Rozdział III
Nareszcie po domu rozniósł się dzwonek do drzwi. Z mojego pokoju wyleciałam jak oparzona, aż moja mama myślała, że coś się stało. Tak wiem jestem nienormalna. Otworzyłam je ciesząc się jak małe dziecko, które dostało lizaka. I co usłyszałam gdy miałam szeroki uśmiech?
— Brałaś coś?
— Nie, dlaczego? — Szczerzyłam się jak głupia.
— Bo dziwnie się zachowujesz.
— To już nie mogę być szczęśliwa?
Gapiło się na mnie pięć osób, jak bym była jakaś opętana. Ja po prostu otworzyłam szerzej drzwi, aby mogli wejść. Poczekałam aż się rozbiorą z butów. Weszliśmy do mnie do pokoju, a ja zaczęłam się śmiać jak nigdy. Muszę przyznać, że najbardziej bawiły mnie ich miny. Patrzyli jakby wstąpił we mnie zły duch.
— O co wam chodzi? — mówiłam między napadami śmiechu.
— Nam o co chodzi? To ty śmiejesz się jakbyś się czegoś nałykała. — odezwała się Hope.
— Przepraszam, jeśli boicie się ludzi, którzy są weseli. — Znowu się roześmiałam w głos.
— Nie, nie boimy się, ale nigdy tak się nie zachowywałaś.
— Bo nigdy nie miałam szatańskiego planu. — Spojrzeli po sobie i zaczęli się ze mną śmiać.
— Ty i szatański plan? — mówił Liam.
— Nie wierzycie mi? — zapytałam patrząc na nich spod przymrużonych powiek.
— Nie, ale już dobra, dobra. Opowiedz nam co znowu wymyśliłaś.
— Dobra, siadajcie.
— Ach! Te jej rozkazy — mruknął Mike.
— Bardzo zabawne. — Wytknęłam im język.
Zaczęłam się przygotowywać do swojej wypowiedzi. Dziwnie się czułam jak tak czekali na mój ruch. Zaczęłam się stresować.
— Ej spokojnie, przecież nie chcesz chyba zrobić napadu na bank. — odezwała się Ross.
— Nie chcę, ale nie lubię jak ktoś patrzy mi na ręce.
— Dobra, opowiadaj co chcesz zrobić.
— No więc. Chciałabym się zabawić w konkretnego detektywa. Nie tak jak zawsze, tylko inaczej.
— Ashley, znowu zaczynasz? — odezwał się Dylan.
— Posłuchajcie mnie za nim zaczniecie krytykować mój plan.
— Dobrze, już dobrze. Mów. — Podniosła mnie na duchu Hope.
— Chciałabym się dowiedzieć co tak na prawdę skłoniło Toma do tak drastycznych kroków. Wiem, że jest to nienormalne z mojej strony. Tylko nie mogę zrozumieć co powoduje u niego tak perfidne zachowanie.
— Ale Ashley... jak ty masz zamiar to zrobić? — rzekła Hope.
— Jeszcze nie wiem, dlatego potrzebuje waszej pomocy. Rozumiem, że możecie się nie zgodzić, bo zawsze wymyślam niestworzone rzeczy.
— Żartujesz tak? Chyba nie myślisz, że pozwolę mojej kochanej kuzynce, samej bawić się z tym wariatem? Wiedząc jeszcze do czego jest zdolny?
— Dziękuję ci. — Uśmiechnęłam się do niego.
— I jak, wchodzicie w to? — zapytał Dylan pozostałych.
— Jeśli nic nikomu się nie stanie, to czemu nie — rzekła Hope.
No tak. Jak zwykle była ostrożna. Uważnie rozważała za i przeciw. Jest zupełnym przeciwieństwem mnie czy Ross. My działamy chwilą. Rozumiem jednak, że dobrze mieć kogoś w "paczce" kto jest realistą. Przynajmniej jest osoba, która chamuje nasze szalone pomysły. Cieszyłam się, że mam ich przy sobie. Bardzo dobre mamy relacje.
— No dobrze, a więc macie jakieś pomysły od czego można by zacząć? — rzekłam po chwili.
— Na początku może by poszukać czegoś w necie. Jeśli nic nie będzie pojechać do miejscowości, w której się uczył i odwiedzić jego szkołę — powiedziała Ross.
— Dobrze, od czegoś trzeba zacząć — odparłam.
Wzięłam laptopa z półki u góry i usiadłam po między nimi wszystkimi. Włączyłam go i w Internecie wpisałam "Tom Ewans". Niestety nie miał jakiejś bogatej kartoteki w sieci. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Dowiedzieliśmy się jedynie gdzie się uczył.
