~ Kruk wpada na trop dziedzica ~
To dlatego Tom tak wczoraj wariował z tą czystokrwistą ochroną.
On wiedział od początku o tym, że jakiś Ślizgon planuje otworzyć Komnatę Tajemnic, tylko który?
Mulciber? W końcu to dupek z manią na punkcie czystej krwi.
Lub może któryś z Blacków? Oczywiście wykluczając Alpharta, który wtedy był ze mną.
Ale idąc tym tropem, to Mulciber też przez większość czasu był ze mną. Chociaż to dziwne, że spotkałam go w najdalszych częściach lochów.
Czy to tam jest ukryta Komnata Tajemnic?
Chociaż to zbyt oczywiste jak na Slytherina, no wiecie, tego sprytnego.
To musi być takie miejsce, którego w życiu nikt by nie podejrzewał.
Może biblioteka? Tam jest zawsze cicho, nikt nie buszuje, nic nie rozwala, więc nikt przez przypadek nie odkryłby tajnego przejścia do legendarnej komnaty.
Lub może za jakimś portretem? Jakiś miły portret w ustronnym miejscu. Reagowałby wtedy na hasło tak jak ten do Gryfindoru.
Możliwe, ale... zapytam Toma.
Roveno, moja psychika jest zniszczona, skoro pierwsze, co mi się nasuwa, to pójście do brata.
Ale nie mogłam nic na to poradzić. Kocham go i jestem do niego bardzo przywiązana. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś mu się stało...
Zaraz... Salazar Slytherin nie lubił mugoli i mugolaków, ale półkrwi? Co z nimi? Bo jeżeli ich też nie toleruje, to czy Tom jest bezpieczny? Czy może ten dziedzic jest jednym z Rycerzy Toma i otworzył Komnatę na jego rozkaz?
Nie... Tom by mi tego nie zrobił. Bądź co bądź, ale on mnie kocha na własny sposób i nigdy nie pozwoliłby na to, że coś mi się stało. Martwił się o mnie.
Ale... wątpię, czy dziedzic Slytherina słuchałby się jakiegokolwiek Riddle'a - osoby o ,,niższym" statusie krwi.
Chociaż... przed moim bratem nie da się niczego ukryć, więc on już na pewno o wszystkim wie.
Nic mi nie będzie.
Nic jemu nie będzie.
W każdym razie ktokolwiek to jest, nie odważy się zaatakować Toma. Nie ma w Hogwarcie żadnego ucznia, który mógłby się liczyć z moim bratem.
A jeżeli to jakiś nauczyciel?
Najpóźniej doszedł do nas Herbert Beery, który rozpoczął tu pracę, kiedy ja byłam na drugim roku.
Miał prawie ponad rok, żeby znaleźć Komnatę Tajemnic i wypuścić z niej grozę, czymkolwiek ona tam jest.
Jednak z drugiej strony...
- Ała... - jęknęłam, kiedy z trzaskiem upadłam na podłogę.
Oczy zaszły mi łzami, a ręka strasznie piekła. Nie mogłam nią też ruszać.
- Cholibka... - mruknął ten ktoś, na kogo wpadłam w drodze do lochów.
Od teraz mamy zaraz po zajęciach chodzić do Pokoi Wspólnych i już do końca dnia z nich nie wychodzić, ale... Nigdy nie stosowałam się do zasad, gdy ktoś nie patrzył, więc czemu teraz miałabym to robić?
- Sorki bardzo... Err... Czy coś jest ci...?
Chłopak złapał mnie silnymi ramionami i niepewnie postawił na nogi.
- To nic... - odpowiedziałam z grymasem bólu na twarzy. - Zaraz to naprawię...
Ręka nie była na szczęście złamana, tylko po prostu zwichnięta, więc machnęłam w jej stronę różdżką i zaraz usłyszałam trzask. Po moich policzkach spłynęły łzy, które zaraz otarłam i spojrzałam na chłopaka.
Musiałam bardzo wysoko podnosić wzrok, żeby zobaczyć jego twarz. Był dwa razy wyższy ode mnie, a pod nosem miał lekki zarost. Jego włosy był ciemne, długie, puszyste i wykręcały się we wszystkie strony. Był nieco grubszy na brzuchu i szeroki w barach. Jednym słowem: olbrzym. Tylko taki młody.
- Co tu robisz? - zapytał zmieszany.
- A co ty tu robisz? - odbiłam piłeczkę.
- Err... Szłem se do biblioteki...
- Ale wiesz, że biblioteka to w drugą stronę, co nie? - Uniosłam jedną brew i skrzyżowałam ręce na piersi.
Chłopak zaczerwienił się i wbił wzrok w swoje wielkie buty.
- W takim razie, co tu robisz? - ponowiłam pytanie.
- Nie powinno cię obchodzić - odpowiedział niemiłym tonem.
- Może idziesz do swojej tajnej komnatki, żeby pobawić się ze swoją grozą...?
Olbrzym spojrzał niedowierzająco w moją stronę i odpowiedział coś bezgłośnie. Zaczął tupać obiema nogami i wydawał się strasznie niespokojny.
