu się moje oczy. Jego oczy podobały się mi.

Mimo zapewnień ze strony mojego mózgu, czułam, jak serce napełnia się lękiem z każdą chwilą, w której wciąż go nie było. Nie mogłam tego dłużej wytrzymać, zwłaszcza, że czułam łzy powoli napływające mi do oczu. Wstałam ze schodów i ruszyłam w stronę, w którą wcześniej poszedł chłopak. Chciałam go znaleźć, czekającego na mnie, albo odrzucającego Kaśkę. Nie chciałam pogodzić się z myślą, że mógł już odejść, szukać szczęścia gdzieś indziej. Ramiona mi się trzęsły, było niemiłosiernie zimno. Chciałam znowu poczuć ciepło jego wzroku.

Doszłam na tyły budynku, rozglądając się w około. Nikogo nie jednak nie dostrzegłam. Byłam zrozpaczona, łzy zaczęły uciekać po moich policzkach, nie mogąc dłużej ukrywać się pod powiekami. Spojrzałam w około jeszcze raz. Nie chciałam, żeby moje przeczucia się spełniły. Modliła się o to w myślach, błagałam, żeby gdzieś tu był.

I był.

Gdy zaczęłam chodzić dookoła, wreszcie go dostrzegłam. Teraz okazało się, że w tym, że wcześniej go nie widziałam nie było nic dziwnego. Siedział pod ścianą, za krzakami, opierając głowę o kolano. Jego otwarta torba leżała kawałek dalej, wokół niej rozrzucone były notatki i inne rzeczy, które jeszcze chwile temu znajdowały się pewnie w środku.

- Gilbert! - krzyknęłam przez łzy, podbiegając do niego.

- [T.i]..? - spytał, unosząc głowę. Z jego warki płynęła krew, pod okiem miał fioletowe limo.

- Matko jedyna, co ci się stało Gil?! - uklęknęłam obok, szukając w torebce chusteczek.

- Spokojnie, to nic takiego. - otarł krew rękawem koszuli. - Bywało się w gorszym stanie.

- Sam sobie to zrobiłeś? Biłeś się z kimś? Co się tu działo? - powiedziałam cicho, przykładając mu chustkę do ust.

- Jakiś typ od tej dziwacznej laski przyszedł i powiedział, że do niej zarywałem, a potem zaczął się ze mną klepać. Żeby nie było, przegrałem tylko przez element zaskoczenia - podkreślił. - A co stało się tobie? Zachowujesz się co najmniej, jakbym umarł. - Zebrał ręką włosy, wpadające mi do mokrych oczu.

- Ja... po prostu się o ciebie martwiłam, Gil. - Spojrzałam na niego. Był teraz tak blisko. - Nie wracałeś tak długo i nie wiedziałam, co z tobą...

- Długo? [T.i], nie było mnie może piętnaście minut.

- Piętnaście... minut..? - spytałam zdziwiona. Czy mózg płatał mi figle? - Wiesz, bez ciebie czas płynie jakoś inaczej. - zaśmiałam się, ale jakoś bez wyrazu.

- Dobra, zmywajmy się stąd. - Wreszcie sam wziął blokującą krwotok chusteczkę i wstał, potem pomagając mi. - Jeszcze ten typ znowu się napatoczy, a ja nie mogę zaniżać sobie statystyk w kwestii wygranych bijatyk z patusami.

Uśmiechnęłam się, tym razem szczerze i pomogłam mu zebrać rzeczy z trawy. Potem wróciliśmy razem do mnie. Gil całą drogę przytulał mnie ramieniem i opowiadał, jak to nie znokautowałby swojego przeciwnika gdyby był w formie.

Nigdy nie byłam bliżej domu, niż w tamtych chwilach. Byłam bezpieczna, a cały świat znowu stał się przyjemnie ciepły. 


~~~~~~

Wow, regularny update, ta książka takich dziwów jeszcze nie widziała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top