Specjal cz. 1

  <Natsu>

Zszedłem do kuchni, rozglądając się we wszystkie strony. Lucy nie obudziła mnie dziś. Nie wylała na mnie wody, czy innego płynu, nie przykleiła do mnie czegoś, nie walnęła mnie, nic! Byłem tą sprawą zaniepokojony, gdyż znałem blondynkę i wiedziałem, że bez powodu nie odpuściłaby sobie tej przyjemności. Wiedziałem, jak uwielbia to robić. Jednak również się martwiłem. Byłem w jej pokoju, bo może zachorowała, ale nie było jej tam. Bałem się, że została uprowadzona, ale znając ją, by się tak łatwo nie dała. Niby się po tym uspokoiłem, ale po niej mogłem się spodziewać wszystkiego, więc był powód do zmartwienia. 

— Szukasz czegoś? — usłyszałem za sobą głos Lucy. Odwróciłem się szczęśliwy i popatrzałem na dziewczynę, opierającą się o framugę drzwi i jedzącą truskawki z miski. Miała na sobie czarną bluzkę z krótkimi rękawami i jasne jeansy.
— Lucy! Nic ci nie jest! — Podszedłem do niej i przytuliłem. Spodziewałem się, że dostanę za to w brzuch. Jakież było moje zdziwienie, gdy nic takiego nie nadeszło.
— Co miałoby mi być?
— Mogli cię porwać! Jacyś twoi wrogowie albo kosmici! Mowie ci oni inwazje zrobią kiedyś! — Dziewczyna popatrzyła na mnie dziwnie, po czym odeszła i podeszła do telefonu. — Co robisz? — spytałem skołowany
— Dzwonię do psychiatryka. Zwariowałeś — stwierdziła. Zanim złapała telefon, podbiegłem i pierwszy go chwyciłem.
— Mówi to ta normalna — prychnąłem, odsuwając się z urządzeniem dalej.
— Zależy, co masz na myśli, mówiąc: „normalna". Dla mnie normalność to jest to, kim jestem, dla ciebie to, kim ty jesteś. Dla społeczeństwa normalność to zachowanie według pewnych norm i zasad. Więc pytanie dla ciebie. Co masz na myśli, mówiąc, iż jestem normalna?
Nie wiedziałem co powiedzieć. Nie spodziewałbym się, że powie coś takiego. Odbiło jej dziś? Normalnie by mi odpowiedziała czymś kąśliwym albo obrażającym mnie. Zacząłem się martwić.
— Czy ty jesteś pewna, że nie masz gorączki? — spytałem zaniepokojony.
— Ja w przeciwieństwie do ciebie, kiedy od czasu do czasu powiem coś mądrego, to nie znaczy, iż jestem chora — prychnęła. Dobra... Jest całkowicie zdrowa.
— Co ma znaczyć?! — spytałem oburzony.
— Twój umysł jest na poziomie dziesięciolatka albo i niższym.

