Rozdział XII
– Przykro mi Marysiu, ale od rana nie ma z nim żadnego kontaktu. W nocy znowu Bóg go opuścił i dopadły demony – tłumaczyła pani Janina.
– Ma gorszy dzień... – stwierdziłam z namysłem.
Po wizycie Siekierskich musiałam zobaczyć Janusza, przekonać się, czy coś się zmieniło. Oby nie na gorsze...
– Kochana, nie obraź się, ale nie powinnaś sobie nim zaprzątać głowy. Jak wiosna przyjdzie, to jeszcze raz spróbuję zadzwonić na pogotowie...
– Chce pani z tym czekać aż do wiosny? – zdziwiłam się, a właściwie to nieco oburzyłam. – Jeśli miał udar, to konieczne jest jak najszybsze leczenie. A skoro nie ma z nim kontaktu, to znaczy, że mu się pogarsza. Nie będzie w stanie odmówić, i...
– Bóg doświadcza go za złe wybory – wtrąciła, kręcąc kciukami młynka.
Śmiać mi się chciało, kiedy słyszałam podobne bzdury.
– Naprawdę tak pani uważa?
– Oczywiście, a jak? Mógł wybrać porządną żonę, zamiast sprowadzać do naszego domu łachudrę.
Od jej słów i zmiany nastawienia przeszły mnie ciarki. Ta kobieta na serio była zacofana i na dodatek chciała narażać życie syna, podpierając się ślepą wiarą.
– Chodzisz do kościoła? – spytała wprost, czym tylko potwierdziła moje obawy.
– Tylko jeśli mam potrzebę, a mam ją coraz rzadziej – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Ech, tak już jest – westchnęła. – W mieście ludzie mają inne potrzeby. Miasto wygodne i dużo rozrywek... – mruczała pod nosem.
I pomyśleć, że miałam ją za wyrozumiałą, dobrą kobietę, a nawet zaczynałam ją lubić. Najbardziej ze wszystkiego nie znosiłam wegetacji, czekania na cud, właśnie takiego zrzucania z siebie odpowiedzialności i zasłaniania się Bogiem. Bóg go doświadcza, Bóg tak chciał. Czy Bóg chciał również, żeby żona Janusza puściła się z jego ojcem? Czy to on popchnął ją do samobójstwa i to w dodatku z dzieckiem w brzuchu?
– Mimo to chciałabym go zobaczyć. A jeśli pani sobie tego nie życzy, to będzie ostatni raz – nalegałam.
– Oj, dziecko, a patrz, ale co to da? Mnie już nawet od patrzenia na niego źle się robi, bo ile można tak się mordować?
Nie czekając na jej dalsze boskie wywody, ruszyłam do sąsiedniego pokoju.
Janusz leżał na boku, był do połowy odkryty, a wzrok miał utkwiony w oknie. Prawą rękę zacisnął w pięść i ułożył obok policzka, jakby bolał go ząb. Na sobie miał ten sam, co zwykle sweter, z tą różnicą, że chyba zaczął go pruć od szyi, gdyż z kołnierza sterczały nitki i walały się dookoła.
– Dzień dobry – odezwałam się, ale nawet nie zareagował.
Chciałam stanąć na linii jego wzroku, więc podeszłam do okna, lecz kiedy to zrobiłam, Janusz, jak na złość zamknął oczy. Dobre i to, w końcu jakaś reakcja.
– Twoja mama się niepokoi i nie chce, żebym tu więcej przychodziła, a... ty? – spytałam niepewnie. – Masz zamiar dalej tak leżeć i umrzeć w tym łóżku? Tym śmierdzącym łóżku? – ciągnęłam, coraz bardziej rozczarowana. – W końcu jej się uda, pozbędzie się ciebie... Jest schorowana, długo tak... nie wytrzyma...
Głos mi się załamywał, więc zamilkłam, żeby go z nerwów czasem nie podnieść. Zrozumiałam, że jestem bezsilna i nie mam żadnego wpływu na Janusza. Nie mogłam inaczej mu pomóc, jak tylko sama wezwać pogotowie.
