Rozdział V
— O cześć, już jesteście. — Przywitała nas z uśmiechem na ustach Hope.
— Cześć — odpowiedział Dylan.
Drobna brunetka otworzyła nam szerzej drzwi, abyśmy mogli wejść. A ja stałam i podziwiałam jej dom, mimo tego, że widziałam go wiele razy.
— Ashley, chodź, wchodzimy — zawołał Dylan.
— A no tak, przepraszam, zagapiłam się.
— Nie szkodzi. — Uśmiechnął się Dylan.
Weszliśmy do domu Hope. Lubiłam u niej przebywać. Miała największe podwórko z nas wszystkich. Jestem typem osoby, która lubi być na świeżym powietrzu. Dlatego na ten wieczór wybrałam moje miętowe rurki, kremową bokserkę plus koszulę w kratę na to, a do tego czarne vansy. Mój strój komponował się idealnie do mojego makijażu, który poprawiłam, nim wyszliśmy. Chciałam zamaskować dzisiejszy poranek.
— Czekamy jeszcze na kogoś? — Usłyszałam głos Dylana.
— Em... no tak. Wy jesteście pierwsi— odpowiedziała Hope.
Dalszej rozmowy już nie słyszałam. Po prostu się wyłączyłam i odpłynęłam w moich wszystkich myślach. Chodziłam i podziwiałam salon. Mimo tego, że byłam tu częstym bywalcem. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Hope poszła otworzyć, a ja poczułam koło siebie bliskość Dylana.
— Wszystko w porządku? — Patrzył na mnie tymi swoimi błękitnymi tęczówkami, które w tym momencie były pełne troski.
— Tak, wszystko jest okej.
— Ash... nie znam cię od dzisiaj. - Nienawidzę tego zdrobnienia, a zawsze używa go wtedy gdy jest naprawdę źle ze mną.
— Nie nazywaj mnie tak, wiesz, że tego nie lubię.
— Inaczej nie reagujesz, jak sytuacja nie jest za ciekawa. Rozumiem cię, że się boisz, ale masz nas.
W odpowiedzi tylko się lekko uśmiechnęłam bo już wszyscy byli w środku i szliśmy do pokoju gosposi dzisiejszego wieczoru.
Zajęłam miejsce na jej łóżku, ponieważ było bardzo wygodne, a nie miałam jakoś ochoty na siedzenie na twardej podłodze.
— Mamy parę spraw do obgadania — zabrał głos Dylan.
— Luz, o czym to znowu mamy rozmawiać? — rzekł Mike.
— Niestety jest jeszcze kilka nie rozwiązanych zagadnień związanych z naszym śledztwem. Wiem, że już was wszystkich to nudzi.
— Wydaje ci się Dylan — rzekła Ross.
— A właściwie czemu nasza mała jest taka nieobecna? — zapytał Liam.
Wszyscy nazywają mnie małą, ponieważ jestem najniższa z naszej całej paczki. Jednak nie przeszkadza mi to, bo zbieram najwięcej tulasów. Bardzo to lubię.
— Miała...
— Nie mów nic Dylan, sama powiem, są moimi przyjaciółmi, więc mają prawo wiedzieć. — Weszłam w słowo kuzynowi, więc nie dokończył dalej.
— Okej.
— No więc miałam rano trochę problemów. Gdy się obudziłam zobaczyłam esemesa o treści: "CIESZ SIĘ PÓKI MOŻESZ" oczywiście z ironiczną buźką. Po tym zadzwoniłam od razu do Dylana, a jak usłyszałam dzwonek do drzwi, to zeszłam je otworzyć z myślą, że to Czubek. Niestety nie był to on... Na mojej wycieraczce leżały białe róże z liścikiem, o którym nie mam siły mówić. Następnie otrzymałam kolejnego esemesa z pytaniem czy mi się podobały kwiaty, które dostałam. Po prostu popłakałam się jak mała dziewczynka. Nie mam już siły na to wszystko. Przerasta mnie ta cała sytuacja...
Wszyscy popatrzyli po sobie i zaraz byłam zamknięta w niedźwiedzim uścisku moich przyjaciół. Widzieli jak wiele mnie kosztowało powiedzenie tego wszystkiego. Momentalnie popłynęły mi łzy.
— Pamiętaj, że zawsze masz nasze poparcie — rzekła Hope.
— Dziękuję wam za wszystko. Jesteście dla mnie najważniejsi, nie wiem co bym bez was zrobiła.
— A my się cieszymy, że mamy kogoś takiego jak ty — odparła Ross.
— Dlaczego wypowiadasz się za wszystkich? — Liam szturchnął ją w ramię i zaczął się śmiać.
