~ Świąteczna sowia poczta straszy dzieci ~
Rozdział dedykuję @ItsOnlyMyFantasy oraz wszystkim, którzy chcieli to ciągnąć dalej.
***
Czułam się strasznie dziwnie, wiedząc o tym wszystkim, ta wiedza mnie przytłaczała.
Jedynym plusem owych zdarzeń jest to, że na dobre pogodziłam się z Tomem.
Ślizgon obiecał też, że pomoże mi z moim wybuchowym temperamentem i pozwolił mi na warzenie mikstur z Zevim w jego laboratorium. Bardzo mi tego brakowało.
Okropnie cieszyłam się też, że niedługo święta, nawet jeżeli oznaczało to powrót do sierocińca.
Ze względu na zaistniałe okoliczności i ataki dziedzica Slytherina w Hogwarcie na listę chętnych do pozostania w zamku wpisały się tylko dwie osoby: ja i Tom.
Nauczyciele jednak wspólnie zadecydowali, że bezpieczniej będzie dla nas w sierocińcu i nie pozwolili nam zostać.
Dlatego teraz siedzę w Expressie Hogwart-Londyn i patrzę przez okno, licząc lecące płatki śniegu.
Nie wiedzieć czemu miałam ostatnio coraz gorszy humor, mimo iż w pełni pogodziłam się z tym, że mój brat jest mordercą.
Pociąg zatrzymał się i wszyscy wysiedli na peron 9 i 3/4, gdzie na każdego ktoś czekał.
Nawet na mnie i na Toma po drugiej stronie barierki czekały opiekunki z naszych domów dziecka.
- To... widzimy się po świętach, Rozi - powiedział Ślizgon i przytulił mnie.
- Pa, Tom... - Wtuliłam się w niego mocniej.
Heh... Jakie to dziwne, przytulam mordercę bez żadnych obaw, że wbije mi nóż w plecy.
Po tym krótkim pożegnaniu on poszedł razem z panią Cole, a ja ruszyłam do taksówki z panią Karfo.
- Jak ci minął ten rok, co, Rozet? - zapytała kobieta, ale obecnie nie miałam ochoty na rozmowę, więc udałam, że usnęłam i nic jej nie odpowiedziałam.
Dojechaliśmy na miejsce. Stanęłam przed tym samym obskurnym sierocińcem, co zawsze.
Weszłyśmy do środka, gdzie panowała zupełna pustka. Wszyscy zapewne byli już na kolacji.
Odłożyłam więc swój kufer i klatkę z kotem do mojego pokoju, a następnie zeszłam na kolację.
Powitano mnie mało entuzjastycznie, czym wcale się nie przejęłam i usiadłam przy stole z jakimiś dziewczynami.
- Er... Riddle, prawda? - zapytała mnie jedna ze starszych mieszkanek sierocińca.
- Tak, ale może być po prostu ,,Rozet" - odpowiedziałam, niespecjalnie zaciekawiona, jak ona się nazywa.
- Rozet... - Dziewczyna zrobiła dziwną minę. - Jestem ciekawa, dlaczego w tym roku wróciłaś na święta, a nie zostałaś w... w tej swojej szkole...?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie uwierzysz mi - powiedziałam, kontynuując jedzenie dziwnego mięsa i kartofli.
Potem odmówiłam dalszych zeznań i resztę wieczoru spędziłam w bibliotece.
***
W dzień Bożego Narodzenia obudził mnie pisk moich współlokatorek. Jedna z nich z samego rana otworzyła okno, gdyż ,,śmierdziało tu brudnymi skarpetami", a teraz przez to otwarte okno wleciały dwie sowy.
- Oh... Zamknijcie się! - wrzasnęłam, a sowy usiadły mi na łóżku.
Dziewczyny przestały piszczeć i z zaciekawieniem przypatrywały się, jak odwiązuje listy od nóżek obu ptaków.
Na początek odpakowałam list od Toma, który przyniosła mi sowa Cygnusa. Niektórzy uznaliby to za dziwne lub stwierdzili, że Tom siedzi teraz w domu Lestrangeów, ale nie. On w święta dostaje listy od swoich Rycerzy Walpurgii, a potem bierze jedną z sów, gdyż własnej nie posiada, i wysyła list do mnie.
- Czemu dostałaś list przez sowę? - zapytała jakaś mała dziewczynka.
- A przez co miałam, według ciebie, dostać? - zapytałam od niechcenia, czytając list od brata.
,,Droga, Rozi!
Życzę Ci wesołych Świąt.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze i pogodziłaś się już z tym, co robię i będę robić przez całe życie. Wiem, że nie jest to nic stereotypowo ,,dobrego", ale mam swoje powody, chyba rozumiesz.
U mnie wszystko w porządku, wystraszyłem jakieś nowe dzieciaki z sierocińca, co jest dla mnie swojego rodzaju rozrywką, ale chciałbym już wrócić do Hogwartu.
A jak tam u Ciebie? Mam nadzieję, że lepiej niż u mnie.
Pozdrawiam, TMR"
Uśmiechnęłam się pod nosem. Cały Tom. Zawsze umie mi poprawić humor nawet takim głupim, krótkim listem. Zawsze też cieszyłam się, że Ślizgon jest bardziej otwarty, kiedy jesteśmy sami.
Napisałam mu szybką odpowiedź, gdzie powiedziałam, że u mnie dobrze i już pogodziłam się z tym wszystkim i wysłałam sowę Cygnusa w stronę sierocińca Toma.
Obrzuciłam ukradkowym spojrzeniem moje współlokatorki, których jest, na moje nieszczęście, więcej niż rok temu. Zawsze zazdrościłam Tomowi tego, że ma własny pokój.
Otworzyłam drugi list.
,,Droga, Rozet Riddle,
na wstępie chciałbym życzyć Ci wesołych Świąt.
Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie dobrze.
Ja nie próżnowałem i znalazłem parę cudownych eliksirów, które możemy razem uwarzyć, jeśli będziesz chciała.
Wiem, kto jest dziedzicem Slytherina, wiedziałem od początku i chciałbym Cię przeprosić, że nie powiedziałem Ci, ale nie mogłem.
A tak poza tym u mnie nie ma prawie wcale śniegu, co jest może nawet i dobrą wiadomością, a u Ciebie?
Wyrazy szacunku, Zevi Prince
Ps. Abraxas, Alphart i Cygnus przesyłają pozdrowienia."
Uśmiechnęłam się. Zevi zawsze stara się być poważny, chociaż nie zawsze mu wychodzi.
Szybko napisałam mu odpowiedź i wysłałam ją jego sową. A następnie w cudownym nastroju zeszłam na śniadanie.
Reszta dnia standardowo minęła mi w bibliotece. Znowu naszła mnie myśl, żeby zostać lekarzem i takie książki też przeglądałam.
Kto wie, może zostanę osobistym uzdrowicielem Rycerzy Toma?
***
Dosyć krótko, ale mam nadzieję, że się podoba. :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top