Rozdział X

„Hrabia" Arkadiusz nie skorzystał z zaproszenia pani Janiny na herbatę, nawet nie chciał wejść do domu, tylko czekał na mnie oraz dalsze instrukcje. Wielki pan.

Drzewo znajdowało się w stodole, która, mimo nieszczelnych wrót, na szczęście uniknęła zasypania śniegiem. Na oko, ponad metrowe sosnowe bele, ułożono w równiutki stos. Pokrywały je pajęczyny i gruba warstwa kurzu, co oznaczało, że były żywiczne i suchutkie. Już wyobrażałam sobie, jak trzaskają w piecu.

– Otwórz szerzej drzwi, a ja poszukam kozłów albo czegoś, co się nadaje na kozły – polecił, odstawiając piłę przy wejściu.

Musiałam przyznać, że nieźle się przygotował do pracy. Zabrał ze sobą nawet kask i ochronne okulary, a ja? Miałam do dyspozycji zardzewiałą siekierkę, z pewnością tępą jak cholera. No, to się popisałaś.

– Będzie najlepiej, jak wrócisz do środka, dam sobie radę – rzucił przez ramię.

– Wykluczone – zaprotestowałam.

– Jak sobie chcesz, ale będzie głośno i trochę się pokurzy.

Wzruszyłam ramionami, po czym założyłam rękawice, a następnie podeszłam na tył stosu, chcąc zrzucić pierwszy kawałek...

– Zwariowałaś?! – Dopadł do mnie i raptownie odsunął. – Wiesz, co by się stało, gdyby zsunęły ci się na nogi? Miazga! – wrzasnął niespodziewanie, aż podskoczyłam.

– Prze... praszam – wydukałam. – Chciałam tylko pomóc.

– Chcesz pomóc, to zrób miejsce na klocki i poszukaj pieńka, ale nie waż się niczego sama rąbać, ka-pe-wu?

– Jasne – fuknęłam. – I nie wrzeszcz na mnie.

Byłam zła, że ustawiał mnie po kątach i całkiem inaczej to sobie wyobrażałam, ale skoro chciał sam wszystko robić, to jego sprawa. Kiedy odpalił piłę, hałas i dym był ledwo do wytrzymania.

– Lepiej stąd wyjdź! – krzyknął.

– A nie mógłbyś ciąć tego na zewnątrz?! – odkrzyknęłam.

Wyłączył piłę i podszedł do mnie, opuszczając okulary.

– Żeby ktoś ze wsi zauważył? Nie. Zrobimy, co mamy zrobić i zmykamy stąd – oznajmił stanowczo.

– I co z tego, że ktoś zobaczy? Czego się boisz?

– Nie boję się, ale wierz mi, lepiej w tej wsi nie być na językach.

– Przejmujesz się takimi głupotami? – prychnęłam z niedowierzaniem. – To biedni ludzie, niech się wstydzą ci, co widzą – dodałam.

– Może i biedni, ale też nieźle popieprzeni. Wolałbym, żeby nikt mnie z nimi nie kojarzył.

– Co masz na myśli?

Spojrzał na mnie dziwnie, przekrzywiając głowę.

– Nie wiesz, co zrobił stary Janusza?

Milczałam, czekając, aż mi to powie.

– No jasne, że nie – westchnął z uśmieszkiem. – Przez jego ojca, żona mu się powiesiła, bo ją zgwałcił i zaszła w ciążę. A teraz stara udaje niewinną i bezradną. Nie mów, że dałaś się nabrać na tę ich krzywdę...

Co, on, do cholery, pieprzył? Niemożliwe, chciał mnie tylko zniechęcić, strasząc tymi okrutnymi bzdurami.

– Nie patrz na mnie tak, jakbym to ja był czemuś winien – kontynuował. – Każdy we wsi to wie, a zaraz po jej samobójstwie winowajca zszedł na zawał, więc nie było kogo pociągnąć do odpowiedzialności. Świderska powinna oddać Janusza do domu opieki albo jakiegoś przytułku, zamiast trzymać w łóżku i mu usługiwać. Sama go tego nauczyła...

Matko, on mówił poważnie!

Nie mogłam zebrać myśli, po prostu wyszłam ze stodoły i oparłam się o coś, co przypominało duży dzwon.

– Niedługo po tym... – Arek wyszedł za mną i opowiadał dalej – całkiem mu odbiło. Podobno rozbierał się w nocy do naga, krzyczał i walił w to młotem. – Wskazał na moje oparcie. – Kilka razy była tutaj policja, bo ludzie zaczęli się go bać, jednak ze względu na żałobę i to w dodatku potrójną, dali im spokój. Nie chcę cię straszyć, ale wybrałaś sobie złe podwórko...

– Może miałam wybrać twoje? – rzuciłam z kpiną.

