~ Nigdy nie zadziera się ze wściekłym Riddlem ~
Szarpnęłam drzwi od jadalni. Większość osób spojrzała w moją stronę, a ja skierowałam wzrok w stronę brata, którego już tam nie było.
Momentalnie spłonęłam rumieńcem, kiedy rozum dogonił moje czyny i zdałam sobie sprawę, jak głupio postąpiłam.
A o tym wiecznie przestrzegał mnie Tom.
Faktycznie jestem za bardzo emocjonalna i impulsywna. A wszystko to potęguje mój gniew, on mnie zaślepia. Gdybym miała tę anielską cierpliwość Toma i spokój oraz rozwagę, z jaką on postępuje, na pewno nie wbiegłabym ot, tak do Wielkiej Sali.
I czemu ja złoszcząc się na Toma, biorę go jako przykład do naśladowania? To jest po prostu chore! Muszę coś z tym zrobić. To wszystko mnie za bardzo przytłacza...
Odwróciłam się, żeby wyjść, ale nie było mi to pisane, gdyż zostałam zatrzymana przez profesora Slughorna.
- Och, panno Riddle! - zawołał, podbiegając bliżej.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.
- Tak, profesorze?
- Czy nie zechciałabyś przyjść jutro o osiemnastej na małe spotkanie w moim gabinecie? - zapytał już ciszej i Merlinowi za to dzięki.
- Z miłą chęcią - odpowiedziałam bardzo cicho.
- Och! Nie musisz być taka nieśmiała! - zawołał radośnie Slughorn i poklepał mnie po ramieniu.
Tak, zdecydowanie opcja zapadnięcia się pod ziemię jest teraz najlepsza.
Uśmiechnęłam się lekko, starając się nie zwracać uwagi na tych wszystkich ludzi, którzy się na mnie patrzyli czy chichotali.
- O... I powiadom o spotkaniu również Toma, dobrze? - zapytał, zabierając swoją rękę z mojego ramienia.
- Tak, powiadomię go. I tak go szukałam. - Złość znowu zapłonęła we mnie, ale zdusiłam ją i postanowiłam działać spokojniej, rozważniej.
No, chyba że to nie wypali i rzucę się na Toma. Taka opcja też wchodzi w grę.
Czerwona na twarzy wyszłam z Wielkiej Sali. Zacisnęłam pięści i ruszyłam do lochów. Po drodze spotkałam Cygnusa i jakiegoś bliżej nieznanego Ślizgona, prawdopodobnie był to Parkinson.
- Hej, chłopaki - przywitałam się.
Obaj odwrócili się i dziwnym wzrokiem spojrzeli w moim kierunku.
- Hej, Rozet - odpowiedział Cygnus. - Co cię sprowadza do lochów? - zapytał niby nonszalancko. - Czy Tom ci...
- Ja właśnie w tej sprawie - przerwałam mu, maskując irytację uśmiechem. - Wiecie, gdzie on jest?
Chłopcy spojrzeli po sobie.
- Nie wiemy - odpowiedział w końcu Cygnus. - W Pokoju Wspólnym go nie ma...
W takim razie jest pewnie w Komnacie Tajemnic i planuje następny atak. Ugryzłam się w język.
- Ale może być jeszcze w bibliotece... - zauważył niepewnie Parkinson, za co dostał kuksańca.
- Jeszcze? - zapytałam, unosząc brwi.
- Eee...
- Nieważne - ucięłam i wyszłam z lochów.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę biblioteki.
Już ja mu pokażę. Czemu on mi nic nie powiedział? A ta jego czystokrwista ochrona w takim razie po co? Przecież on panuje nad grozą z Komnaty. No, chyba że mu nie idzie. A niech go ten potwór zje! Mały, oślizgły, zakochany w sobie...
Bum!
Z dość dużą mocą upadłam na ziemię. Zaślepiona złością, nie zauważałam innych ludzi. I tak zasadnicza większość omijała mnie, robiła mi miejsce czy usuwała się z drogi. No ale zawsze musi być jeden wyjątek. Ten akurat nazywał się Fleamont Potter.
Podniosłam się z podłogi w tym samym czasie co Gryfon. Już otwierałam usta, żeby go przeprosić, ale chłopak wpadł mi w słowo:
- Jak chodzisz, szlamo? - warknął na mnie.
- Normalnie, jak chcesz, to później mogę ci wytłumaczyć tą złożoną sztukę chodzenia. Na pewno ci się przyda - odpowiedziałam z automatu.
