~ Sprzeczki z samego rana ~
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po przebudzeniu, była okropna pogoda za oknem. W tym roku jesień była wyjątkowo paskudna. Obecnie padało, a ciemne chmury przysłaniały niebo.
Ziewnęłam i przetarłam sennie oczy. Jeszcze chwilę wpatrywałam się w pogodę za oknem, po czym wstałam, pościeliłam łóżko i ubrałam się.
W Pokoju Wspólnym jak zwykle czekała na mnie Marta. Mimowolnie zastanawiałam się, o której ona wstaje i czy w ogóle śpi. Bardzo prawdopodobne, że tego nie robi, a w zamian po prostu tutaj siedzi i czatuje na mnie.
- Cześć, Rozet - przywitała się.
Wpadłam na nowy pomysł ignorowania jej. Odwróciłam głowę i podeszłam do małej biblioteczki. Półki w niej były tak zaczarowane, by zawsze pokazywać tylko te książki, które w danej chwili cię ciekawiły.
Dziwnym zbiegiem okoliczności pomiędzy książkami o magicznych zwierzętach znalazłam jedną o tytule ,,Jak pozbyć się natręta? Poradnik humorystyczny.".
Niewiele myśląc, wepchnęłam go do swojej torby w momencie, kiedy Marta do mnie podeszła.
- Cześć, Rozet - powtórzyła głośniej, niż wcześniej.
Moja ręka drgnęła w stronę torby, żeby poradzić się nowo zdobytej książki. Jednak zamiast tego po prostu jej odpowiedziałam i ruszyłam do Wielkiej Sali.
Szłyśmy w milczeniu, no... to znaczy ja szłam w milczeniu, a Warren o czymś paplała. Weszłyśmy do jadalni.
Spojrzałam na stół Krukonów. Było tyle wolnego miejsca, że Marta na pewno znajdzie sobie jakieś miejsce obok mnie, a tego bym nie chciała.
- I wtedy moja babcia...
- Tak, tak - przerwałam jej. - Porozmawiamy potem.
I zanim zdążyłaby zareagować, szybkim krokiem podeszłam do stołu Ślizgonów.
Parę osób spojrzało na mnie z ukosa, ale nikt nic nie powiedział.
- Suń się, Mulciber. - Machnęłam ręką.
Wspomniany chłopak spojrzał zaskoczony w moją stronę, ale nie ruszył się. Przeniosłam spojrzenie na Toma. Mój brat nawet nie podniósł wzroku, tylko machnął ręką. Mulciber niechętnie i z wyrzutami przesunął się.
Usiadłam po prawej Toma i nałożyłam sobie jajecznicy oraz bekonu. Ostentacyjnie nie zwracając uwagi na masę osób, które się we mnie wpatrywały. Było to oczywiście denerwujące, ale możliwe, że zdążyłam się już przyzwyczaić.
- Wiesz, że to niezdrowe? - zapytał mnie Tom. Nadal nie zwracając na nikogo szczególnej uwagi, patrzył się w książkę i jadł jakąś sałatkę. Normalnie jak przewrażliwiona kobieta na diecie.
- Wiem - przytaknęłam z promiennym uśmiechem i wsadziłam sobie trochę bekonu do ust.
- A jest jakiś specjalny powód tego, że nie jesz przy swoim stole? - Wypowiedział to cichym, spokojnym tonem, nadal niby mnie ignorując. Co oznaczało, że jest na coś zły. Prawdopodobnie na mnie za przerwanie mu rozmowy z Mulciberem i wpakowanie się pomiędzy nich.
- No... - zamyśliłam się, nie chciałam mu mówić teraz o Marcie. I to nie tylko dlatego, że Tom miał zły humor. Po prostu to mój problem i to ja muszę sobie z nim poradzić. Nie będę przecież z każdą błahostką biegać do brata. - Sam kazałeś mi być dzisiaj w towarzystwie innych osób...
Błąd.