***

Po naszej małej kłótni zjedliśmy śniadanie. Na szczęście Lucy odpuściła sobie dzwonienie do szpitala psychiatrycznego, gdyż oboje byliśmy głodni. Jednak podczas śniadania byłem niezmiernie zdziwiony, kiedy dostałem podwójną porcję naleśników z czekoladą. Czekoladą! Po tym incydencie zacząłem naprawdę wątpić w zdrowie Lucy, ale nic nie powiedziałem. W końcu nie często zdarza się taka okazja! Co prawda Lucy jest miła i opiekuńcza, kiedy tego wymaga sytuacja, ale rzadko oddaje mi naleśniki z czekoladą. Nie wiem, co jej dziś jest, ale trzeba korzystać, póki jest miła. Nie, żeby przeszkadzało mi, że codziennie jest wredna. Lubię ją taką, ale to dobre, że czasami potrafi być miła.
— Nie wiedziałam, że z ciebie masochista w takim stopniu — stwierdziła nagle blondynka. Spojrzałem na nią zdziwiony. — Powiedziałeś dwa zdania na głos — wyjaśniła. Zbladłem, a ona się zaśmiała.
— To przez ciebie się taki stałem — burknąłem, zakładając ręce na klatkę piersiową.
— Czyli nawet nie przeczysz? Zabawne — mruknęła cicho.
— Ta... To co dziś robimy?
— Jest sobota, więc idziemy na zakupy — stwierdziła.
— Co znowu chcesz kupić? — spytałem.
— Zobaczysz. — Uśmiechnęła się lekko.
Normalnie miałbym złe przeczucia, ale tym razem o dziwo nic takiego nie miałem. Chciałem, żeby ten dzień był udany, więc postanowiłem dziś wyrażać się kulturalnie i nie przeklinać, nawet jeżeli się zdenerwuje. Lucy też nie chciałem denerwować, skoro dziś jest miła.
Po śniadaniu ubraliśmy się w bardziej praktyczne rzeczy i wyszliśmy z domu, zamykając drzwi na klucz. Do centrum szliśmy jakieś dwadzieścia minut, szybkim marszem. Droga minęła nam w przyjemnej ciszy. Ona pisała coś na telefonie i nie pozwalała mi, zobaczyć co robi, przez co byłem cholernie ciekawy. Gdy doszliśmy do tego złego miejsca, które dziewczyny uwielbiają, poszliśmy pierw do sklepu sportowego, bo Lucy musiała kupić sobie jakieś nowe buty, czy coś. Tam spotkaliśmy Gray'a z Juvią.
— Cześć! — przywitali się.
— Hej. Co tam? — spytałem, a blondynka dała mi jakąś torebkę do ręki.
— Dobrze. Masz. — Podali mi jakąś torbę. — Otwórz w domu.
Po tym poszli. Byłem zdezorientowany, ale brązowooka chyba wiedziała, o co chodzi, bo się uśmiechała. Posłałem jej pytające spojrzenie, a ona tylko się zaśmiała.
— Zobaczysz — rzekła, po czym pociągnęła mnie do następnego sklepu, którym okazała się cukiernia.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem Gajeel'a i Levy. Para podeszła do nas i dała mi jakąś torebkę.
— Otwórz w domu — rzekł czarnowłosy, po czym odeszli. Co się z nimi dziś dzieje? Pierw Gray i Juvia, teraz Gajeel i Levy... Zresztą nawet się nie przywitali! Co to za kultura?!
Westchnąłem i po kupieniu ciasta, którego zobaczyć nie mogłem, bo Lucy mi zasłaniała widok przez całe pakowanie, a potem nie pozwoliła zajrzeć do pudełka, poszliśmy do sklepu z telefonami i innymi takimi bzdetami, bo ona potrzebowała słuchawek do telefonu. Tam spotkaliśmy Erze i Jellala, którzy jak poprzednie pary dali mi torebkę i odeszli. Kolejni bez kultury. Chciałem ją otworzyć, bo nic nie powiedzieli, ale Lucy uderzyła mi rękę.
— W domu.
— O co wam dzisiaj chodzi? — mruknąłem do siebie pod nosem i posłusznie odsunąłem rękę od torebki.
Kolejnym sklepem, który odwiedziliśmy, był odzieżowy. Wiedziałem, że prędzej czy później to nastąpi, ale miałem nadzieję, że później niż prędzej. Nie zdziwiłem się zbytnio, gdy zobaczyłem rodzeństwo Strauss podchodzące do nas z torebką. Tak jak ich „poprzednicy", wręczyli mi ją i odeszli bez słowa. Nie próbowałem go otwierać, bo nie chciałem znowu po łapach dostać. Jakże się zdziwiłem, gdy wyszliśmy ze sklepu po niecałych piętnastu minutach z raptem dwoma torbami, w których znowu nie wiedziałem, co jest, ale na całe szczęście Lucy je niosła.
