~Powrót do wszystkiego, co nie jest normalne ~

Rozdział dedykuję: PoprostuLols

Ach... Hogwart... Czy to nie jest najcudowniejsze miejsce na całym świecie?

Z nową energią wkroczyłam do Wielkiej Sali na kolację.

- Cześć, Rozet, jak minęły ci ferie? Mam dla ciebie prezent. Na pewno ci się spodoba! - Marta zaczęła swój wywód, kiedy tylko usiadłam przy stole.

I nie pytajcie mnie, czemu z nią usiadłam, bo nie mam pojęcia, jak to się stało, że Warren się tu znalazła.

- Wiesz, że nie musisz mi nic kupować, Marto - przerwałam jej spokojnie.

Ja jej nic nie kupiłam z dwóch prostych powodów:

1. Nie mam pieniędzy.

Nawet z Tomem zrezygnowaliśmy już z prezentów. Są ważniejsze wydatki, a poza tym w tym święcie o to nie chodzi.

2. Nie lubię Marty.

Ile jeszcze pieprzonych razy będę musiała jej to uświadamiać?

Zapewne do śmierci, a może nawet dłużej, bo jeżeli Marta umrze pierwsza dla czystej złośliwości stanie się duchem i będzie mnie nawiedzać.

A jeżeli ja umrę pierwsza to... dziewczyna będzie miała większe pole manewru.

- Witajcie, drodzy uczniowie! - zawołał dyrektor Dippet, skutecznie uciszając większość zgromadzonych. - Witam was po feriach, mam nadzieję, że dobrze wypoczęliście i jesteście już gotowi do dalszej nauki. - Tu przerwał i przeleciał powoli wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, a jego mina zmieniła się. - A teraz coś z gorszych wiadomości... Nie ma lekarstwa, a przynajmniej my żadnego nie znamy, które mogłoby uzdrowić zaatakowanych przez dziedzica Slytherina... Nie znaleźliśmy również mitycznej Komnaty Tajemnic, więc zasady, które zostały ostatnio wprowadzone, pozostają. - W miarę z tym, jak Dippet wymieniał, czego nam nie wolno, a co musimy, miny wszystkich uczniów stawały się coraz bardziej smutne.

Jednak ja nie dawałam się wyprowadzić z dobrego humoru i uparcie starałam się nie dostrzegać tych złych aspektów działalności dziedzica Slytherina.

Tak samo, jak teraz starałam się nie dostrzegać łudząco podobnych do moich, fiołkowych oczu, które wpatrywały się we mnie.

***

Będąc bardzo niecierpliwym człowiekiem ostatnimi czasy, nie mogłam już doczekać się końca wtorkowych lekcji.

A dlaczego?

Było to pytanie z bardzo łatwą odpowiedzią:

Zaraz po lekcjach mogłam zaszyć się w lochach, a dokładniej w laboratorium Toma.

Przez zwiększony rygor takie ,,spotkania" stawały się coraz trudniejsze i zaczynały się coraz wcześniej, gdyż Tom kategorycznie zabronił mi łamania jakichkolwiek szkolnych reguł.

Co z tego, że ten hipokryta sam je łamie wymykając się potajemnie do Komnaty Tajemnic (której kryjówki w dalszym ciągu nie chce mi zdradzić)?

Rozmyślając nad rozdziałem 12 mojej książki ,,Jak pozbyć się natręta? - Poradnik humorystyczny", doszłam do wejścia do laboratorium.

Pachniało w nim cynamonem, więc zapewne będziemy robić eliksir rozgrzewający krew. Bardzo przydatny, a źle stosowany bardzo groźny.

- Cześć, Księżniczko - przywitałam się z Princem.

- Cześć, Rozet - odpowiedział mi, spoglądając swoimi czarnymi jak noc oczami w moim kierunku.

One były takie cu-... PFU!

O czym ja myślę?!

Zevi to tylko mój przyjaciel, nikt więcej i nikt mniej. Zarumieniłam się.

- Co dzisiaj warzymy? - zapytałam, odwracając głowę w stronę torby, żeby ukryć rumieniec, którego Zevi na szczęście nie widział.

- Eliksir rozgrzewający krew dla Toma - odpowiedział chłopak, spoglądając na mnie ukradkiem, kiedy wiązałam włosy.

Uśmiechnęłam się i odłożyłam swoją torbę na ziemię. Zevi wyznaczył mi parę zadań i podstawił pod nos książkę z przepisem.

- A gdzie Tom? - zapytałam, odmierzając wodę w cylindrze miarowym.

- Nie wiem. Tom nigdy nie mówi nam, gdzie chodzi - odpowiedział cicho, jakby starszy Ślizgon miał czaić się gdzieś w koncie i podsłuchiwać. Co swoją drogą jest bardzo w jego stylu. Przełknęłam ślinę i rozejrzałam się ukradkiem, ale nigdzie nie dostrzegłam brata.

Potem zapanowała komfortowa cisza. Zevi dodał ostatni składnik do eliksiru i teraz trzeba było już tylko czekać.

- Nie powinnaś już wracać? - zapytał mnie, kiedy skończyliśmy sprzątać i usiedliśmy obok siebie. - Tom zaraz się zjawi i będzie zły, jeżeli cię tu zobaczy.

- Na kogo będzie zły? - zapytałam pod wpływem impulsu i też trochę dlatego, że nie chciałam tak szybko kończyć naszej rozmowy. - Na ciebie czy na mnie?

- Na nas obu - odpowiedział po chwili cicho.

- Bez przesady. - Machnęłam ręką. - Wezmę całą winę na siebie - zadeklarowałam.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem, mrucząc ciche ,,cała ty". Również się uśmiechnęłam.

- Bo w końcu... - zaczęłam, opierając głowę o jego ramię. - nie mogę pozwolić, żeby coś się stało twojej pięknej główce...

- Czy ty mnie podrywasz? - zapytał żartobliwie przejęty Zevi.

A przynajmniej tak mi się zdawało.

- A chciałbyś tego? - zapytałam, odrywając głowę od jego ramienia i spoglądając mu w oczy.

- T-... Nie!... - odpowiedział nerwowo, rumieniąc się uroczo. - To znaczy... My nie możemy.

- A to niby czemu? - zapytałam, jak najbardziej umiałam spokojnie.

- P-ponieważ...

- Jestem siostrą Toma, tak? - zapytałam, marszcząc brwi.

Przeklęty Tom. On zawsze musiał mi coś psuć w życiu, on zawsze musiał kontrolować i rządzić, a to nie było wcale nic dobrego.

- Nie! - odpowiedział szybko Zevi. - Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczył twardo, aż w końcu skołowana zwątpiłam w siebie.

- Nie podobam ci się? - zapytałam smutno.

Ta sytuacja zaczynała robić się coraz dziwniejsza.

- Podobasz... - Chłopak rozmarzył się, zatrzymując swoje ciemne oczy na mojej twarzy. - Znaczy... - poprawił się szybko, otrząsając z zadumy.

- A to ci się podoba? - zapytałam teraz już pewna, czego chcę.

Przybliżyłam się do zdezorientowanego Prince'a i złączyłam nasze wargi w lekkim pocałunku...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top