Mogę sobie być spokojną, bystrą Krukonką, ale nadal jestem Riddle, a żaden Riddle, czy to mugol, czy czarodziej, nie przejdzie obojętnie obok takiej obelgi.
- Wygadana jesteś - przyznał mi ze zdziwieniem. - To pewnie po bracie - dodał już mniej zszokowany.
Brat... A tak, mój obecny priorytet. Wygładziłam swoją szatę i ruszyłam dalej.
Poprawka: chciałam ruszyć dalej, ale silna ręka Pottera mnie zatrzymała.
Miałam okropne déjà vu sprzed paru dni.
- Czego jeszcze chcesz? - zapytałam zrezygnowana.
- Przeprosin - odpowiedział krótko.
Prychnęłam, wyrywając się z jego uścisku.
- Nazwałeś mnie szlamą - zauważyłam, krzyżując ręce.
- Bo na to zasłużyłaś. - odpowiedział, dumnie wypinając swoją pierś.
Warknęłam. Nikt nie zasługuje na to, żeby nazywać go szlamą. To okropne. A miałam lepsze zdanie o Potterze. Chciałam już mu to powiedzieć, kiedy przypomniało mi się, po co tak naprawdę szłam w tym kierunku. Toma mogło już nie być w bibliotece i nie wiadomo, kiedy będę miała następną okazję do złapania go. Machnęłam więc tylko ręką na głupotę Pottera i odeszłam.
- Czyli poddajesz się? - zawołał za mną.
Zwolniłam kroku.
Opanuj się, Rozet, opanuj. To tylko jakiś głupi Gryfon, nie warto na niego marnować czasu.
- Zawsze myślałem, że jesteś podobna do Riddle'a... - zadumał się Potter. - Ale teraz bardziej przypominasz mi tego tchórzliwego Prince'a.
No i po tych słowach Fleamont wylądował plackiem na ziemi, ale szybko dźwignął się na nogi.
- Czyżbym dotknął czułego punktu?
Nie odpowiedziałam, bo nie znałam odpowiedzi. Możliwe, że chłopak miał rację, a Zevi jest dla mnie ważny, a możliwe, że mylił się, a ja zaatakowałam tylko dlatego, że już mnie denerwował.
Na pewno w jakimś stopniu był to gniew. Dziedzic Slitherina mnie denerwował, Tom i jego wieczne rozkazy oraz tajemnice mnie denerwowały, obrażanie mnie i atakowanie moich przyjaciół też mnie denerwowało. To wszystko razem stworzyło mieszankę wybuchową o ogromnej sile, która wybuchła akurat przy Potterze.
Opuściłam różdżkę, starając się opanować samą siebie.
Co się ze mną dzieje?
Nigdy taka nie byłam, nie reagowałam tak... To ostatnie sytuacje tak na mnie wpłynęły.
Muszę porozmawiać z Tomem.
Tyle że zamiast odpuścić i odejść musiałam wznieść tarczę, gdyż dostałam zaklęciem od Pottera.
A ta zniewaga krwi wymaga.
Odpowiedziałam atakiem. Chłopak starszy ode mnie o trzy lata zgrabnie wyminął klątwę i oddał czar z podwójną mocą. Znowu wzniosłam tarczę i oddałam atak. Przez parę dobrych minut wymieniliśmy tylko uroki, aż w końcu udało mi się trafić go w nogę. Chłopak zachwiał się i zdekoncentrował, łapiąc równowagę, co wykorzystałam, żeby powalić go na ziemię. Potter jeszcze przez chwilę walczył na leżąco, aż nie trafił mnie zaklęciem tnącym w ramię. Syknęłam z bólu, a Fleamont wstał z podłogi. Oboje znowu zaczęliśmy walczyć.
Było to na swój sposób cudowne. Mogłam dać upust swojej frustracji i wyładować emocje, uspokoić się trochę.
Odskoczyłam przed jednym z żądlących zaklęć Pottera i wytrąciłam mu różdżkę z ręki. A potem z uśmiechem na ustach odrzuciłam go parę metrów dalej, aż pod czyjeś stopy.
- I nie waż się więcej zadzierać z moją siostrą - powiedział groźnie Tom.
Gryfon poderwał się na równe nogi, schylił po swoją różdżkę i uciekł, jak najdalej mógł.
- Tom! - zawołałam wesoła.