Potem zaczęliśmy przeglądać jego profil na Facebook'u. By dowiedzieć się czy nie ma tam ukrytych informacji na jego temat. Nie byliśmy jakoś wyszkoleni, jeśli chodzi o sprawy dektywistyczne. Dlatego trudno nam było dostrzec coś co znacznie ułatwiłoby zadanie.
Pierwszy raz byłam świadkiem tak skupionych moich przyjaciół. Nigdy nie angażowali się aż tak w moje niepowtarzalne pomysły. Nie wiem jak bym sobie bez nich poradziła.
Kilkakrotnie wracałam myślami do minionego piątku czy przypadkiem coś mi nie umknęło. Po kilku sekundach z naszych zamyśleń wyrwał nas odgłos dzwonka z mojego telefonu, który rozbiegł się po pomieszczeniu. Popatrzyłam na wyświetlacz. Numer nieznany, ale cóż odebrałam.
— Halo? — Nikt nic nie odpowiedział, więc powtórzyłam jeszcze raz. Dalej nic, tylko czyjś oddech. I za chwilę sygnał się urwał.
— Kto dzwonił? — zapytał Liam.
— Nie wiem, głuchy telefon.
— Można się domyślać kto — rzekła Ross.
— No chyba nie myślicie, że mógłby być to on? — zapytałam przerażona.
— Kto bawiłby się w głuche telefony o takiej porze? — To prawda, była dopiero dwudziesta. My robiliśmy takie żarty, ale to było już wystarczająco późno, np dwudziesta trzecia trzydzieści.
— Nawet jeśli to Tom. Skąd wziąłby mój numer telefonu?
— Przypominam ci, że dość spore grono ludzi ma twój numer.
— Ale kto byłby na tyle głupi, aby podać numer jakiejkolwiek osobie bez mojej zgody?
— A mało jest ludzi niegrzeszących inteligencją? — odezwała się Hope.
— Nie chcę o tym rozmawiać, mam nadzieję, że to jedynie jakaś pomyłka. Idę do kuchni po przekąski. A wy zamówcie pizzę.
Usłyszałam jednogłośne:
— Okej.
Zeszłam na dół do kuchni i wyciągnęłam z szafki dwie paczki chipsów o smaku Fromage i Paprykowe. Paczkę słonych paluszków i dwie butelki napojów. Przygotowałam szklanki i ruszyłam na górę. Ledwo co otworzyłam drzwi, a już powiedziałam do Dylana:
— Rusz ten szanowny tyłek na dół po szklanki. — Wytknęłam mu język.
— Oj już idę moja królowo. — Lekko mnie szturchając. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a Dylan zniknął za drzwiami.
— Wy to się macie ze sobą — rzekł Mike.
— Oj tam, oj tam. Gdybym miała go wymienić na innego kuzyna na pewno bym tego nie zrobiła — odpowiedziałam stawiając wszystko na stoliku przed nimi.
— Pizza już zamówiona? — Nie zdążyłam usłyszeć odpowiedzi bo w tym momencie znów rozdzwonił się mój telefon. Dlatego szybko odebrałam.
— Halo?
— Już nie długo! — I koniec, pozostał sam sygnał. A ja? Ja stałam jak bym ducha zobaczyła, bo nie wiedziałam co mam zrobić, stałam z telefonem przy uchu. Wtedy wszedł Dylan do pokoju. Odstawił szybko szklanki na stoliku i podbiegł do mnie.
— Ashley, stało się coś? — Nic nie odpowiedziałam.
— Ashley do cholery! Co się stało?
— Nic, nie wiem.
— Jak to nie wiesz? Odłóż ten telefon w końcu.
— Ktoś do mnie zadzwonił, znowu nieznany numer. I jedyne co usłyszałam to "Już nie długo". Nie wiem co mam o tym myśleć. Jestem w totalnym szoku. — Dylan przytulił mnie do siebie, widząc jaka jestem przerażona i wszyscy nas otoczyli.
W mojej głowie było milion myśli. W ogóle nie wiedziałam co to miało znaczyć. Czy ja coś zrobiłam? Czy to wszystko musi dziać się na prawdę?
— A jeśli chodzi o pizzę to już zamówiona — rzekła Ross.
A ja momentalnie się zaśmiałam, wszyscy się na mnie spojrzeli z podejrzanymi uśmieszkami. I co? Po prostu się na mnie rzucili z łaskotkami abym o wszystkim zapomniała. Jak ja ich kocham.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top