Rozdział XXV

Ile można się zadręczać?

Nie byłam w podobnym stanie od rozwodu z Krzyśkiem. Czasami bardzo mi go brakowało, choć nie chciałam się do tego przyznać. Bałam się, że oddając mu wolność, popełniłam największy błąd w swoim życiu. Teraz miał nową rodzinę, dzieci i własny dom, a ja? Serce „dla wszystkich i dla nikogo" – tak wywróżyła mi cyganka, a było to w te same wakacje, w które się rozstaliśmy. Jak mogłam to sobie zrobić i tak się zamotać? Nie utrzymywaliśmy kontaktu, jedynie od czasu do czasu pisał do mnie na pocztę email, z zapytaniem „co słychać". Nigdy nie odpisywałam, ponieważ nie widziałam w tym sensu, a nawet dziwiłam się, dlaczego sam to robił. Nie odpisywałam aż do dzisiaj. Można powiedzieć, że trochę za bardzo się uzewnętrzniłam, co w efekcie doprowadziło do tego, że przytłoczyło mnie zbyt wiele wspomnień i w końcu się popłakałam. Według Ingi poznaliśmy się w złym momencie; byliśmy zbyt młodzi i emocjonalnie niedojrzali, żeby zbudować coś stałego, a szybki ślub tylko wszystko pogorszył. Krzysiek nie zdążył się wyszumieć, a ja przestałam mu ufać. Zupełnie nie brała pod uwagę tego, że mogłam być dla niego ciężarem, jałową kobietą niezdolną dać mu upragnionych dzieci. Natura ubodła w najczulszy punkt i pogrzebała moje starania, zmieniając mnie w niepełnowartościowy, wybrakowany „towar". Widząc matki z dziećmi, spacerujące z wózkami, odwracałam wzrok, a dzisiaj, po prostu obserwowałam, nie czując zupełnie nic. Kobieta, którą zauważyłam przez okno, mogła być w moim wieku albo nieco młodsza. Targała dziecko na rękach i jednocześnie rozmawiała przez telefon. W końcu dzieciak pacnął ją w rękę, tak, że aparat wylądował na szosie. Patrzyłam, jak spuszcza mu lanie na środku ulicy i... Nic. Wyszłam tylko zapalić papierosa.

W powietrzu czuć było już wiosnę, lecz i to nie cieszyło. Chodziłam jak struta, za to Inga dla odmiany tryskała energią. Kiedy ja popadałam w odrętwienie i na niczym nie mogłam się skupić, ona „planowała" i robiła listę potrzebnych rzeczy do remontu. Próbowałam czytać książki, ale żadna nie wpasowała się w mój drętwy nastrój. Chwyciłam nawet za szydełko, bo chciałam zrobić dywanik dla pani Heleny, w podzięce za kapcie, lecz i z tego nic mi nie wyszło. Szukałam sobie miejsca, snułam się po kątach, sprzątałam, w nadziei, że trafię na ślad znaleziska albo że jakieś olśnienie spadnie mi na głowę i w cudowny sposób wrócę na swoje „tory". Niestety nic nie działało.

W końcu Inga namówiła mnie na wizytę u fryzjera i przy okazji wstąpiłyśmy też do galerii w centrum. Tam trochę zaszalałyśmy; kupiłam nowy dres, dwie pary trampek, jeansy oraz trzy komplety bielizny. Z kolei Inga, wydała fortunę na markowe okulary przeciwsłoneczne, nowe pantofle i dwie bluzki, które moim zdaniem zupełnie jej nie pasowały, bo nie były twarzowe. Po zakupowym szaleństwie poszłyśmy do knajpy na późny obiad, a na koniec wróciłyśmy do domu taksówką. Było trochę lepiej, ale wciąż czułam się drętwa i otępiała.

– W ogóle nie widać, że ci te włosy skróciła... – zauważyła Inga.

– Bo miała je tylko pocieniować.

– Zawsze miałaś długie jak Sabina.

Nie zaczynaj.

A ty nigdy nie farbowałaś się na ryżo – odparłam.

– Jak już, to na rudo. Ryży może być kot albo pies. A właśnie... Co powiesz na to, żebyśmy wzięły psa? Widziałam po drodze ulotkę schroniska, oddają rasowe szczeniaki za darmo.

– I kto będzie się nim zajmował? Pies to nie maskotka potrzebuje opieki i uwagi. Na mnie nie licz.

– Nie musi być duży, ale też nie całkiem mały jak szczur. Taki, żeby pilnował podwórka.

– Słuchasz mnie? Nie mamy bramy. A jak ucieknie na ulicę i rozjedzie go jakieś auto, pomyślałaś o tym?

– Myślałam, żeby trzymać go w budzie i na łańcuchu.

Boże, słyszysz to i nie grzmisz?

– Tak, jasne. Będzie się męczył i wył po nocach... Jesteś niepoważna... – burczałam.

Psa mi tylko do tego cyrku brakowało.

– Przestań, co cię znowu ugryzło?

– Nudzi ci się? Idź na spacer, do kościoła, albo do sklepu. Pogadaj trochę z ludźmi, poznaj okolicę – odparłam nerwowo.

