Rozdział XXIV
Miałem za przeproszeniem, w dupie, wczesną porę i tuż po tym, jak wyszykowałem się, by wyjechać do pracy, zadzwoniłem do Marii. Nie raczyła odpisać, kompletnie nic, nawet „odwal się", co uznałem za dość dziwne w jej przypadku.
– Słuchaj, wszystko w porządku? – spytałem od razu, kiedy wreszcie odebrała.
– Bardzo zabawne młody człowieku, ale jestem już za stara na takie żarty przed szóstą rano – usłyszałem skrzekliwy głos. – Proszę przekazać Marii, że ma natychmiast przyjść i napalić. Zimnica taka, że nie mogę wstać z łóżka. Aha, i następnym razem nie życzę sobie, żeby pan wpadał w środku nocy, jak jakiś złodziej. Przydałoby się trochę kultu...
– Co... co? – przerwałem jej. – Marii nie ma w domu? Na pewno?
– Piliście, czy może coś gorszego? – spytała z oburzeniem.
– Chwila, zaraz u pani będę!
Rozłączyłem się, chwyciłem plecak i wybiegłem z domu, zapominając o kawie.
Obudziłam się na kanapie. Było mi zimno i bolała głowa. Nie wiedziałam, kiedy Janusz zdążył przynieść pierzynę, ale najwidoczniej skopałam ją, bo leżała na podłodze. Głucha cisza podpowiadała, że jeszcze spał. Musiałam zbierać się i to prędko. Strach nawet pomyśleć, jak to wszystko wytłumaczyć Indze.
Sięgnęłam po kurtkę, włożyłam ją na plecy i wtedy go dostrzegłam. Siedział na wózku pod regałem z książkami, dziwnie wykręcony. Głowę miał odrzuconą do tyłu, prawie dotykała półki, a ręce zwisały na oparciach jak u nieboszczyka. Przestraszyła mnie ta pozycja, więc poderwałam się z kanapy i dopadłam do niego.
– Janusz, obudź się... – Chwyciłam go za szyję i uniosłam głowę. Była ciężka i niepokojąco rozpalona.
– C... co jest? – Skrzywił się, otworzył oczy i zaraz zmrużył powieki. – Co się dzieje?
– Boże, przestraszyłam się. Kto normalny śpi w takiej pozycji? – spytałam i omal nie potrząsnęłam nim z całej siły.
Dopiero teraz poczułam ten zapach. Nie, czystego ciała, czy nowych ubrań, ale jego własny. Ciężka, wilgotna flanela – takie przywodził mi skojarzenia.
– Skoro tak twardo spałem, to chyba nie jest taka zła – odpowiedział z cieniem uśmiechu. – Dzień dobry, czy zły? – dodał dość przewrotnie, błądząc wzrokiem po mojej twarzy.
– Masz gorączkę – stwierdziłam, dotykając czoła i przy okazji odgarnęłam mu wilgotne kosmyki.
Przydałby ci się fryzjer.
– Nie mam. Wiedziałbym o tym. To się po prostu czuje – wyjaśnił sennie i chropowato, krótkimi zdaniami.
– Masz – upierałam się.
– Nie, to ty jesteś wychłodzona. – Odsunął się i tym razem spojrzał na mnie z boku.
– Muszę już iść, ale przyjdę po południu, jeśli nie masz nic przeciwko. Coś ugotuję i trochę tutaj posprzątam.
– Dziękuję. Nie napijesz się przed tym czegoś ciepłego? Gdzieś powinna być jeszcze kawa rozpuszczalna.
– Nie, naprawdę muszę już iść. Dasz sobie radę? Jak ręce?
– Jesteś naprawdę miła, wiesz? Ale...
– Nie zagaduj, tylko pokaż – zażądałam, po czym sama po nie sięgnęłam i obejrzałam.
– Te ręce są bardziej sprawne, niż myślisz, tylko trochę zapomniały jak... – zamilkł, a ja, zamiast na jego odciski, patrzyłam na ciemne włoski, wystające spod swetra, a konkretniej, na grubą szramę, która się od nich odcinała...
– Okłamałeś mnie... – szepnęłam, unosząc na niego wzrok.
– W jakim sensie?
– Skąd ta blizna?
– Nie pamiętam, ale sądzę, że mogłem skaleczyć się przy którejś z maszyn.