Jednak zaraz moja radość wyparowała, gdy przypomniałam sobie, dlaczego szukałam brata. Podeszłam do niego zdecydowanym krokiem.
- To byłeś ty! - oskarżyłam go.
Ślizgon spojrzał na mnie pytająco.
- To ty to zrobiłeś! Otworzyłeś Komnatę tammymy... - Tom szybko zakrył mi usta dłonią i zaciągnął do lochów.
Szłam za nim, co chwila starając się wyplątać z jego uścisku. Doszliśmy w ten sposób do laboratorium mojego brata.
- Czy ty jesteś niepoważna?! - zapytał Tom. - A nie lepiej było wparować do Wielkiej Sali i mi to wykrzyczeć?
Zarumieniłam się i spuściłam wzrok. Tak był pierwszy plan, ale jak teraz tak na to spojrzeć, to równie okropny, co krzyczenie o tym na środku korytarza.
- Jesteś dziedzicem Slytherina - zmieniłam szybko temat.
Tom nie odpowiedział, a zamiast tego starał się uspokoić i pozbierać myśli.
- Jak się dowiedziałaś? - zapytał spokojnie.
- Czemu mi nie powiedziałeś? - zignorowałam jego pytanie.
- Bałem się, że zareagujesz właśnie w taki sposób - odpowiedział zgryźliwie. - Prawie zabiłaś tego Gryfona i omal nie wyjawiłaś mojego sekretu.
- Czemu to robisz, Tom? - zapytał zrezygnowana.
- Powiedzmy, że... wprawiam się w fachu - odpowiedział nonszalancko.
- To nie jest śmieszne - syknęłam. - Zabijasz niewinnych ludzi...
- A czy to nie będę właśnie robił przez całe życie? - zapytał, opierając się o ławkę.
- W ten sposób narobisz sobie niepotrzebnych wrogów - zauważyłam.
- Kogo? - zapytał sceptycznie. - Nikt nie podejrzewa mnie o bycie dziedzicem Slytherina, a ci, którzy wiedzą, wielbią mnie. Teraz jestem naprawdę ważny wśród Ślizgonów...
- A wcześniej nie byłeś?
Oczy Toma zaszły dziwną mgłą i ten jakby zamarł. Mroziło to trochę krew w żyłach, ale Riddle szybko się opanował.
- Byłem szlamą w Slytherinie, Rozi... Nie wiesz, jak to jest...
Jego badawcze i nieugięte spojrzenie spoczęło na mnie. Faktycznie nie wiedziałam, jak to jest być tak naprawdę ,,szlamą". Czasem ktoś tak mnie nazywał, a potem kończył w Skrzydle Szpitalnym, bojąc się własnego cienia. A poza tym: ludzie mnie wielbili. Wszyscy za bardzo bali się Toma, żeby było inaczej. Nawet żaden czystokrwisty Ślizgon nie ważył wytknąć mi, że mam brudną krew.
Jednakowoż to w dalszym ciągu nie usprawiedliwia Toma.
- To, co robisz, jest okropne... Ty niszczysz Hogwart... - spróbowałam z tej strony.
To była ostatnia droga ratunku. Dla większości osób Hogwart jest azylem, gdzie może czuć się bezpiecznie, ale tak naprawdę niewiele osób może nazwać go swoim ,,domem". Tom nigdy nie pasował do świata mugoli, tak samo, jak do społeczeństwa czarodziejów, ale... Hogwart był od zawsze miejscem bardzo ważnym dla Ślizgona, jego domem. Chłopak nigdy nie pozwoliłby na zniszczenie swojego domu, tak jak nigdy nie pozwoliłby na skrzywdzenie mnie.
Czasem tak łatwo było o tym wszystkim zapomnieć.
- Przepraszam, Tom... - mruknęłam cicho, a pod wpływem chwili nawet wtuliłam się w niego.
- Wybaczam, Rozi...
***
Elo, Robaki. Mam nadzieje, że rozdział wam się spodoba. Było dużo wariantów, jak to Rozi dowiedziała się o Tomie, jako dziedzicu, ale ta opcja wydawała mi się najlepsza.
Ostatnio dopadł mnie swego rodzaju kryzys pisarski, jeżeli chodzi o tę opowieść. Wiem, co będzie dalej, jak ma się to skończyć, ale nie umiem napisać tego jednego rozdziału pomiędzy początkiem a końcem...
Ktoś też tak już kiedyś miał/ma? Jeżeli tak to /* dla niego...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top