– Lepiej już nic nie mówię. – Machnęła ręką. – Aha, jak marudziłaś w tym sklepie sportowym, to zaprosiłam do nas Helenkę na niedzielę. Trzeba upiec jakieś ciasto. Może sernik, ten z polewą karmelową?

Matko, całkiem zapomniałam o niedzieli!

Chociaż z drugiej strony, to raczej już nieaktualne. Arek jak do tej pory się nie pokazał ani nie zadzwonił. Prawdę mówiąc, to obawiałam się jego reakcji, jeśli oczywiście wariował w ten sposób, w jaki zobrazowała Inga. Obawiałam się też krzyków, ale najbardziej wkurzonych facetów.

Pogoda do dupy. Siąpił deszcz. Była ostatnia niedziela miesiąca, więc w drodze na giełdę przy okazji wdepnąłem do sklepu po papierosy. Trzech zamroczonych pijaczków żartowało sobie i na spółkę raczyło się nalewką. Wpadło mi w ucho, jak jeden bełkotał o Świderskich, a potem zaczęli dziwnie na mnie spoglądać.

– Chyba ducha jego starego widziałeś, a nie Janusza... – Zaśmiał się Konieczko.

– Jak Boga kocham, widziałem go koło bramy. Teraz na wózku jeździ – upierał się stary Malicki.

Z synem Malickiego chodziłem do szkoły i dopiero teraz dostrzegłem, jak stary się stoczył.

– A wiesz, co ja widziałem?

– Janusz wrócił? – wtrąciłem się do rozmowy, nie dając im dokończyć.

– A jak! Wrócił i za porządki się zabrał – odpowiedział Malicki.

– Sam, na wózku? – zdziwiłem się.

– Nooo, tej twojej panny, to żem tam dzisiaj nie widział – odparł zjadliwie, na co pozostała dwójka wyszczerzyła brudne zęby.

– Ale za to moja staro widziała ich ostatnio którejś nocy, bo przez pełnię usnąć nie mogła – oznajmił Parus, z nalewką w ręku. – Janusz wiosłował, aż się kurzyło – dodał, czym od razu podniósł mi ciśnienie, a resztę doprowadził do rechotu.

Zacząłem żałować, że udostępniłem mu wózek babci. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że będzie paradował po wsi, w dodatku z Marią. I jakim cudem go tak szybko wypuścili?

Wolałem tego nie komentować, by nie zaczęli mnie wypytywać. W tej chwili nie wiedziałem, na kogo bardziej byłem wściekły, ale musiałem już jechać.

– Mówię ci Helenko, zupełnie czego innego się spodziewałam i sama nie wiem, co tutaj robić, dlatego ten remont planujemy – trajkotała Inga.

Ale ja wiem – odpowiedziałam w duchu. Ta rudera pochłonie chyba wszystkie nasze oszczędności.

– Ciocia marudzi, bo tylko siedzi w domu i nosa nie wystawia poza płot – wtrąciłam. – Myśli, że tak jak u nas w bloku, sąsiedzi sami do niej zapukają – dodałam z kpiną.

– Maruś, ty już lepiej nic nie mów. – Rzuciła mi cięte spojrzenie. – Przez tego twojego nicponia ciągle mam jakieś niepokoje.

– Bandyta czy pijak? – zainteresowała się pani Helena, na co omal się nie oplułam.

– Ludzie o nim różne rzeczy mówią i strach mi tak po prostu wyjść. A bo to wiadomo, czy taki niestabilny, czasem nie siedzi w oknie i nie odstrzeli cię jak jakąś kaczkę? – lamentowała Inga. – A ona i tak mnie nie słuchała i do niego łaziła. Na szczęście puściła go w końcu kantem, ale i tak źle, bo się wciekł i teraz strach pomyśleć, co takiemu do głowy strzeli.

Wolałam ugryźć się w język, niż to skomentować. Po prostu mi to wisiało.

– Jakiego nicponia? – zagaił Jarek i dopiero wówczas się spięłam.

– Nasz sąsiad jest nieszkodliwy, ale ciocia coś sobie ubzdurała. To były wojskowy, miał wypadek na misji i teraz łatwo go demonizować – wyjaśniłam.

– Nie demonizuję. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a jemu dziwnie z oczu patrzyło i jakiś taki nerwowy jest – skwitowała Inga.

– O, nie! – ożywiłam się. – Pierwsze wrażenie cioci było takie, że chciała mnie od razu z nim swatać i zachwycała się jego aktorską urodą.

– Był po prostu podobny do tego aktora, którego tak lubi, więc chciałam ją jakoś rozruszać na początek... – wytłumaczyła Inga. – Nie wiem, czy to jakiś pech, czy sama źle wybiera – ciągnęła dalej – ale trafiają się jej się sami niepełnowartościowi ludzie albo inwalidzi...

– Krzysiu nie był niepełnowartościowy – wyrwało mi się z ust.

Sama nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam.