– Nic nie powiesz? – kontynuowałam, patrząc na niego i, czekając, aż też na mnie spojrzy. Chciałam wiedzieć, co działo się teraz w jego głowie, dlaczego się poddał. I przez kogo? Przez kobietę, która nie była tego warta? Przejrzałam jej książkę o miłosnym trójkącie dwóch mężczyzn i młodej kobiety. Już same upodobania czytelnicze mogły wskazywać na podobne ciągoty. Zaraz, ale skoro była żoną Janusza, to dlaczego zaszła w ciążę dopiero z teściem?
– W... yjdź... – wydusił, z zamkniętymi oczami.
– A co, jeśli nie wyjdę? Wstaniesz i wyrzucisz mnie za drzwi? – uparcie prowokowałam. – Śmiało, zrób to, albo ja zrobię to, co już dawno powinnam.
Drobna zmarszczka pojawiła się między ciemnymi brwiami, przez co wyglądał, jakby to rozważał albo się zdenerwował. Jego matka miała rację, dłużej nie można było na niego patrzeć. Człowiek popadał w obłęd, widząc, że możliwości były, ale mózg je blokował.
– I... i nie wracaj.
– Jak sobie życzysz – mruknęłam zawiedziona, a następnie wyjęłam z kieszeni komórkę i zaczęłam udawać, że dzwonię na pogotowie.
– Dzień dobry, chciałam zamówić ambulans. Mężczyzna jest odwodniony i w ciężkim stanie, prawdopodobnie przeszedł udar mózgu... Nie, jestem tylko sąsiadką, a on mieszka z matką, ale to starsza, schorowana kobieta... Mój adres i nazwisko? Podam pani adres chorego, właśnie u niego jestem... Ma jakieś czterdzieści kilka lat... Janusz Świderski...
– Nnnn... nieee! – jęknął przeciągle, wierzgając nogami, po czym odrzucił kołdrę, aż spadła na podłogę.
Mimo to nadal udawałam, że rozmawiam z operatorką numeru alarmowego.
– Tak, wydaje mi się, że traci świadomość i ma jakiś atak...
– Wy... wyłącz t... to... przestań... – sapał, tocząc głową po poduszce... – Zostaw mnie... w spokoju... proszę...
Nie wytrzymałam widoku łez na wychudzonej twarzy. Wybiegłam z pokoju, napotykając pod drzwiami podsłuchującą panią Janinę.
Dość, koniec z tym! Wstyd mi było, że zachowywałam się jak jakaś smarkula i w dodatku posunęłam się do czegoś takiego. Jednak przy Januszu, budziło się we mnie zbyt wiele emocji. Nie myślałam racjonalnie, tylko chciałam, żeby jak najszybciej stanął na nogi. Uważałam, że warte to było nawet upokorzenia.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że nieuzasadnione wezwanie pogotowia, może ściągnąć na ciebie pewne konsekwencje? Nie na nich, tylko na ciebie – mądrowała się Inga. – Z tego, co mówiłaś, to dorosły facet, który tkwi w jakiejś traumie, a nie upośledzone dziecko. A skoro chce zgnić w łóżku, to co ci do tego? Sam za siebie odpowiada i naprawdę dziwię się tobie, że jeszcze tam poszłaś. Rozumiem, że chciałaś pomóc z opałem, ale twoja nadgorliwość chyba już wykroczyła poza normy...
– Mylisz się, on wcale nie chce tam zgnić – ucięłam. – Ktoś musi pomóc mu się z tego podnieść. Nie widziałaś go, on... on... – zacięłam się z nerwów. – Pod wpływem emocji jest całkiem sprawny i dosyć wyraźnie mówi, z sensem. Wiem, że dałby radę, ale nikogo nie obchodzi jego los, a powinien dostać jakieś leki na usunięcie tej cholernej blokady...
– I ty niby chcesz go odblokować? W jaki sposób? Zrobisz striptiz albo może wskoczysz mu do łóżka? – zakpiła.
– Nie bądź wredna – warknęłam.
– To dlaczego nie zadzwoniłaś na pogotowie, tylko udawałaś? – wierciła mi dziurę w brzuchu.