- Nie... - powiedział w końcu i pobiegł w przeciwnym kierunku, tupiąc za sobą wielkimi buciorami.
Ruszyłam szybko za nim, ale jeżeli myślałam, że znam Hogwart, to się myliłam.
Kiedy zniknął mi z oczu, sugerowałam się hałasem, który wydobywał, ale, zanim zdążyłam go dogonić, wszystko ucichło.
Oparłam się o ścianę, ciężko dysząc. Wielkolud miał bardzo dobrą kondycję i dłuższe nogi, ale poza Hogwart nie ucieknie i znajdę go prędzej czy później.
Byłam prawie pewna, że to on jest dziedzicem Slytherina, ale zanim pójdę do Dippeta muszę zdobyć dowód.
Chwilę jeszcze tam stałam, zbierając myśli, a potem sprawdziłam godzinę. Równo pięć minut temu Tom i Zevi odwiedzili pracownie.
Byłam pewna, że oni również nie stosują się do zasady pozostania w Pokojach Wspólnych.
Dla pewności nałożyłam na siebie zaklęcie kameleona i szybkim krokiem ruszyłam do lochów.
Powoli uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Toma już nie było, ale Zevi stał sobie spokojnie przy swoim stanowisku i obierał coś.
Wciągnęłam brzuch i bardzo cicho, wślizgnęłam się do środka.
Drzwi skrzypnęły i w tej samej chwili Prince spojrzał się w moją stronę.
Zamarłam, poczym przypomniałam sobie, że mnie nie widać i ruszyłam w stronę chłopaka. Miałam zamiar go wystraszyć.
Zevi odłożył figę na stół i zamknął drzwi, a ja w tym czasie zdjęłam z siebie zaklęcie kameleona.
Prince odwrócił się i podskoczył, wrzeszcząc krótko.
Zachichotałam, kiedy zobaczyłam jego bladą twarz i oczy szerokie jak spodki.
- Rozi... - wydyszał. - Co tu robisz?
- Siedzę z tobą w pracowni Toma, jak zawsze o tej godzinie.
Chłopak zadrżał lekko i szybkim krokiem podszedł do mnie.
- Dzisiaj nie powinnaś... - złapał mnie za nadgarstki i pociągnął za sobą do wyjścia. Był wyjątkowo silny, czego się nie spodziewałam po jego kościstym ciele.
- A to niby czemu? - zapytałam oburzona, kiedy wychodziliśmy.
Dobra, zdecydowanie wiedziałam dlaczego, ale musiałam coś powiedzieć. Zatrzymałam się gwałtownie, ale Zevi znowu mnie szarpnął i poszliśmy dalej.
- I ty się jeszcze pytasz?! - wrzasnął oburzony i zdenerwowany, ciągnąc mnie dalej.
- Tak - odpowiedziałam, szarpiąc się znowu.
- No, więc gdybyś jeszcze jakimś cudem nie wiedziała, to została otwarta Komnata Tajemnic, gdzie schowany jest potwór, który lubi pożerać mugolaków... A o ile dobrze kojarzę, ty takim mugolakiem jesteś...
Skręciliśmy.
- Nic mi nie będzie...
Księżniczka warknął coś w odpowiedzi i przyśpieszył. Znowu spróbowałam się uwolnić, ale nic to nie dało.
Doszliśmy pod drzwi wieży.
- W którym miesiącu rodzi się najwięcej czarodziejów? - zapytała kołatka w kształcie orła.
- Jaka jest odpowiedź? - zapytał Zevi.
- Nie wiem - przyznałam szczerze, uspokajając się na chwilę.
- Nie miałaś takiej samej przypadkiem dzisiaj rano...? - Spojrzał na mnie sugestywnie.
- Zawsze jest inna - wytłumaczyłam i zwróciłam się w stronę kołatki. - W dziewiątym.
Drzwi skrzypnęły i zostałam wepchnięta do środka.
- I tak ucieknę - zakomunikowałam.
- I właśnie dlatego powiadomię o tym Toma - odpowiedział spokojnie. - Mała... Ja... On się naprawdę o ciebie martwi. Nikt z nas nie wie, kto jest dziedzicem, a ty... no wiesz...
Przytaknęłam, wiedziałam i po części rozumiałam mojego brata. Ja na jego miejscu robiłabym dokładnie to samo.
Postanowiłam, że dopóki Tom nie będzie przesadzał, to nie będę stawiać oporu.
Nie wystawię się na tacy i nie poddam się bez walki.
- Dobranoc, Księżniczko.
- Dobranoc, Rozi.
No i drzwi zamknęły się za chłopakiem.
***
Myślę, że nie zwaliłam tego i wam się podoba. Jak zwykle, miałam na ten rozdział inny pomysł, ale nie zapisałam i o to jest to coś.
Nie wiem też, kiedy będę miała czas na kolejny rozdział - jestem na wczasach.
Więc... mam nadzieję, że do usłyszenia niedługo, Robaki, pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top