– Moje jest przynajmniej czyste i nic ci nie spadnie na głowę – burknął, po czym nasunął z powrotem gogle i wrócił do stodoły.

Zasmuciłam się, oddalając się od hałasu i trafiłam na tyły podwórza, gdzie stał zrujnowany budynek gospodarczy. Musiałam pobyć sama, pomyśleć, wpuścić do płuc więcej powietrza. Twarda gula rosła i rosła, utrudniając oddychanie, aż bolało mnie w piersiach.

Byłem ciekaw, co sobie teraz myślała. Najwyraźniej nikt jej wcześniej nic nie powiedział. Oczywiście nie miałem zamiaru robić u Swiderskich za pachołka, podczas gdy Janusz mazał się w łóżku, a stara matka podcierała mu tyłek. Zgodziłem się zrobić to dla Marii. Jednorazowo i koniec. Nie mogłem odmówić i pozwolić, by kobieta, i to w dodatku takie chuchro, sama pracowała przy drewnie jak jakiś luj. Ja to robię lepiej, ja to robię lepiej... Chyba zupełnie jej odbiło. A może miała jakiś inny powód i pomoc była tylko wymówką? W końcu Janusz to niczego sobie facet i jeszcze mógł mieć sprawne, to i owo. Pamiętam, jak baby się za nim oglądały, nie mówiąc już o żonie, która nie dość, że była miastowa i ponoć wykształcona, to jeszcze przyćmiewała urodą je wszystkie...

Nie, to raczej nie w jej stylu – wmawiałem sobie, ale pewności mieć nie mogłem. W końcu ledwo ją znałem, a ludzie mają przecież różne zboczenia.

– Wierzyć się nie chce, jak szybko pan się z tym uporał. Nie mam wiele, ale może choć pięćdziesiąt złotych pan przyjmie, za paliwo? – zaproponowała pani Janina.

– Nie, dziękuję, to przysługa. Na mnie już czas. Jedziesz? – zwrócił się do mnie.

– Wrócę piechotą, dobrze mi to zrobi – wykręcałam się. – Dzięki za pomoc – dodałam, czekając, aż ruszy do samochodu.

– Jeszcze raz bardzo dziękuję – wtrąciła Świderska. – Daj, Boże zdrowie, takiemu dobremu człowiekowi...

– Jasne. Do widzenia – pożegnał się niezbyt grzecznie, po czym wsunął piłę do worka i razem z narzędziami wpakował do bagażnika, a następnie zdjął kurtkę i znowu na mnie spojrzał. – Jesteś pewna, że chcesz iść z buta?

Nie byłam, ale w tej chwili dziwnie się czułam i wolałam zostać sama. Chciałam też porąbać resztę drewna, żeby przestać myśleć o Januszu i jego tragedii. Poza tym, wiedziałam, że będzie dalej próbował obrzydzić mi tę rodzinę, a jak na jeden dzień miałam już dość rewelacji.

– Jedź, dzięki. – Machnęłam ręką i ruszyłam w kierunku stodoły.

– Jeszcze zapalę, namyśl się! – krzyknął za mną.

– Sąsiad cię lubi, Marysiu – zauważyła pani Janina, drepcząc za mną.

– Czepliwy trochę, ale jest w porządku – odparłam konspiracyjnie.

– Ech, Janusz też taki był. Miał siłę ja koń, mocne ręce i nie bał się żadnej pracy. Co ten biedak zrobi, jak mnie zabraknie? – Pociągnęła nosem.

– Po co na zapas się dręczyć? Ludzki umysł to zagadka i kto wie, kiedy Januszowi się polepszy, może wcale niepotrzebny mu lekarz, tylko motywacja, coś, co zmusi go do ruchu?

– Motywacja? A gdzie ja mu tę motywację znajdę, jak się obraził na cały świat i w dodatku przeszedł udar? Mąż jednej znajomej, tu ze wsi, też dostał udaru, ale szybko mu dali jakieś leki na rozrzedzenie krwi i po miesiącu stanął na nogi, a ten? Uparł się, że nie chce leczenia i już... – wzdychała.

I to był moment, który postanowiłam wykorzystać, by zdobyć więcej informacji.

– A na co się tak obraził, jeśli mogę zapytać?

– Ech, szkoda gadać – burknęła. – Bardzo smutna historia i mało kto by uwierzył. Sama ledwo mogłam, ale stało się, tragedia wielka go spotkała. A ludzie wredne, żadnego współczucia, tylko nas na języki wzięli. Wszystko przekręcili nie tak, kochana, a potem odwrócili się od nas i teraz patrzeć na nich nie mogę.

– Domyślam się...