No właśnie, dlaczego?
– Idę poczytać książkę. Jak będziesz czegoś potrzebowała, to zawołaj.
– Bym zapomniała. Jarek do mnie dzwonił i prosił o twój nowy numer telefonu.
– Chyba mu go nie dałaś? – Spojrzałam na nią przez ramię.
– A co miałam zrobić? Nie było cię, więc...
– Naprawdę... – jęknęłam, zrezygnowana. – Jak nikt potrafisz robić mi na złość.
Minął tydzień, od kiedy ciąłem drzewo u Świderskich i rozmawiałem z Marią. Widziałem ją ostatnio, kiedy jechałem na popołudnie do pracy, a ona szła z koszem na zakupy. Obiecała do mnie wpaść, ale najwidoczniej powiedziała to tylko na odczepnego, więc nie próbowałem jej więcej zagadywać. Do jasnej cholery, kim ja byłem, żeby się nią przejmować? Nawet zaoferowałem wózek po babci, żeby mogła wozić „warzywniaka" i nic. A może dała już sobie z nim spokój, bo odwiedził ją tamten blondas?
Natomiast w pracy wynikł innego rodzaju problem. Kaśka pożaliła się naszym znajomym, że ją olałem i ze złości, a może zazdrości, rozpuściła plotki o mnie i sąsiadce, przez co kumple z brygady zaczęli robić mi jakieś głupie aluzje.
– Serio, już nie gadacie ze sobą? – dopytywał Mariusz, obserwując Kaśkę, na stołówce.
– Przejdzie jej, ale najpierw naprostuje te bzdury, których nagadała.
– Więc co? Zmyśliła to sobie i wcale nie posunąłeś sąsiadki?
– Tak powiedziała, że posunąłem Marię? – zbulwersowałem się.
– Hmmm... Marię?
– Oczywiście, że nie, za kogo mnie uważasz? – broniłem się – ledwie ją znam.
– Ale dziecinada, ile ona ma lat? – Ponownie przeniósł wzrok na Kaśkę, która udawała, że nas nie widzi. – A może się w tobie naprawdę zabujała i jest zazdrosna, co?
– Taaa, jasne, lepiej to wypluj. Nadawałaby się na moją wieś jak ulał – zakpiłem. – Jakby jej ktoś tyłek porządnie obrobił, to może potem sto razy by się zastanawiała, co klepie jęzorem.
– Wpadłbym do ciebie w weekend, pożyczyłbyś mi kukko*? Auto naprawiam.
– Przecież mogę ci przywieźć do pracy, po co będziesz się do mnie wlókł? – Zerknąłem na niego podejrzliwie.
– No, w sumie tak, ale... – urwał i pochylił się nad stolikiem. – może chcę sobie obejrzeć tę twoją sąsiadkę – dokończył konspiracyjnie.
– Ej, weź sobie drugiego Świtałka albo Świtałkę zrób, jak ci się nudzi – prychnąłem.
– Ty mnie Wożniak nie denerwuj – odparł i od razu stracił humor. – Od tygodnia śpię na kanapie, a i tak się nie wysypiam. Co godzinę pobudki, Dorota klnie i rady sobie nie daje. Nerwowa się zrobiła, jak się nasłuchała o śmierci łóżeczkowej i non stop jest: panika, spina, panika, spina...
– Dziękuję, już się najadłem – uciąłem mu, podnosząc się z krzesła.
https://youtu.be/EsnTMsQ2dTw
To ostatni raz – wmawiałam sobie, czekając pod furtką sąsiada. O ile się nie myliłam, z drugiej zmiany zawsze wracał kwadrans po dwudziestej drugiej, a dochodziła dwudziesta druga trzydzieści. Nie masz wstydu? Nie wiesz, kiedy przestać? – odzywał się wewnętrzny głos, ale mimo tego uparcie stałam dalej i trzęsłam się z zimna, myślami będąc w zatęchłym pokoju Janusza.