Uwielbiam ich towarzystwo, zawsze poprawiają mi humor. Dzięki moim kochanym przyjaciołom jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
— Kochani, chciałbym was prosić o to by moja mała kuzynka nie zostawała sama. Nie wybaczyłbym sobie jakby coś się jej stało.
— Wiedząc jaka jest sytuacja w ogóle się od nas nie uwolni. — Zaśmiał się Mike.
— A kto powiedział, że chcę się od was uwolnić? — zapytałam ze śmiechem.
***
Po wspaniałym wieczorze udałam się do domu z Dylanem. Zdecydował, że zostanie dzisiaj u mnie na noc. Co z tego, że nie nocował u mnie od pięciu lat, bo stwierdziliśmy, że jesteśmy na to za dorośli. No, ale przecież teraz nie odstąpi mnie na krok.
Czasami po prostu nie mogłam wytrzymać z tą jego troską o moją osobę. Weszliśmy do domu po jakichś dwudziestu minutach. W moim domu było całkiem ciemno i cicho. Rozebraliśmy buty w przedpokoju i ruszyliśmy schodami do mnie. Przecież musiałam przyszykować mu posłanie, oczywiście na materacu.
Śmiałam się w duchu widząc go znowu u mnie w pokoju na noc. Wchodząc po schodach poczułam, że coś jest nie tak. Jeszcze nie wiedziałam co, ale miałam złe przeczucia. Zatrzymałam się w połowie drogi.
— Ej, co jest?!
— Wiesz, ja chyba boję się swojego pokoju.
— Ale jak to?!
— Nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć.
— Nie, no spokojnie, przecież nie masz potwora pod łóżkiem lub w szafie. — Zaczął się śmiać.
— Super, fajnie. Dzięki, myślałam, że chociaż w takiej sytuacji potrafisz być poważny. Najwidoczniej się pomyliłam.
— Ej no, nie obrażaj się. Potrafię być poważny, ale chciałem cię trochę rozweselić. Cały dzień byłaś smutna.
— Ech... Czasami trzeba ci wszystko dosadnie tłumaczyć. Boję się, cholernie się boję. Nie wiem co będzie dalej, nie rozumiesz? Boję się o swoje życie.
Po prostu nie wytrzymałam i się popłakałam, moje ciało chciało pozbyć się wszelkiego bólu. Dylan podszedł do mnie i przytulił mnie bardzo mocno, po czym dodał:
— Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju. Byłam tak słaba, że moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Otworzył drzwi i posadził mnie na moim łóżku.
— Gdzie masz piżamę? Musisz się oporządzić do spania.
— Nie wiem, gdzieś leży.
— Poszukaj jej i idź się ogarnąć, a ja sobie przyszykuję spanie.
Nic mu nie odpowiedziałam, po prostu rzuciłam się na poduszkę i dałam upust moim łzom. Nie podniosłam się na żadne jego wołanie.
***
Obudziłm się rano bo usłyszałam chrapanie Dylana. Byłam przykryta pościelą. Nie byłam przebrana w piżamę, a on spał na materacu obok łóżka. Nic nie rozumiałam. Tak naprawdę nawet nie wiedziałam co miało miejsce wczoraj. Po prostu obudziłam się z chwilową amnezją. Byłam zdezorientowana. Rzuciłam w Dylana poduszką.
— Co jest do cholery? — odezwał się zaspany.
— Co robisz u mnie w pokoju?
— Zdajesz sobie sprawę z tego, że drugi raz z rzędu budzisz mnie rano? — zapytał nie otwierając oczu.
— Jak to? Kiedy jeszcze cię obudziłam?
— Ashley... wszystko w porządku? — Otworzył lekko prawe oko.
— Tak, wszystko w jak najlepszym porządku, nie odpowiedziałeś mi na pytanie. — Zrobiłam nadąsaną minę.
— Powiedz mi, że żartujesz? — odezwał się już pobudzony i lekko zdziwiony.
— Ale z czym? Dalej nie rozumiem co robisz u mnie w pokoju.
— Ashley, do diabła, spójrz na mnie.
— No co?
Wstał szybko z materaca i usiadł do mnie na łóżko. Zdziwiłam się jego reakcją.
— No? Powiesz mi o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego nie jestem w piżamie i mam makijaż?
— Ty nic nie pamiętasz?
— Co mam pamiętać? Piłam wczoraj coś?
— Ty naprawdę nic nie pamiętasz. — Załamał się.
— Wytłumacz mi o co w tym wszystkim chodzi, proszę. Nie rozumiem czego nie pamiętam.
Ten rozdział jest trochę melancholijny, ale takie też będą się zdarzać. Dziękuję za Wasze wsparcie. To bardzo wiele dla mnie znaczy. Jeśli dalej będę widziała komentarze od tych samych osób, to zrobię rozdział z dedykacją. :)
Słodkich snów Kochani :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top