– Krzysiu? – prychnęła. – Słyszałaś Helenko? Teraz tak go nazywa, bo najwidoczniej zapomniała, jak przez niego popadła w depresję. Chodziła jak zepsuty zegarek, co chwilę musiałam nią potrząsać...

– Idziemy na bucha? – spytał dyskretnie Jarek, pochylając się w moją stronę.

– Jasne, właśnie miałam to zaproponować – oznajmiłam z udawanym uśmiechem, po czym zwróciłam się do jego mamy. – Cioci się pogorszyło po tym, jak nasłuchała się tutejszych plotek, ale najwidoczniej było jej za mało, skoro musi roztrząsać moje życie prywatne – dodałam, podnosząc się z krzesła.

– Helenko, nie słuchaj jej, bo sama nie wie, czego się złapać, albo raczej kogo... Proszę, częstuj się...

– Ach, ja też mam coś dla ciebie, kochana... Miałam najpierw zadzwonić, ale skoro nas zaprosiłaś, to postanowiłam zrobić ci niespodziankę...

Nie usłyszałam, o czym dalej rozmawiały, jedynie wychwyciłam na odchodnym okrzyk zachwytu Ingi.

Pewnie kolejne bambosze albo jakaś nalewka.

https://youtu.be/jPnWB9vS220

– Sąsiad? – dopytywał Jarek, czego akurat się spodziewałam. – To teraz przynajmniej wiem, dlaczego jesteś taka niedostępna.

– Proszę, nie zaczynaj, to zupełnie nie tak. Ciotka po prostu robi z igły widły, bo jej się nudzi.

– Skoro tak twierdzisz, to może coś...?

– Co?

– Myślałem o tobie ostatnio, wiesz?

– Tak, a w jakim sensie?

– Wiesz, w jakim.

Stop, proszę...

– Jarek... – westchnęłam. – Dobrze wiesz, że nic z tego nie będzie, już to przerabialiśmy.

– Znamy się dosyć dobrze i wiemy, na czym stoimy. Podobałaś mi się od samego początku i moglibyśmy razem zrobić coś fajnego – ciągnął, tak szczerze i poważnie, aż mnie tym przeraził.

– Jarek, ja nie wiem, na czym stoję – odparłam.

A ty, tym bardziej – dodałam w myślach. Skończyły się chętne dziewczyny do zabawy, czy co?

– Hej, to nie chcesz sobie przypomnieć, jak było? – Uśmiechnął się i mnie objął.

W tym sęk, że wiedziałam i potem tego żałowałam.

– Przepraszam, że cię rozczaruję, ale nie.

Całkiem zgłupiałem, bo nie byłem pewien, co myśleć o stojącej pod świetlicą parze. Na początku spinałem się, czułem złość i dalej się nakręcałem, w żaden sposób nie potrafiąc się uspokoić. A potem Maria raptownie odsunęła się od faceta, gdy ten ją objął i wróciła do środka, a on wsiadł do samochodu i zaraz odjechał. Obiecałem sobie, że więcej do niej nie napiszę, ani nie zadzwonię. Po prostu dam sobie z nią spokój, ale długo nie wytrwałem. Złapałem telefon i wklepałem wiadomość:

Co słychać? Jak niedziela?

Odpisała zaskakująco szybko.

„Mamy gości, ale pewnie już to wiesz".

No tak, przejrzała mnie.

Po chwili przyszła kolejna:

„Teraz tylko gościa, koleżanka ciotki u nas nocuje".

A więc go spławiła?

To co powiesz na kawę? Wpadniesz?

„Nie".

Może jednak? Mam też twoje ulubione wino.

„A krakersy masz?".

Ja wohl!

„Żółty ser też?".

Mam chyba wszystko, czego potrzebujesz.

Odrętwiała i w dodatku bez rozumu – pomyślałam o sobie, oceniając w lustrze nową, błękitną bieliznę. Inga mogła mieć tym razem rację. Pogubiłam się, źle wybierałam i sama nie byłam pewna, czego chciałam. Pomóc Januszowi czy sobie? Pomagać starszym albo niepełnosprawnym to zupełnie co innego, niż pakować się w coś... Właśnie, w co? Nie rozumiałam ludzi obciążonych w ten sposób. Na dodatek wszystko wskazywało na to, że Janusz nie chciał pomocy, a przynajmniej nie takiej, jaką oferowałam. Wstydziłam się do tego przyznać, ponieważ sama zaczęłam oczekiwać czegoś w zamian, lecz co mógł mi dać człowiek, który najprawdopodobniej nie chciał już żyć? Zajmował moje myśli, poruszał sercem i w dziwny sposób pociągał. Powinnam być zła na cały świat, że go spotkałam, ale nie byłam. Jego żona była, dlatego się zabiła...

Stop!

Musiałam przestać się tym zadręczać, chociaż na chwilę. Dlatego, kiedy Arek niespodziewanie napisał, długo się nie zastanawiałam, aczkolwiek wcale nie miałam ochoty na seks...

Tak, oszukuj się dalej.

„Mam wszystko, czego potrzebujesz" – brzmiała kolejna wiadomość.

– To przekonajmy się... – mruknęłam do odbicia.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top