~ Nadopiekuńczy braciszek ~
Zawsze lubiłam szkołę. Lubiłam siedzieć na lekcjach i słuchać wykładów nauczycieli. Nawet lekcje z profesorem Binnsem znosiłam lepiej od innych. Jednak nie byłam z rodzaju ,,kujonek" czy ,,lizusów" lub ,,prymusów", którzy muszą mieć wiecznie dobre oceny.
To, że takie miałam, było już inną sprawą.
Za to znałam parę osób, które takie w stu procentach były. No i znałam też Martę, która pomimo mojej widocznej niechęci nazywała się moją przyjaciółką.
Rok temu delikatnie starałam się jej powiedzieć, że jej zachowanie mnie denerwuje i, że nie jesteśmy przyjaciółkami.
Nie zrozumiała, więc obecnie miałam drobny problem.
Tom rok temu uczył mnie, jak powinnam się zachowywać i bardzo często powtarzał, by ,,nie narabiać sobie niepotrzebnych wrogów". Starałam się do tego zastosować i grzecznie powiedzieć Warren, żeby się odwaliła.
- Marto, posłuchaj... - zaczęłam dzisiaj już trzeci raz. - Wiem, że mnie lubisz i tak dalej, ale daj mi chwilę oddechu. Potrzebuję trochę spokoju - tłumaczyłam cierpliwie.
- Na co? - zapytała głupkowato.
W takich chwilach żałowałam, że nie posiadam anielskiej cierpliwości Toma.
- Na... - i wtedy wpadłam na pomysł. - A dochowasz tajemnicy? - zapytałam cicho.
Marta zbyt mocno i gorliwie skinęła głową. Ludzie lubią, kiedy inni powierzają im swoje sekrety. Czują się wtedy wyjątkowi, ważni...
Nachyliłam się bliżej Marty:
- Nie chciałam tego nikomu mówić, ale idę do Zeviego, bo... - Udałam, że ciężko przechodzi mi to przez usta. - bo jestem słaba z eliksirów...
- Naprawdę? - zdziwiła się trochę zbyt głośno.
Skrzywiłam się.
- Tak, ale nikomu nie powiesz?
Marta właściwie to wyglądała tak, jakby chciała teraz przebiec się z megafonem po Hogwarcie i wykrzyczeć to wszystkim, ale koniec końców obiecała mi, że nikomu nie zdradzi mojego ,,sekretu".
- A gdzie macie się spotkać? - zapytała, kiedy już myślałam, że sobie pójdzie. - Mogę cię odprowadzić?
Zwilżyłam suche usta. Muszę wymyślić takie miejsce, gdzie Warren nigdy by nie poszła. A w Hogwarcie było tylko jedno takie miejsce.
- Mamy się spotkać w lochach.
Dziewczynie zrzedła mina.
- Aha... Dobra, to ja już ci nie przeszkadzam...
No i odeszła. Na moje nieszczęście w przeciwną stronę niż lochy. No i chcąc nie chcąc musiałam tam iść.
Szybko jednak uzmysłowiłam sobie, że mogę iść do tajnej pracowni Toma.
Uśmiechnęłam się i machnięciem różdżki sprawdziłam godzinę. Za parę minut miał się tam zjawić też Zevi. Zawsze był tam późnymi popołudniami i zawsze o tej samej godzinie. Przyśpieszyłam kroku. Odnalezienie drogi było lekko problematyczne, ale chodząc tam codziennie przez dwa lata, w końcu zapamiętałam drogę.
Kiedy doszłam do opuszczonej klasy Prince'a jeszcze tam nie było. Odłożyłam torbę pod jedną z ławek i sama przy niej usiadłam. Czekając na Zeviego czytałam książkę, więc zasadniczo nie nudziło mi się.
Pomyślałam sobie też, jak fajnie by było umieć magię bezróżdżkową.
Rozmarzyłam się, a do klasy wszedł Zevi i o dziwo Tom. Bardzo rzadko jest tak, żebym widywała tutaj brata. Zazwyczaj przychodzę później, tak by rozpocząć pogawędkę z Zevim o tym, że ,,powinnam już być w swoim dormitorium, zaraz cisza nocna, a Tom będzie zły.".
- Cześć, braciszku. - Tom skrzywił się. - Cześć, Księżniczko. - Prince cicho jęknął.
- Co tu robisz? - zapytał Tom.
- Miłe powitanie. - burknęłam i coś mi się przypomniało. - Tom, umiesz magię bezróżdżkową?
Tom uniósł brwi. Uśmiechnęłam się. Taka reakcja u niego oznacza zainteresowanie, a zdobycie tego ostatnio jest bardzo trudne do zrobienia.
- Chciałabym się jej nauczyć - oznajmiłam.
- Jesteś za młoda. - odpowiedział pogardliwie, wchodząc głębiej, a za nim cicho dreptał Zevi.
Ostatnio najbliżsi... poplecznicy mojego brata zachowywali się dziwnie. Muszę o to zapytać Prince'a, chociaż nie... On mi nie powie. Zapytam Toma, a jeżeli już wracając do niego...
- Ty też jesteś - burknęłam. - No, proszę... - Zatrzepotałam rzęsami i zrobiłam minę małej, pokrzywdzonej dziewczynki.
Tom spojrzał się na mnie niewzruszony.
- Nie.
Zmrużyłam oczy. To nie fair, że moja słodka maska nie działa jedynie na Toma.
- Zevi, wiesz co robić? - zapytał, przestając zwracać na mnie uwagę.
- Tak... - odpowiedział szybko, po czym spojrzał na mnie, zawahał się i powtórzył: - Tak.
- Świetnie - skwitował Riddle i znowu spojrzał na mnie. - Mam dzisiaj dyżur i jeżeli podczas niego wejdę tu, a ty nadal tu będziesz, to masz kłopoty - zagroził.
Przewróciłam oczami.
- Jasne - odpowiedziałam wymijająco. - A co z tymi lekcjami bezróżdżkowej? - zawołałam za nim, kiedy był już przy drzwiach.
Chłopak przystanął.
- Będziesz tu jutro o tej samej godzinie? - zapytał spokojnie, nie odwracając się.
- Tak - odpowiedziałam ostrożnie.
- Też będę - oznajmił i wyszedł.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Więc, co dzisiaj robimy? - zapytałam Prince'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top