Rozdział XLIV

– Nie jestem pewna, od dawna nie notuję, a teraz i tak nie ma to sensu – odparła obojętnie.

– Jak to nie ma?

– Nie ma i już. – Wzruszyła ramieniem, po czym wbiła wzrok w głąb lasu. – Lekarz powiedział mi, że dopiero po zabiegu wszystko się unormuje. Zanim wyszłam za mąż, zdarzyło się, że nie miałam okresu prawie przez rok. Nie wiesz, jaka to była ulga, nie jajeczkowałam i czułam się świetnie, a teraz boję się nawet orgazmu. Czuję ból, ale nigdy nie wiem, co właściwie mnie boli – przyznała ponuro.

Nici z seksu, spocznij żołnierzu. O tym również nie wiedziałem, nawet tego, że rozkosz mogła sprawiać jej ból. Martwiłem się, że tak lekceważąco traktowała swoje zdrowie, tym bardziej że zaczęła przyjmować leki regulujące zaburzenia hormonalne, po których bywała trudna, miała wahania nastrojów i czasem nie rozumiałem jej zachowania, ale cierpliwie to znosiłem. Wierzyłem, że to tylko przejściowa sytuacja.

– Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?

– Mówiłam, ale nie słuchałeś. Twierdziłeś, że masz gdzieś moje hormony i że nie przeszkadza ci testosteron.

– Nie to mam na myśli. Nie wiedziałem, że sprawiam ci ból.

– Zmieńmy temat. Chciałabym poszukać adwokata dla Janusza, zanim jego ciotka zacznie działać i zdąży go ubezwłasnowolnić. Myślałam nawet, żeby samej wystąpić o opiekę...

Gdy to usłyszałem, z nerwów napiąłem szczękę i coś zakłuło mnie w skroni.

– Już bardziej porąbanego pomysłu nie mogłaś mieć, co? – Skrzywiłem się, sądząc, że zwariowała do reszty.

Łudziłem się, że miło spędzimy czas na odludziu, będziemy się kochać, może nawet złożę jej propozycję wcześniej i chociaż jeden, jeden, pieprzony raz, gdy będziemy tylko we dwoje, nie usłyszę imienia Świderskiego, lecz czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałem.

– Porąbanego? – obruszyła się, zsuwając stopy z moich kolan. – Według ciebie to, co robię, jest porąbane?

– Mario, proszę cię... Nie o to mi chodziło, źle się wyraziłem.

Próbowałem odkręcić to słowo, aczkolwiek w głowie miałem kilka innych i to o wiele gorszych.

– Zabierz ręce – syknęła. – Zgodziłeś się pomóc, co ci znowu nie pasuje?

Jeszcze pytała? Starałem się dla niej, a ona? Mogłaby pomyśleć o nas, zamiast ładować na siłę Janusza nie tylko na swoje, ale i na moje plecy.

– Szczerze? Wiesz w ogóle, na co się porywasz?

– Nie, dlatego chcę o tym z tobą porozmawiać. Mówiłeś, że tamten facet, który pomógł Kaśce, może wiele załatwić.

– On nie zajmuje się takimi sprawami. Poza tym, rodzina Świderskiego nigdy się na to nie zgodzi. R o d z i n a – podkreśliłem. – Ty do niej nie należysz.

– Dlatego potrzebny jest prawnik.

– Po co to robisz? Jak to w ogóle sobie wyobrażasz? Ty, ja i on? Co to ma być?

– Uprzedzałam, że nie zostawię go tak i nie miałeś obiekcji. Od początku o tym wiedziałeś, więc o co nagle ci chodzi?

– Zgoda, chciałaś pomagać mu od czasu do czasu, ale nie było mowy o żadnej opiece na stałe – warknąłem, otwierając drzwi. – Jeśli myślisz, że na to pójdę, to chyba źle się zrozumieliśmy. Jeszcze mi nie odbiło, żeby pakować się w coś podobnego.

– A ja myślałam, że ty jeden mnie zrozumiesz.

– Przykro mi, ale wątpię, żeby nawet Janusz cię zrozumiał.

