Rozdział 4
<Lucy>
Scyzoryk, mój pamiętnik, długopis i chusteczki.
Pierwsze co zrobiłam, to wzięłam długopis i zaczęłam pisać w pamiętniku.
Co robić mam, sama już nie wiem. Coraz bardziej chce iść na tamtą stronę. Spotkać się tam z nimi. W końcu przestać tak cierpieć... I tak nikomu nie jestem tu potrzebna, więc po co ja jeszcze żyję? Dlaczego każą mi chodzić na te pieprzone terapie, które tylko bardziej mnie dołują i sprawiają, że zaczynam popadać w depresję?! Dlaczego każą utrzymać się przy życiu?! Przecież gdybym zniknęła i tak by nikt tego nie zauważył. Od zawsze byłam dla wszystkich niewidzialną... Wiedzieli, co się dzieje, ale nikt nie ruszył dupy, żeby mi... nam pomóc. Nikt. Wszyscy nas kompletnie olali. Mamę również. Gdyby tylko lekarz nie był upity to ona na pewno by żyła, gdybym nie poszła wtedy na spacer Aki na pewno by żył, gdybym była silniejsza, Hiro na pewno by wtedy nie pojechał. To wszystko moja wina. Tyle razy chciałam zakończyć swoje życie, ale nie byłam w stanie... Tam u góry na pewno byliby na mnie źli, że się poddałam. Zresztą dzięki nim żyję. Dlatego nie mogę umrzeć. Jeszcze nie... Muszę się pierw zemścić za Aki'ego i Hiro. A potem za mamę.
Zamknęłam swój pamiętnik na klucz. To może być trochę śmieszne, że akurat ktoś taki jak ja prowadzi pamiętnik, ale ja muszę go prowadzić. Mama i reszta muszą wiedzieć co się dzieje u mnie na dole. Mam nadzieję, że są tam szczęśliwi. Tak bardzo chciałabym ich spotkać i powiedzieć jak bardzo ich kocham. Przytulić i nigdy już ich nie zostawiać.
Jednak wiedziałam, że to tylko nierealne marzenia.
Wstałam z krzesła i podeszłam do drzwi, jednocześnie zamykając je na klucz. Nie chciałam, by ktoś widział, co robię...
Tak, więc chwyciłam za scyzoryk i zaczęłam „rysować" sobie nim na ręce wzory. Nie wiem, ile czasu to robiłam. Zawsze pomaga mi to zapomnieć, choć na chwilę. Wiem, że to złe i tak naprawdę nie daje nic, prócz chwilowego ukojenia. Tak samo z alkoholem, ale nie robię tego, aż tak często.
Odłożyłam zakrwawiony scyzoryk do szuflady biurka. Zamknęłam ją na klucz i chwyciłam w ręce chusteczki. Zaczęłam nimi wycierać krew z ran. To strasznie piekło i bolało, ale o to mi chodziło.
Gdy już skończyłam, poszłam się przebrać. Włożyłam szarą sukienkę do połowy ud z jednym długim rękawem. Zasłaniał on rany po scyzoryku na jednej ręce, a drugą odsłaniał, ukazując cały tatuaż. Do tego Czarne rajstopy. Rozpuściłam włosy. Potem podeszłam do lustra w mojej szafie na ubrania. Moje włosy były trochę dziwne, ale je lubiłam. Na początku są proste, ale przy łopatkach zaczynają się fale. Nie wiem, po kim to odziedziczyłam, ale mniejsza z tym.
Spakowałam do mojej czarnej torebki telefon, kasę, nóż, pistolet i paralizator. Pewnie se teraz myślicie, po co mi to? Muszę wywabić wilka z lasu, a potem go zarżnąć. Wyszłam pośpiesznie, zauważając, że moje współlokatorki zaraz wrócą. Nie miałam ochoty się z nimi spotykać, ale nie mogłam od razu iść do klubu, więc przechadzałam się dwie godziny po mieście.
Gdy było odpowiednio ciemno, poszłam do jednego z klubów. Wiedziałam, że On tam będzie. Uśmiechnęłam się delikatnie, na myśl o kolejnej wykonanej robocie.
Doszłam do klubu i zaczęłam się rozglądać. Od razu uderzył mnie zapach alkoholu i potu. W rogu zauważyłam tę malinkę. Jednak nie miałam czasu na myślenie o nim, bo w końcu robota czeka.
Podeszłam do baru i zagadałam do barmana.
— No hej — powiedziałam zalotnie, uśmiechając się przy tym słodko. Mężczyzna odwrócił się do mnie zdziwiony. Miał około trzydziestu lat, czarne włosy i zielone oczy. Gdyby nie zarost byłby całkiem spoko.
— Hej — odparł po chwili, otrząsając się z szoku, jednocześnie przybliżając się do mnie.
— Co taki przystojniaczek robi za barem? — szepnęłam mu do ucha. On zrobił się lekko czerwony. Idiota.