Tom spojrzał na mnie z błyskiem w fiołkowych oczach, przestał jeść czy czytać. Mimowolnie zauważyłam, że Ślizgoni spięli się i zaczęli poświęcać naszej rozmowie więcej uwagi.
- Może w takim razie potrzebujesz osobistego ochroniarza na dzisiejszy dzień? - zapytał. - Na pewno znajdzie się masa chętnych osób do pilnowania ciebie.
Nagle wszyscy, jak jeden mąż, odwrócili wzrok. No fajnie, nikt mnie nie lubi. Ale to wszystko przez Toma.
- Nie potrzebuję ochrony - zapewniłam twardo.
- A to, że tutaj przyszłaś, się ze sobą wyklucza - odpowiedział gładko.
- Wcale nie wyklucza! - oburzyłam się. Co z tego, że miał rację? Chociaż wątpię, by jakiś Ślizgon dał radę Marcie...
- Och? - Tom przechylił głowę w płynnym, kocim stylu, który odruchowo powtórzyłam. - Pewnie przesiedziałabyś cały ten czas nad eliksirami, hmm...?
To był cios poniżej pasa i on o tym wiedział.
Obraziłam się na niego i chciałam odejść, ale gdy tylko się podniosłam, dłoń Toma owinęła się wokół mojego nadgarstka. Starszy chłopak szarpnął mnie, tak że wbrew swojej woli musiałam znowu usiąść.
- A może tu chodzi o coś całkiem innego? - zapytał lekko, tak jakbyśmy wcale nie przerwali rozmowy. - Proszę cię, Rozet, nie denerwuj mnie dzisiaj. Co ci jest? - zapytał bezceremonialnie.
Przy stole Ślizgonów.
W Wielkiej Sali.
Na oczach wszystkich.
- Nic mi nie jest - sarknęłam i ponowiłam próbę odejścia. Jednakowoż znowu mi się nie udało. To niesprawiedliwe, że Tom jest taki silny, a ja taka słaba fizycznie.
- Nie chciałaś jeść przy swoim stole... - zamyślił się Tom. - Chodzi o coś związanego z Ravenclawem...
- Bystry jesteś - warknęłam pod nosem.
Mimowolnie zauważyłam, że po raz pierwszy szczerze kłócę się z Tomem. I niestety nie było to coś dobrego. Muszę to jakoś załagodzić, zanim wpadnie na to, o co chodzi.
- Tom... przepraszam. - Brzmiałam żałośnie, ale to powinno udobruchać Riddle'a. - Nie chcę się kłócić, a ze mną naprawdę nic nie jest...
Ale Tom już się wkręcił.
- ... albo jego mieszkańcami... Bardzo często widzę cię z tą całą Warren, ale jakoś nie chcesz teraz z nią siedzieć, za to wolisz mnie okłamywać... Prześladuje cię?
Na dobre odechciało mi się jeść.
- Nie - odpowiedziałam twardo, niestety zbyt szybko.
- Tak - odparł Tom. - A nawet jeśli nie, to ta dziewczyna zaczyna mnie irytować...
Niektórzy (większość) zbledli, kiedy usłyszeli, że Tom jest rozdrażniony. Wywróciłam oczami.
- Och, przestań! - syknęłam. - Ona tylko za mną łazi... Dam sobie radę.
- Ach... - zadumał się Tom. - Czyli to o nią chodzi...
Co? Och...
- Mówiłem ci, że kiedy jesteś zdenerwowana, łatwiej z ciebie cokolwiek wyciągnąć.
Zaczerwieniłam się i szarpnęłam nadgarstkiem. Tym razem udało mi się wstać i odejść.
A zaraz za mną pobiegła Marta.
Ugh...
***
Elo, miałam trochę inny pomysł na ten rozdział, ale nie zapisałam go no i wyszło to, co mieliście okazję przeczytać, jednakowoż myślę, że to też jest w miarę okay, a wy, co sądzicie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top