– Janusz się poddał...

– Cholera, bo tak chciał i może miał już dość! – wybuchłem. – Znasz powiedzenie: nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu?

– Nie krzycz na mnie.

– Nic do ciebie nie dociera? Traktujesz facetów, jak ci się podoba, ale ten drugi też ma powoli dość.

– Zrywasz ze mną?

– A jest w ogóle co zrywać? To tylko seks, sama tak kiedyś powiedziałaś. Gdyby zależało ci na poważnie, pomyślałabyś czasami o mnie, jak ja się czuję, gdy sprowadzasz mnie do roli swojego pomagiera i na dodatek głupka.

– Wysiadam, jeśli masz zamiar tak rozmawiać i się złościć.

– Świetnie, uważaj na komary! – rzuciłem za nią.

Czy naprawdę tak go traktowałam, jak głupka? Zależało mi na nim, chciałam nawet porozmawiać z Ingą na temat mieszkania, gdyby musiał sprzedać dom, ponieważ spora część świetlicy nadal stała pusta, więc moglibyśmy się tam całkiem nieźle urządzić. Jednocześnie chciałam też pomóc Januszowi, ale jak widać, za wiele chciałam naraz i całkiem inaczej to sobie wyobrażaliśmy. Do Janusza nadal czułam sentyment, wierzyłam, że uda mu się dojść do siebie, jednak nie w otoczeniu takiej rodziny, która spisała go na straty. Nie mogłam przeboleć, że nikomu oprócz mnie już na nim nie zależało, że zostanie sam, zdany na łaskę zakładu dla psychicznie chorych.

– Już, uspokoiłaś się? – usłyszałam za plecami.

Arek wyszedł za potrzebą i w ogóle się nie krył. Zamiast stanąć za drzewem, zwrócił się przodem i jakby nigdy nic sikał w trawę.

– Wstydu nie masz?

– I kto to mówi? – prychnął.

– Możesz jechać, przejdę się.

– Jasne, nie będę cię przecież siłą pakował do auta, złośnico.

– Wiesz, jaki masz problem?

– Słucham, oświeć mnie.

– Nie ufasz mi wystarczająco i nie wierzysz w ludzi, że mogą robić coś bezinteresownie. Kieruje tobą zazdrość, bo myślisz, że nadal go kocham, ale...

– Skończ, mdli mnie od tego bezinteresownego dobrodziejstwa. Święta Teresa z Kalkuty się znalazła... – zaczął mruczeć pod nosem.

Nie poznawałam go, naprawdę był na mnie wkurzony.

– A wiesz, że chciałem ci się ponownie oświadczyć? – ciągnął dalej. – Tak, próbowałem to wszystko znosić ze spokojem i widziałem nas razem. Miałem nadzieję, że jakoś to sobie poukładasz, ale skoro okazuje się, że potrzebujesz jeszcze jednej małpy to swojego cyrku, to ja wypadam. Nie odejmę sobie nogi ani się nie połamię, żebyś naprawdę mnie zechciała – odparł z żalem, po czym zapiął rozporek i ruszył do auta.

– Oszalałeś, czy tylko udajesz?! – krzyknęłam za nim.

– Pierwsze! Nikt normalny nie traciłby tyle czasu! – rzucił, zanim trzasnął drzwiami, a potem odjechał.

Z nerwów ledwo widziałem drogę. Było duszno, wzrok zasnuwała mgła i o mały włos, a wjechałbym w drzewo. Łzy złości zalewały twarz, ale nie mogłem dłużej tego tłumić, musiałem wyrzucić z siebie to, co zatruwało mnie już zbyt długo i zakończyć ten cyrk. I co teraz? Powinienem wrócić do domu i porządnie zapić, lecz wjeżdżając do wsi, noga uparcie naciskała gaz, aż w końcu zatrzymałem się dopiero koło transformatora, żeby ochłonąć. Byłem przekonany, że Janusz, jeśli oczywiście nadal był przy zdrowych zmysłach, w ogóle jej nie kochał, tylko ona wmawiała sobie, że jest inaczej, a mnie potrzebowała od czasu do czasu, żebym pomógł jej coś załatwić. To było cholernie męczące i przykre, kochać ją i widzieć, jak płakała przy jego łóżku, jak on bełkotał i przepraszał ją za złudne nadzieje. Sam ledwo wierzyłem, że dałem radę znosić coś podobnego przez tyle czasu. Kiedyś chciałem to inaczej zakończyć. Raz na zawsze. Wystarczyło tylko sięgnąć po odpowiednie narzędzie, ale na szczęście panowałem nad tym i skutecznie odganiałem pokusę palnięcia jemu w łeb, a potem sobie. A teraz, nie mogła mieć nas obu ani żadnego.