Przed świetlicą zwolniłem i spojrzałem w okna, ale światła były już pogaszone. Nie spodziewałem się jej o tej porze, więc kiedy wyskoczyłem z auta do bramy i pod furtką zamajaczyła jej blada twarz, ogarnął mnie niepokój.
– Coś się stało? – spytałem.
Była przemarznięta i pociągała zaczerwienionym nosem.
– Cześć. Masz czas, żeby pogadać? – wydusiła, szczękając zębami i, tupiąc nogami.
– Jasne. Chodź, wjadę tylko do garażu i zrobię coś ciepłego do picia. Raz, raz...
W domu Arka było ciepło, pachniało korzennymi ciastkami i praniem. Aż dziw brał, że facet tak dbał o porządek. Na jasnych panelach nie było widać żadnych zabrudzeń, za to w swojej skarpecie zauważyłam dziurę.
– Chodź do kuchni, nie stój pod ścianą jak skazaniec – zażartował.
– Dzięki – mruknęłam i podążyłam za nim.
– To, o czym chciałaś pogadać? I czego się napijesz?
– Herbaty. Zrób czarną bez cukru. Mówiłeś, że masz wózek... – zaczęłam niepewnie.
– Tak, mam. A wiesz, że Świderska mogła zrobić to samo? Wystarczyło poprosić lekarza rodzinnego, a wypisałby zlecenie na wypożyczenie wózka i na dopłatę do pieluch, czy co tam potrzeba temu...
– Janusz nie chce lekarza, nie zgadza się na szpital i wątpię, by założył pieluchę – wtrąciłam.
– I to cię tak męczy?
– Nie wiem już, co robić, a nawet myśleć – westchnęłam, po czym zdjęłam płaszcz, rzuciłam na oparcie i klapnęłam na krześle.
– Nie kładź tak płaszcza. Daj, powieszę na wieszaku.
Czując przez sweter jego ciepłe ręce na ramionach, automatycznie odsunęłam się, a gdy zabrał płaszcz, przeszedł mnie dziwny dreszcz.
– Wiesz, co? Moim zdaniem jest to ewidentne zaniedbanie ze strony jego matki – kontynuował z przedpokoju. – Gdyby od razu powiadomiła pogotowie, jak wtedy wpadł w obłęd, to może dawno byłby już na nogach...
– Ale nie rozumiesz, że on nie wyraża zgody na leczenie? Nie wezmą go przecież na siłę.
– Mogliby, gdyby Świderska powiedziała, że boi się z nim sama zostać, bo miał napad, jest agresywny, a policja wcześniej to zignorowała. Spójrz na to z innej strony. Wygląda, jakby celowo go przetrzymywała i wykorzystywała jego... niepoczytalność? Niemoc? Nie wiem, jak to nazwać...
– Jest poczytalny i mówi z sensem, tylko niewyraźnie, bo miał udar, ile razy mam to powtarzać?
– Tego wiedzieć nie możesz, bo nie jesteś lekarzem, potwierdzą to jedynie specjalistyczne badania – oznajmił, wracając do kuchni, a następnie zabrał się za przygotowanie herbaty.
– Ma typowe objawy – upierałam się.
– Mario, a jeśli się mylisz? Może ma lekki niedowład i zanik mięśni od leżenia? Łóżko uzależnia, wyciąga, wysysa z człowieka energię, wiem coś o tym, bo... – zamilkł, odwrócony tyłem do szafki, najwyraźniej nie chcąc na ten temat rozmawiać.
– Byłeś w szpitalu?
– Prawie miesiąc.
– Coś poważnego?
– Na tyle, że ściągnęli mnie do Polski z Iraku.
O, cholera. Zaraz, z jakiego Iraku?
_________________________
Kukko* – Ściągacze KUKKO to narzędzie wynalezione przez założycieli firmy Kleinbongartz & Kaiser jest znane od dziesięcioleci i sprawdziło się na całym świecie w wielu różnych zastosowaniach. Ściągacz jest narzędziem, za pomocą którego można zdemontować mocno osadzone części takie jak łożyska kulkowe i koła zębate z wału lub obudowy przy równomiernym nacisku i bez uszkodzeń (info skopiowane z domowej strony firmy).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top