szkło ma w zwyczaju pękać (glass tends to break)| Dec. 07, 2019
Ostatnio mam w zwyczaju bardzo dużo wspominać — będąc w sentymentalnych miejscach, sytuacjach. Najlepiej się wspomina te najgorsze rzeczy.
Chciałabym się podzielić zdarzeniem, o którym wie niecałe pięć osób z mojego otoczenia. Może jest to zbyt cliché, może jest to zbyt typowe i żałosne, ale dobrze, że się stało. Dzięki temu stanęłam na nogach. Mowa o moim ostatnim razie z paleniem zielska. Wcześniej po paleniu tego specyfiku "otwierał" mi się umysł, myślało mi się jakoś tak łatwo i wszystko wydawało się oczywiste i łatwe. Dopiero później dowiadywałam się, że zachowywałam się najebany menel z okolic dworca opowiadający wielkie filozofie życiowe w zamian za dwa złote. Mniejsza z tym, nie o to chodzi. Towarzysze marszem na planty po pachnące blanty — to było chyba naszym hasłem i cóż, tak się stało. Spizgana jak pies obserwowałam, jak starsza pani z trudem przechodzi nad niskim ogrodzeniem, a następnie podchodzi, żeby spojrzeć nam głęboko w oczy i zapytać "Jesteście może też bezdomni?". Byłam w stanie jedynie zbulwersowana przypomnieć sobie, jak wyglądam i zapytać towarzysza "Czy ja wyglądam na menela?". No i tu się kończy ta zabawna luźna część historii, podczas której moją czerwoną od mrozu twarz oblewały fale mizianego ciepła, jako efekt uboczny tej roślinki.
Usiedliśmy na dachu galerii i przybyli kolejni towarzysze. Trochę zamulona usiadłam na piętach i zaczęłam jeść kanapkę. W tym momencie osoby, które widziałam może drugi raz w życiu, postanowiły odpalić libację i zaczęli do siebie zdrowo ładować procenty, zupełnie jakby to kurwa miało im w czymkolwiek pomóc. W takim momencie ze szlugiem w mordzie mój mózg wybudził się z trybu samolotowego i ogarnęłam, że siedzę z lekomanami oraz alkoholikami pod kantorkiem ochroniarzy, a potrzebowałam jedynie uścisku i słów "będzie dobrze".
Więc spanikowana z łezkami na krawędzi bez pożegnań powędrowałam na mój przystanek i starałam się sobie w głowie poukładać wszystkie klocki lego. Trzy przystanki dalej, czekając na tramwaj, który miał mnie bezpiecznie zawieźć do mojej ukochanej przyjaciółki, odpaliła się paranoja.
Pieprzone dwanaście minut czekania, osobiście najgorszy niepełny kwadrans od pół roku. Mój żołądek odpalił sobie maraton w kierunku wyjścia górnego i po poczuciu w ustach podejrzanego posmaku ferrero roche wiedziałam, że jazda tramwajem to będzie walka o to, żeby się zdrowo nie porzygać. Wszyscy krakowiacy zebrani na dwóch przystankach po dwóch różnych stronach wlepiali we mnie swoje tępe, białe gały, jak jebane karpie. Soundtrackiem tej cudownej sceny było w cholerę nieznośne i ogłuszające wycie syren alarmowych na całą okolicę.
Teraz mamy sobotę, dwunasty grudnia. Jest dobrze, nie do końca "miodzio", ale doceniam, co jest. Wczoraj towarzysko poszło w obieg wino i tam wyższe procenty, póki w oczach lśniły łzy każdego sortu, a pomieszczenie wypełniał wesolutki śpiew (jak się okazało, prędzej wrzask niż śpiew, bo przygłucha sąsiadka aż wzywała policję). Stabilność nam powróciła, a dzięki temu również osobista decyzja, że dla własnego dobra powinnam się z dala trzymać od używek. Za bardzo je lubię, a potem korzystam z nich, aż mi jest jeszcze gorzej. Niestety zbyt duża loteria dla mnie, pomimo tego, że ich nie tępię.
---
Lately, I've developed a habit of reminiscing — a lot. Especially when I find myself in sentimental places or situations. The worst things are often the easiest to remember.
I'd like to share an event that only about five people in my circle know about. Maybe it's too cliché, maybe it's too typical and pathetic, but I'm glad it happened. Because of it, I was able to get back on my feet. This is about the last time I smoked weed.
Before, smoking that stuff would "open" my mind. My thoughts seemed so clear and everything felt obvious and easy. Later, I'd find out I'd been acting like a drunk hobo near the train station, spouting great "life philosophies" in exchange for two bucks. But never mind that—it's not the point here. Our slogan at the time was something like "Marching to the park for fragrant blunts," and, well, that's what happened. Stoned out of my mind, I watched an old lady struggle to climb over a low fence. She then walked over, looked us straight in the eyes, and asked, "Are you homeless too?" All I could do was snap back to reality, take stock of my appearance, and ask my friend, "Do I look like a fucking bum?"
That's where the funny, lighthearted part of the story ends—my frost-reddened face was warmed by gentle waves, a side effect of the herb.
We sat on the roof of a shopping mall, and more people joined us. Feeling a bit zoned out, I knelt and started eating a sandwich. At that point, people I'd maybe seen twice in my life decided to kick off a drinking spree, downing shots like it would solve anything. It was in that moment, with a cigarette in my mouth, that my brain woke up from airplane mode. I realized I was sitting with pill-poppers and alcoholics under the security office, and all I needed was a hug and someone to say, "It'll be okay."
So, panicked and on the verge of tears, I left without saying goodbye, heading for my bus stop and trying to piece together the scattered Lego bricks in my mind. Three stops later, while waiting for the tram that would safely take me to my dear friend, paranoia hit.
A cursed twelve minutes of waiting—the worst incomplete quarter-hour I'd had in six months. My stomach decided to run a marathon toward the nearest exit. Feeling a suspicious Ferrero Rocher taste in my mouth, I knew the tram ride would be a battle to keep from throwing up. All the Cracovians gathered at the two stops on either side stared at me with their dull, white eyes like damned carp. The soundtrack to this delightful scene? Deafening, obnoxious sirens blaring throughout the area.
Now it's Saturday, December 12th. Things are okay—not perfect, but I appreciate what I have. Yesterday, wine and stronger drinks made the rounds among friends until everyone had tears in their eyes — of all kinds — and the room filled with cheerful singing (or, as it turned out, more of a screamfest, because the hard-of-hearing neighbor called the police). Stability has returned, and along with it, my personal decision that, for my own good, I need to steer clear of substances.
I like them too much, and then I use them to the point where I feel even worse. It's too much of a gamble for me, even though I don't judge anyone else for it.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top