Nie mogłam uwierzyć, że powiedział coś takiego i zostawił mnie w lesie.

– Poważnie? – jęknęłam pod nosem, wypatrując jego auta.

Dopiero gdy wypadłam na asfalt, to do mnie dotarło.

Biegłam dalej, lecz przeklęte buty obcierały coraz bardziej, więc je zdjęłam i dalej szłam boso. Ludzie przyglądali mi się dziwnie, niektórzy mówili „dobry wieczór", ale nie zwracałam na nich uwagi. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do Arka, spróbować wytłumaczyć mu na spokojnie, o co mi chodziło. Byłam wściekła i jednocześnie bałam się, że naprawdę go straciłam.

Wychodząc zza zakrętu, zauważyłam jego samochód, stojący pod bramą, więc przyspieszyłam kroku. Arek opierał się o drzewo przy ścieżce prowadzącej do kurnika i rozmawiał przez telefon. Zatrzymałam się, gdy usłyszałam z daleka jego śmiech, a potem ruszyłam dalej, kiedy skończył.

– Co mam zrobić? – spytałam, podchodząc jeszcze bliżej.

– A rób co, chcesz, co mi do tego? – burknął obojętnie.

– Poważnie? Nie dałeś mi nawet dokończyć... – wydyszałam, rzucając butami na oślep w trawę. – Z Januszem, to nie tak, jak...

– Uważaj, mam w samochodzie broń. Jeszcze słowo o nim, a nie ręczę za siebie – warknął ostrzegawczo.

Nie mogłam uwierzyć, że mi groził.

– Przed chwilą się śmiałeś, dzwoniłeś do niej?

– Ją przynajmniej dobrze znam i jestem w stanie zrozumieć. Zależy jej na mnie, dziwi cię to?

– A tobie na niej?

– To już nie twoja sprawa.

– Czyżby? Naprawdę myślisz, że to koniec? Nie okłamuj się, to była tylko kłótnia.

– Właśnie skończyłem się okłamywać i nawet nie masz pojęcia, jaka to ulga. Powinnaś spróbować, to dobrze działa na narządy – zakpił.

– Prosiłam cię o pomoc, ostatni raz.

– Kup gazetę i poszukaj ogłoszeń, albo zadzwoń do tej kobiety z opieki. To moja ostatnia rada, a teraz wybacz, umówiłem się, a muszę jeszcze wziąć prysznic i się przebrać.

Kłamał, robił mi na złość, czułam to.

– Zmyślasz, żeby zrobić mi przykrość.

– A ty krwawisz. – Wskazał na moje stopy.

– Arek, porozmawiajmy na spokojnie, proszę. Źle mnie zrozumiałeś.

– Masz pięć minut.

