~{.26.}~

  Następnego dnia w drodze do Wielkiej Sali spotkałam niby to przypadkiem Rosier'a. 

  A ten dzień tak pięknie się zapowiadał: Marta zachorowała i od rana nie widziałam jej, gdyż leży w Skrzydle Szpitalnym. Nie żebym źle jej życzyła, ale taka przerwa dobrze nam zrobi.

- Cześć. - burknął z czegoś niezadowolony Ślizgon.

- Tom ci kazał? - zapytałam bez ogródek.

- Nie wiem po co ci to. - usłyszałam w odpowiedzi.

  Zacisnęłam pięści. Ja dobrze wiedziałam ,,po co mi to".

- Zapytaj się o to Toma. - zaproponowałam niewinnie.

  Chłopak spojrzał na mnie jak na wariatkę, a potem żadne z nas więcej się nie odezwało.

  Kiedy tylko przekroczyliśmy próg Wielkiej Sali, a baczne oczy mojego brata wypatrzyły nas, każdy podszedł do swojego stołu.

  Ze zdziwieniem i przerażeniem, przeżuwając kanapkę z serem, zdałam sobie sprawę, że przy stole Ślizgonów nie ma Zevi'ego.

  Było jeszcze wcześnie, ale on zawsze był rannym ptaszkiem, więc jego nieobecność była dosyć niepokojąca.

  Postanowiłam poczekać jeszcze chwilę, i dopiero jeżeli do końca śniadania Prince się nie zjawi pójść i nawrzeszczeć na Toma.

  Jednak po paru minutach do pomieszczenia powolnym krokiem wszedł Zevi. Księżniczka wydawał się być zmęczony i z jakiegoś powodu przygaszony. Zrobiło mi się go strasznie żal i postanowiłam złapać go, kiedy będzie wychodził z Wielkiej Sali. Co zrobił po niecałym dziesięciominutowym grzebaniu łyżką w owsiance.

  Podbiegłam do niego ignorując złe spojrzenie brata, który nadal jadł swoje tosty.

- Cześć, Zevi. - przytuliłam go.

- Cześć, Rozi. - odpowiedział mi cicho, niezręcznie obejmując mnie ramieniem.

  Po krótkiej chwili odsunęłam się o chłopaka i zaczeliśmy długą rozmowę podczas której nie dowiedziałam się zbyt wiele, ale humor Prince'a uległ poprawie, kiedy opuszczał mnie pod klasą transmutacji.

  Całą lekcje myślałam o nim... No i o tym jak dopiec Tomowi, co było pośrednio z tym związane.

***

  W drodze do biblioteki zaczepił mnie Alphart.

- Hej.

- Hej. - odpowiedziałam z nutką ciekawości w głosie.

  Byłam na sto procent pewna, że teraz jest kolej Cygnusa na pilnowanie mnie. Którego swoją drogą przechytrzyłam tak, że teraz Ślizgon powinien być w piwnicy dobijając się do Puchonów. Nie pytajcie.

- Tom kazał ci przekazać, że dzisiaj spotkanie sama wiesz gdzie odwołane. - wyrecytował, na końcu nerwowo przygryzając dolną wargę.

- Tak myślałam. - prychnęłam i ominęłam go, wchodząc do biblioteki.

  Miałam zamiar wypożyczyć pare ksiąg i zaszyć się gdzieś. Teraz tak pomyślałam, że chyba najlepiej w laboratorium, skoro spotkania nie będzie to nikt tam nie przyjdzie.

  Po drodze z biblioteki wpadłam na kogoś i to centralnie przy otwieraniu drzwi. Ała.

- Oj, przepraszam. - powiedziała osoba, na którą wpadłam. - Jak mogłaś mnie tak oszukać?

  Był to Cygnus. Strasznie zły Cygnus. Uśmiechnęłam się niewinnie.

- Jak mogłeś się tak łatwo nabrać? - zripostowałam. - A zmieniając temat; wiesz gdzie jest Zevi?

- Nie. - odpowiedział natychmiast. Na swoje nieszczęście zbyt szybko.

- Czyli gdzie? - dopytywałam.

  Chłopak westchnął.

- Prawdopodobnie gdzieś w lochach lub na zewnątrz. Rozmawiał z Tomem o jakieś roślinie, która jest Tomowi pilnie potrzebna.

  Co pewnie jest jedynie wymówką, żeby Zevi nie mógł się ze mną spotkać. Ugh.

- W takim razie, pa. - pomachałam mu przed nosem ręką i odeszłam w stronę wyjścia z Hogwartu.

- Jakie ,,pa"?! - zawołał za mną Lestrange. - Gdzie ty idziesz?

- Spójrz na zegarek! - odkszyknęłam. - Wierzę, że jest teraz zmiana Zevi'ego.

- Ale... Ale Tom... - zająknął się i pobiegł za mną.

  Jeżeli chciałam mieć choć odrobinę prywatności musiałam zareagować.

- Drętwota! - machnęłam z nienacka różdżką, kiedy Cygnus naprawdę sprawdzał godzinę na swoim zegarku.

  A potem oczywiście uciekłam pozostawiając nieprzytomnego chłopaka na pastwę losu. Bywa.

  Wybiegłam z Hogwartu i od razu uderzyło we mnie chłodne styczniowe powietrze. Śniegu miałam po kostki, ale nie przeszkadzało mi to- lubię śnieg.

  Wesoła, czując się kompletnie wolna pobiegłam szukać Prince'a. Kiedy zobaczyłam chłopaka od razu się uśmiechnęłam, a kiedy on zobaczył mnie zrobił przerażoną minę.

- Rozi?

- Tak, to ja. - odpowiedziałam uśmiechnięta.

- Nie obchodzi mnie co tu robisz, gdzie jest Cygnus i cokolwiek innego, ale... JEST MINUSOWA TEMPERATURA, A TY NAWET NIE MASZ SZATY!

  Chłopak szybko zdjął swój czarny płaszcz i założył go na mnie.

- Miło, że się martwisz. - powiedziałam, pomagając zapinać mu guziki. - Ale czy teraz tobie nie będzie zimno?

Księżniczka jedynie machnął ręką i owinął się mocniej szalikiem.

- Wytrzymam. - zapewnił.

- Dobrze, bo mam coś dla ciebie.

- Co? - zapytał zdziwiony Ślizgon.

- Zaraz się dowiesz, tylko musisz zamknąć oczy. - powiedziałam, uśmiechając się przebiegle.

- Dobrze... - zgodził się niepewnie i wykonał moje polecenie.

  Z wielkim bananem na ustach podeszłam do niego i natarłam go śniegiem. Zevi gwałtownie odskoczył i otworzył oczy.

- To ja jestem taki miły, a ty co?! - oburzył się i rzucił we mnie śniegiem.

  A ja odwzajemniłam ten gest, tym samym przyjmując jego wypowiedź wojny na śnieżki.

  Zabawa była cudowna, a my dopiero po dwóch godzinach wróciliśmy cali mokrzy do zamku.

  Następnego dnia obudziłam się z katarem, ale również ze świadomością, że było warto. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top