~ Nocne korepetycje z magii ~
Obudziłam się dzisiaj w tak dobrym humorze, że nawet Marta nie mogła mi go zepsuć, aczkolwiek bardzo się starała.
Dzisiaj miałam mieć pierwszą lekcję magii bezróżdżkowej, a moim nauczycielem miał być Tom.
Wyobraźcie sobie ile dziewczyn, a nawet chłopaków, chciałoby posiąść chociaż odrobinę wiedzy Toma.
Zważywszy na to, że osobiste lekcje z nim mam dopiero wieczorem zajęcia ciągnęły mi się niemiłosiernie długo. Każda minuta zmieniała się w godzinę, a końca nie było widać. Więc wyobraźcie sobie, że byłam najszczęśliwszą osobą w całym Hogwarcie, kiedy wybiła 19:00.
Ruszyłam korytarzem na najwyższym piętrze do szczeliny za posągiem i otwarłam tajne przejście, które prowadziło prosto do lochów. Tak, moim zdaniem, było szybciej. Doszłam do drzwi równo z Tomem i Zevim.
- Imponujące wyczucie czasu - zauważył Tom.
Uśmiechnęłam się promiennie. Tom przepuścił mnie w drzwiach i każdy zajął się swoimi zadaniami. Prince od razu zabrał się do tworzenia swojego eliksiru (wyjątkowo dzisiaj Tom nie kazał mu niczego zrobić dla siebie), ja zaczęłam bezsensownie machać ręką na zgnieciony kawałek kartki, a Tom siedział w ławce i bezczelnie śmiał się ze mnie. Jego lodowaty śmiech powodował, że Zevi od czasu do czasu się wzdrygał, a mnie on tylko strasznie irytował.
- Wyobraź sobie, że twoja różdżka jest niewidzialna i machnij tak samo... Zobacz. - Tom machnął ręką i zwinięty papier poszybował do góry. Kartka zrobiła parę ósemek i opadła delikatnie na biurko pomiędzy mną a Tomem. - Proste.
- Dla ciebie zawsze wszystko jest proste - burknęłam, znowu machając ręką. - No i patrz, nic się nie dzieje!
- Ponieważ nie skupiłaś się na tym, co robisz. Przy zaklęciach z różdżką czy bez niej musisz być bardzo mocno skupiona - tłumaczył spokojnie.
- W takim razie, dlaczego ty tak nie musisz robić?
Mój brat wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem. To było niesprawiedliwe, że Tomowi wszystko tak łatwo wychodzi, kiedy inni muszą się bardzo starać, a czasem nawet to nie przynosi efektów.
- Spróbuj jeszcze raz.
Spróbowałam więc znowu... i znowu... i znowu... i ciągle przez zasraną godzinę, zanim pognieciony kawałek kartki raczył się ruszyć.
- Patrz, Tom! - zawołałam, bo chłopak obecnie tłumaczył coś Zeviemu.
Nie uzyskałam odpowiedzi, więc zrobiłam szybki ruch ręką. Kartka prędko poleciała w stronę Toma, ale chłopak jedynie podniósł dłoń i kartka uderzyła mnie w oko.
- Au! - krzyknęłam i rzuciłam w niego kulką papieru.
Tom powtórzył swoją sztuczkę, ale tym razem udało mi się uniknąć ciosu. Byłam tak z siebie zadowolona, że nie zauważyłam, jak Tom ponownie macha ręką, a papier zawraca, uderzając mnie w tył głowy.
-Wrr... - warknęłam na niego.
- Strasznie łatwo jest cię rozzłościć, wiesz? - zapytał mój brat, siadając na swoim wcześniejszym miejscu i przymykając oczy. - A to bardzo źle. Przeciwnik może to z łatwością wykorzystać przeciwko tobie. A kiedy ktoś jest zły, gorzej mu wszystko wychodzi, jest wtedy łatwiejszym przeciwnikiem, rozumiesz?
Przytaknęłam, chociaż nadal byłam trochę zła na Toma. Chłopak szalenie mnie irytował tą nonszalancją, łatwością, z jaką wszystko mu się udawało, tego, że ludzie lgnęli do niego bez wyraźnego powody i masy innych niuansików...
Mimowolnie zaczęłam zastanawiać się, jakby to było żyć bez Toma... Zanim go poznałam, nie stanowiło mi to różnicy, ale gdyby po trzech latach nagle starszy Ślizgon miał odejść, załamałabym się. Nie wytrzymałabym bez tego irytującego tonu głosu, zachowania. Miałam wrażenie, że trudniej byłoby pogodzić się z jego stratą, niż ze stratą mamy. Nauczyłam się już bez niej żyć i funkcjonować. Nieświadomie nawet większość funkcji rodzica oddałam Tomowi. Co najdziwniejsze, chłopak ich nie odrzucił. Był dla mnie. Darzył mnie miłością, czy tam jej tomowatym odpowiednikiem, dbał o mnie i uczył.
- Hallo, Rozi! - zawołał Tom, kiedy prawdopodobnie się zacięłam.
- Tak, tak, już wracam - odpowiedziałam i machnęłam ręką.
Kartka znowu postanowiła się obrazić i nawet nie drgnęła. Odruchowo warknęłam na kawałek papieru. Tom się zaśmiał, a Zevi parsknął w stronę swojego kociołka. I nie wiedzieć czemu, Riddle spojrzał ostro w jego stronę. Niedorzeczne.
Ćwiczenie kontynuowane. Po parunastu próbach w końcu udało mi się tego nauczyć. Byłam z siebie szalenie zadowolona.
Przez to wszystko straciliśmy też rachubę czasu i była już północ. Jednak nie było to, aż tak straszne, ponieważ Tom zaprowadził mnie pod samą wieżę pod zaklęciem kameleona.
- To co...? - zagadnęłam. - Jutro o tej samej godzinie?
Tom spojrzał na mnie matowym wzrokiem.
- Nie - odpowiedział stanowczo, tonem niepodlegającym sprzeciwu. - Jutro masz być cały dzień w obecności innych osób.
- Ale... - zaczęłam bezradnie, jednak zostałam wepchnięta do środka.
Drzwi zatrzasnęły się, a ja przez dobre parę sekund tępo się w nie wpatrywałam.
O co chodzi Tomowi?
Dowiedzieć się miałam dopiero jutro...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top