W taki sposób zaczęliśmy okrążać wszystkie sklepy w centrum, gdzie co rusz spotykaliśmy naszych przyjaciół. Spotkaliśmy nawet Kate! Prawie zemdlałem, gdy dziewczyny nie zaczęły się tłuc, tylko chwilę ze sobą porozmawiały i poszli. Cóż, cieszę się, że się pogodziły, a przynajmniej tak mi się wydaje. Po tym dniu wróciliśmy do domu. Byłem padnięty, ale szczęśliwy. Ja poszedłem prosto do salonu, a Lu do kuchni. Usiadłem na kanapie i chciałem chwycić pilota, ale nagle coś mi zasłoniło oczy. Chciałem to zdjąć, ale dostałem po rękach, więc zrezygnowałem i po prostu siedziałem w bezruchu. Słyszałem kroki i jak coś się przesuwa na stoliku. Byłem ciekawy, bo po brązowookiej mogłem się spodziewać wszystkiego. Dosłownie wszystkiego. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle przed moimi oczami pojawił się jednorożec.
Po kilku minutach poczułem, jak z moich oczu zaczyna znikać materiał. Powoli je otworzyłem, bo światło lampy raziło mnie w oczy i zobaczyłem tort na stoliku. Byłem w szoku. Na torcie, który swoją drogą był różowy, był napis: „Sto i więcej lat łosiu". Wokoło było rozstawionych chyba osiemnaście świeczek, a wokół nich coś, co przypominało mi bitą śmietanę, która służyła zapewne do ozdoby. Uśmiechnąłem się szeroko. Spojrzałem na blondynkę szczęśliwy.
— Wszyscy byli dziś zajęci lub poumawiani, więc to wykorzystaliśmy. Otwórz prezenty — powiedziała uśmiechnięta.
Wziąłem pierwszą torbę, tą, którą dostałem od Erzy i Jellal'a. Nie zdziwiłem się, gdy zobaczyłem nóż z pochwą, która wyglądała na ręcznie zdobioną. Zobaczyłem też karteczkę z napisem: Sto lat. Zrobiło mi się miło, ale odłożyłem to na bok i zacząłem otwierać kolejne prezenty. Wszystkie były ciekawe i w pewien sposób kojarzyły mi się z osobami, od których je otrzymałem. Przy wszystkich były małe karteczki z życzeniami. Gdy nadszedł czas na prezent od Lu, trochę się zestresowałem. Chwyciłem niepewnie niebieską torbę i włożyłem tam rękę. Moja dłoń natrafiła na coś miękkiego. Zamknąłem oczy i wyjąłem to coś. Po chwili niepewnie je otworzyłem i zobaczyłem... Pluszowego jednorożca... Różowego. Po chwili dostrzegłem w jego łapkach jakieś małych rozmiarów pudełko. Wziąłem je i otworzyłem. Był tam jakiś czarny materiał. Wyjąłem go i zobaczyłem koszulkę z logiem mojego ulubionego zespołu. Jednak z drugiej strony koszulka była biała, przez co chciałem, zapytać, o co chodzi, ale gdy spojrzałem na tył koszulki, uśmiechnąłem się, widząc podpis mojego ulubionego wokalisty.
— Jak to zdobyłaś? — spytałem zachwycony.
— Cóż, moi rodzice niegdyś byli bardzo wpływowi i mieli ciekawe znajomości. Niektóre z nich poznałam i zdołałam to zdobyć. — Uśmiechnęła się dumnie.
— Tylko... Dlaczego jednorożec? — spytałem.
— Jako jedyny był różowy. Na początku chciałam wielką malinę, ale okazało się, że jest tylko niebieska borówka.
Zacząłem się śmiać. Byłem tak bardzo szczęśliwy. Nie zamieniłbym Lucy na nikogo innego, nigdy. Jest jedyna w swoim rodzaju. Cieszę się, że ją spotkałem i nie żałuje ani trochę!  

--------------------------------

Hej! 

Wiem, że dawno nie aktualizowałam i przepraszam, ale jestem tylko człowiekiem i nie mogę pisać na zawołanie. Staram się dokończyć rozdział, wiem co ma dalej być, ale opornie mi idzie. 

Co do spejcalu to będą jeszcze dwie części. Nie wiem kiedy, ale będą. Z GaLe i Gruvią. A co do tego opowiadania to zostało około 10 rozdziałów do końca.

To tyle. Pozdrawiam i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top