– Powiem ci, Marysiu, jak było, żeby i tobie kto tych głupot nie sprzedał. Mój mąż był surowy, taka prawda, bo po wojskowemu wychowany, ale zawsze trzymał nos we własnych sprawach i nikomu krzywdy nigdy nie zrobił. Oto się rozchodzi, że kiedy Januszek poznał Bożenkę i się ożenił, to się zaczęło między ojcem a synem psuć. Była ładną kobietą, myślałam też, że i mądrą, skoro w szkole uczyła, ale jednak rozumu zabrakło, bo się za mojego starego zabrała – zachłysnęła się powietrzem. – Cnotliwa to ona była, tylko jak kto patrzył. Ech, dobrze udawała, ale wiedziałam, że Januszek kłopot do domu sprowadził. Jak miał wypadek przy maszynie podczas żniw i nogę poharatał, to ona za moim latała i nie raz jej zachowanie nie było takie, jak synowej być powinno...

Wbiłam siekierę w pieniek i słuchałam pani Janiny z otwartą buzią, raz jej współczując, a innym, dziwiąc się, że tyle przeszła i że Janusz tyle przeszedł. Kiedy skończyła i trochę popłakała, zorientowałam się, że cała przemarzłam i na dodatek zapadał zmierzch.

Do domu wracałam biegiem i z tego wszystkiego zapomniałam nawet torby, ale jutro miałam zamiar tam wrócić i dokończyć robotę. Więc we wsi był też policjant, w dodatku miał mordę jak cholewę i wredną żonę plotkarę...

Paliłem jednego za drugim. Całe wolne popołudnie praktycznie poszło się, za przeproszeniem, jebać. I pół wieczoru, bo siedziałem przy oknie, czekając, aż wariatka wróci. Co takiego u Świderskich widziała i co tyle czasu tam robiła? Jej ciotka też co chwilę wystawała w oknie i na nią czekała. Korciło mnie, żeby do niej pójść, przedstawić się i trochę zagadać, ale ostatecznie spasowałem. Maria wydawała się więcej niż narwana. Tu miała chorą krewną, a biegała do obcych i im pomagała.

Na dodatek Kaśka dzwoniła do mnie z dziesięć razy, aż wreszcie wysłała SMS-a, że ma na mnie foch.

I dobrze, może zerwie pierwsza i nie będę musiał kombinować...

Jest! Biegnie? Ktoś ją goni? Poderwałem się, przeczesując tyły, ale za Marią nie było nikogo. Dachy czyste, droga czysta, żadnych podejrzanych świateł ani pojazdów.

Zanim weszła do środka, oparła ręce na kolanach i spojrzała na mój dom. Nie widziała mnie, bo wziąłem się na jej sposób i obserwowałem przy zgaszonym świetle. Chciałem wiedzieć, co o mnie myślała. W końcu pomogłem, odwaliłem kawał roboty i nie wziąłem za to ani grosza.

– Wiesz, jak się zamartwiałam? Nie zostawiłaś żadnej kartki, ale jak mogłaś zostawić telefon? A jakby coś się stało? Mówiłam, że ci ludzie oplotą sobie ciebie wokół palca, mówiłam...

– Przestań mnie rugać, jakbym była dzieckiem. Zasiedziałam się tylko, ale za to mam ci coś ciekawego do opowiedzenia. Może zmienisz zdanie, jak mnie wysłuchasz i przestaniesz tak na nich najeżdżać.

– Musiałam wziąć drugą tabletkę na nadciśnienie. Tak się trzęsłam, że nawet nie mogłam go sobie sama zmierzyć...

– Od tego je przecież masz.

– Maruś, co się z tobą dzieje? Dlaczego jesteś dla mnie taka opryskliwa?

– Wydaje ci się. Naskoczyłaś na mnie, jakbym zostawiła cię co najmniej na tydzień.

– Nie znamy tej wsi, a jak jakiś pijak cię zaczepi i napadnie?

– Mają lepsze okazje. Codziennie stoją pod sklepem, gdzie robię zakupy. Przestań już panikować i daj mi coś powiedzieć...

– Słucham i nie podnoś na mnie głosu, boś do mnie za smarkata...

– Chcesz słuchać, czy nadal się mądrować?

– Mów, i zjedz coś...

– Potem. Biegłam i kolki dostałam, tylko skrętu kiszek mi brakuje.

– To polej po jednym...

– Nie podpuszczaj mnie.

– Po kielonku tylko.

– Po jednym i ani kropli więcej.

– Przyniosę krakersy.

– Ja przyniosę, a ty włóż grubszy sweter, zanim podpalę w kotle.

– Dobrze. Aha, też mam dla ciebie nowiny, ucieszysz się...

– Siekierska?

– Tak, jutro przyjadą.

Boże, spraw, żeby spadło więcej śniegu i zasypało drogi.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top