Gówno prawda!
– Nie...
– Nie wierzysz mi – parsknął.
– Muszę już iść... – Odepchnęłam jego ręce.
– To... do... do widzenia.
Nie jestem tego taka pewna.
– Aro, miałeś pożar, czy co? – spytał Mariusz.
– Jaki pożar? – Spojrzałem na jego minę, nie wiedząc, o co mu chodziło, po czym wrzuciłem plecak do szafki i zacząłem się przebierać.
– Spójrz w lustro, chyba że to smar, ale wygląda jak sadza.
I zerknąłem. O ja pierdolę!
– Cholera, no... Ech, to nic, zaraz zejdzie... Pomagałem sąsiadce rozpalić w kotle. Makabra jakaś... – mruczałem do lustra nad zlewem, pozbywając się brudu z podbródka.
– Makabra?
– Makabryczna baba – sprostowałem.
Wredna baba, nawet nie powiedziała, że ubrudziłem się jak kocmołuch.
– Tej sąsiadce?
– Nie interesuj się. Zrobił ktoś kawę? – zbyłem go.
– Nie zmieniaj tematu. To jak tam, jakieś postępy?
– Krok do przodu, dwa w tył, a ona w bok. Gówniany postęp, co nie?
– Jak w tańcu – zażartował. – A wiesz, że Kaśka ma już nowego gacha?
– Nie obchodzi mnie.
– Na serio? Myślałem, że tylko się pokłóciliście.
– Już ci mówiłem, że to koniec, nie? I po co pytasz o Marię, skoro ciągle nawijasz o Kaśce?
– Wyluzuj... A, słyszałeś już o tych z kolejówki?
– Co znowu?
– Dwóch wyleciało wczoraj za dragi. Podobno mają wszystkich wysyłać na narkotesty.
– I prawidłowo. Niech utopią wszystkich ćpunów w formalinie, to może wreszcie będzie z nimi spokój – skwitowałem.
W odbiciu lustra dostrzegłem, że Mariusz nagle zbladł, a gdy skrzyżowaliśmy spojrzenia, wyraźnie się spłoszył...
– Oki, zbieramy się – rzucił nerwowo. – Ej, ale w niedzielę nadal jesteśmy umówieni, co nie? – upewniał się.
– Jasne.
Co jest grane?
Siedziałam ledwo przytomna, niewyspana i przybita, kiwając się nad kubkiem kawy. Inga stała obok i kątem oka widziałam, jak drży jej ręka.
– No, co nic nie mówisz?
Naprawdę zaczęła mnie rozczarowywać. Upodobała sobie robienie mi na złość i ledwo ją poznawałam. Ledwo poznajesz siebie.
– A co mam mówić? Nie można na ciebie liczyć – odparłam z żalem.
Miałam wyrzuty sumienia, owszem, lecz co innego mnie teraz martwiło.
– Okłamałaś mnie i chyba mam prawo wiedzieć, gdzie byłaś?
– U Janusza. Wypuścili go wczoraj i podjechał do nas taksówką – wyjaśniłam pokrótce.
– Och... – westchnęła. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? Zdenerwowałam się wczoraj i niepotrzebnie na ciebie nakrzyczałam, bo myślałam, że...
– Nie powinnaś odbierać mojego telefonu – ucięłam.
– To na drugi raz noś go przy sobie. Skąd miałam wiedzieć, kto dzwoni? A jakby to było coś ważnego?
– Mogłaś mu chociaż powiedzieć, że jeszcze śpię albo coś innego...
– Nie umiem kłamać. Ty też nigdy mnie nie okłamywałaś – fuknęła, dosiadając się naprzeciwko.
Właśnie. Nie kręciłam i wolałam przemilczeć, zamiast kłamać. Nie wiedziałam, co się ze mną działo.
– Przepraszam, nie wiem... Nie chcę teraz o tym rozmawiać.
– Czego chciał ten Janusz? Spałaś z nim? To przez niego ten nicpoń tak się wściekł? – zbombardowała mnie pytaniami.
– Wściekł?
– Widziałam, jak twój chłopak stąd odjeżdżał. Najpierw skopał oponę, jakby chciał wykopać auto do Chin, a potem chwilę się uspokajał z głową na kierownicy.
Co mu odbiło?