To były dwa trudne miesiące, podczas których podjąłem ostateczną decyzję nie tylko w sprawie domu, ale też zmiany pracy. Chyba wreszcie do tego dojrzałem i przestałem się bać. Na razie wolałem nie wspominać o tym Marii, tym bardziej że za kilka dni Świderski miał zostać umieszczony w zakładzie specjalnym i poddany specjalistycznemu leczeniu, na które w pełni świadomie sam wyraził zgodę. Tak więc dzięki adwokatowi, jego krewnym nie udało się zrobić z niego czubka i na dodatek stracili szansę na przejęcie majątku, gdyż pojawił się ktoś zainteresowany jego kupnem. Natomiast Maria, po zabiegu, któremu poddała się miesiąc temu, zamiast odżyć, zaczynała przygasać. Nie byłem ślepy i dobrze wiedziałem, że miało to związek z Januszem. Powoli docierało do niej, że może go więcej nie zobaczyć, ponieważ placówka znajdowała się w innym mieście, oddalona o prawie dwieście kilometrów. Starałem się pocieszać Marię, jak jeszcze potrafiłem, niestety ku niezadowoleniu jej ciotki, która nadal krzywo na mnie patrzyła, mimo że często im pomagałem. Dowiedziałem się także, że planowała wyprowadzić się z powrotem do miasta, ale wątpiłem, by poradziła sobie bez Marii. Często się nie zgadzały, ale były niejako na siebie skazane. Kiedy Maria dziś do mnie zadzwoniła i poinformowała, że Inga znowu wyjeżdża na weekend do znajomej, ucieszyłem się, będziemy mieli w końcu czas tylko dla siebie.

Tak myślałem, dopóki nie wyskoczyła z kolejnym, szalonym pomysłem.

– Rozmawialiśmy o tym, powiedziałaś, że dasz sobie już spokój.

– Niedługo wyjedzie, chciałam, żeby miał po nas miłe wspomnienia. Ta baba nawet nie wyprowadza go na powietrze i traktuje jak upośledzonego.

– Bo taki jest, nie widzisz tego? Tylko beczy jak zwierzę i nie wiadomo, o co naprawdę mu chodzi.

– Nie jest – upierała się. – Kupiłam mu nowy gwizdek, nadal go używa i reaguje na to, co do niego mówię, więc na pewno mu się nie pogorszyło. Nawet jego lekarz rodzinny powiedział, że Janusz dobrze rokuje. Staśka jest po prostu leniwa i wkurzona po tym, jak ostatnio opluł ją przy karmieniu, bo zapomniała zmiksować mu zupę. Masz latarkę?

– Zapomniałem. Mario, nie możemy, to głupi i ryzykowny pomysł.

– Dobra, włączę tę w telefonie – zbyła mnie.

Brakowało, tylko żeby ktoś zauważył nas od drogi i doniósł tej suchej babie, że zakradaliśmy się jak jacyś złodzieje. Marii bynajmniej to nie przeszkadzało, szła przodem i jeszcze pogwizdywała pod nosem.

– Skąd wiesz, że jej nie ma? Myślisz, że zostawiła go samego?

– Nie ma samochodu to i jej nie ma.

– A jak Janusz śpi, to będziesz go budziła? – zdziwiłem się. – Nie narobi hałasu, czy coś?

– Nie panikuj – rzuciła przez ramię – I ty byłeś żołnierzem? – dodała ciszej.

Nadal pobolewał mnie brzuch po zabiegu. Sama nie dałabym rady z Januszem i wózkiem. Arek niechętnie się zgodził i chyba nadal uważał mnie za wariatkę, ale to był ostatni raz.

– Śmierdzi – mruknął, wjeżdżając z Januszem na szosę.

– A widziałeś kupę, która pachnie?

– To, co robimy?

– Poczekaj, niech pomyślę...

– Może podejdźmy na przystanek? Zapalimy, pogadamy – zaproponował.

– I co? Ściągniemy mu...

Nie dokończyłam, bo Janusz zaczął gwizdać jak najęty.

– Po coś dała mu to gówno? Całą wieś postawi na nogi – oburzył się Arek.

– Spokojnie, zaraz coś wymyślę.

Na wszelki wypadek wzięłam dwie pary pieluchomajtek, ale nie mogliśmy robić tego na ulicy, a na powrót do domu szkoda było czasu.

– Janusz, nie denerwuj się, zmienię ci pieluchę, dobrze? To potrwa tylko chwilę... Jedziemy na ten przystanek, szybciej...

– Akurat. Ciekawe jak go sama podniesiesz?

– Nie jestem sama, głupku, pomóż mi...

To ostatni raz.


___________

Jeden rozdział plus małe podsumowanie do końca. Udanej niedzielli :]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top