– Jeśli chcesz wiedzieć, to niczego Arkowi nie obiecywałam i nie jest też moim chłopakiem, więc przestań już, proszę. Boli mnie od tego głowa.
Nie wjadę, nie zadzwonię, nie napiszę. Mam ją gdzieś!
Mijając świetlicę, nawet nie spojrzałem w jej kierunku. Uderzałem do Marii, sądząc, że coś dobrego z tego wyjdzie, ale nie miałem zamiaru dłużej robić z siebie głupka. I ta powalona ciotka. Baba naprawdę była niemiła, bo nie dość, że wywyższała się jak jakaś hrabina, to jeszcze nie podziękowała za podpalenie i puściła mnie do pracy z brudną twarzą. Stara wiedźma.
Gdzie Maria mogła pojechać taksówką i to późno w nocy?
Nawet nie wiedziałam, kiedy minął dzień i nastał wieczór, bo większość czasu przespałam. Krążyłam po zakamarkach świetlicy, kładłam się i zrywałam, gdy Inga mnie potrzebowała. Myślałam o tym, jak zareagował Arek i chyba winna mu byłam jakieś wyjaśnienie, lecz był ostatnią osobą, z którą chciałabym teraz rozmawiać. Do Janusza nie poszłam, musiałam to przetrawić. Być może trochę mnie poniosło i rzeczywiście nie kłamał na temat blizny, ale co, jeśli to zrobił? Jeśli próbował się zabić? Po co się starać, skoro zaraz można to stracić. Z tego, co się orientowałam, to zazwyczaj kobiety podcinały sobie żyły, a mężczyźni się wieszali...
– Maruś! Twój telefon dzwoni!
– Zostaw, niech dzwoni! – odkrzyknęłam.
– Co ty tam robisz po ciemku? – spytała po chwili, przydreptując za mną do pustej części sali tanecznej.
– Palę i myślę. Wracaj do siebie, zanim złapiesz zająca...
– No wiesz? Brakuje nam, żebyś jeszcze ogień zaprószyła. Na dwór idź z tym papierochem – zrugała mnie.
– Dlaczego odkąd się tutaj przeprowadziłyśmy, ciągle na mnie burczysz i o wszystko masz pretensje?
– Nie burczę. Nie jesteś sobą, co w ciebie wstąpiło?
I kto to mówi?
– Naprawdę byłabyś spokojna, gdybym była z Jarkiem? Gdybym za niego wyszła i wyjechała do miasta? – podpuszczałam ją.
– To dobry chłopak, znam się na ludziach i nie miałabym nic przeciwko. Mogłabym wtedy zamieszkać z Helenką, a tę budę sprzedać.
Co takiego?
Odebrałem komórkę bezwiednie, nawet nie patrząc, kto dzwoni.
– No, popisałeś się żołnierzu, nie ma co – zaczęła Kaśka. – Dzięki, że raczyłeś w końcu odebrać.
– Czego chcesz?
– Przeprosin? Wytłumaczenia? Czegokolwiek! – podniosła głos. – To, że już ze sobą nie jesteśmy, nie oznacza, że możesz obrabiać mi tyłek!
– Ja tobie? O czym ty mówisz?
– Nie udawaj, wiem, że masz niewyparzony język. Złego słowa o tobie nie powiedziałam, a powinnam, bo to ja poszłam w odstawkę i...
– Kaśka, uspokój się i poczekaj, poczekaj... – przerwałem jej, skołowany. – Co niby powiedziałem? Pijana jesteś?
– Tak, a co cię to?
– Nic. Skończyłaś?
– A... Arek... – zapłakała, a w tle usłyszałem podejrzany trzask. – Jestem „U wron", drzwi w kiblu mi się zacięły i w dodatku jakiś łysy koleś cały wieczór za mną łaziii...
No super!
– A twój chłopak zasnął przy barze, tak? – zakpiłem.
– Nie mam chłopaka, idiotooo...
– Słyszałem co innego.
– Byłam z Krystianem na weselu u jego siostry, ale nic z tego nie wyszło i... Przyjedziesz po mnie...?
Powinienem odmówić od razu, ale i tak nie mogłem zasnąć. Poza tym, chciałem się dowiedzieć, kto mi znowu robi koło pióra.
– Tak, ale na nic więcej nie licz. Wracaj do baru i nigdzie nie odchodź.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top