— Pracuję, ale dla ciebie mógłbym się zwolnić ze zmiany — odszepnął, a ja ledwo powstrzymałam się od wzdrygnięcia.
— Wiesz. — Przejechałam paznokciem po jego klacie. W ogóle nie ma mięśni. Wcale się nie dziwie, że dziewczyny na niego nie lecą, więc daje się podrywać mnie. — Jakbyś mógł to może — zaczęłam, ale przerwał mi głos mojego celu.
— Co tak piękna dama robi w takim miejscu? — spytał się zalotnie fioletowo włosy mężczyzna. Miał tatuaż nad brwią i czarne oczy.
— Szukam kogoś — odpowiedziałam wymijająco.
— Kogoś konkretnego? — zapytał i położył ręce na moich ramionach. Kolejny idiota? Najwyraźniej.
— Nom.
— A kogo?
— Może chodźmy gdzieś porozmawiać na osobności, co? — spytałam, choć i tak już znałam odpowiedź.
— No to chodźmy.
Pociągnął mnie za rękę i wyszliśmy z klubu. Poszliśmy w „zaciszne" miejsce za klubem. A tak na serio to była to szczelina między budynkami. Stanęliśmy, a po chwili przycisnęłam go do ściany i przyłożyłam pistolet do łba.
— Mów gdzie jest — rozkazałam, starając się brzmieć groźnie.
— Ach.... Panienka Heartfilia? No tak — sarknął. — Wiedz, że twoja kochana przyjaciółeczka najpewniej już nie żyje — zaśmiał się, a ja nie mogłam się powstrzymać i strzeliłam mu w nogę. Fioletowowłosy skulił się z bólu. Dobrze chujowi.
Z powrotem przyłożyłam pistolet do jego głowy.
— Może teraz będziesz bardziej skłonny do rozmowy? — spytałam, patrząc na niego zimnym wzrokiem.
— Nie zastrzelisz mnie — wysapał, nadal trzymając się za nogę. Byłam pewna, że jeszcze chwila i zemdleje z bólu.
— Ach tak? Jesteś tego taki pewien? — spytałam zdenerwowana. Przybliżyłam się do jego twarzy i zaczęłam szeptać. — Zabiłam więcej osób, niż mógłbyś w ogóle wyobrazić sobie, do tego mam namiar na twojego towarzysza, a myślę, że on będzie mądrzejszy i powie mi, jak cię zastrzelę, bo wiem, że ma rodzinę. Więc jak? — zaśmiałam się cicho. Mężczyzna był przerażony, ale widać, że chciał zachować zimną krew.
— Mam warunki — powiedział, starając nie patrzeć się mi w oczy.
— Warunki? Jakie? — spytałam ciekawa. I tak na nie nie przystanę, a on mi powie, bo go zastrzelę.
— Nie zastrzelisz mnie. Nie wydasz mnie policji. I dasz spokojnie odejść — powiedział pewnie. Zaśmiałam się odrobinę za głośno.
— Dobrze, więc... Skoro nie chcesz mówić to do zobaczenia — powiedziałam i już miałam nacisnąć spust.
— Czekaj! Ona jest na wschód od Magnolii, w magazynie numer trzydzieści dwa! — krzyknął przerażony. Zaśmiałam się i nacisnęłam spust.
Jego ciało upadło na ziemie z hukiem. Chwyciłam je i wrzuciłam do najbliższego kontenera. Heh... Śmieciarze będą mieli kinder niespodziankę.
Poszłam w stronę akademika. Nie miałam po co wracać do klubu. Załatwiłam miejsce jej pobytu, a teraz tylko temu przygłupowi przekazać informacje i w weekend jedziemy.
— Lucy! — Usłyszałam głos za sobą, ale go zignorowałam. Szłam dalej. — Lucy! — Nie odpuścił. Ja również uparcie szłam przed siebie. — Lucy! Stój! — zawołał. Nadal szłam, ignorując go. Nagle poczułam, mocne szarpniecie za ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam tego różowego kapturka.
— Czego? — syknęłam.
— Czemu mnie ignorujesz? — spytał, dysząc.
— Bo cię nie lubię? — zadałam retoryczne pytanie.
— Czemu? — spytał z udawanym smutkiem.
— A czemu mnie prześladujesz? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
— No bo, cię lubię — odpowiedział z szerokim uśmiechem.
— Fajnie. Ja za to cię nie lubię — odparłam beznamiętnie.
— Dlaczego?
— Bo nie.
— To nie jest odpowiedź.
— Jest.
— Nie.
— Tak.
— Nie.
— Tak.
— Nie i koniec kropka!
— Tak i wykrzyknik! — krzyknęłam i poszłam sobie. Niestety ten głąb poszedł za mną. Czułam jego wzrok na sobie, co coraz bardziej mnie irytowało. W końcu nie wytrzymałam. Odwróciłam się na pięcie i z przerażającym uśmiechem zaczęłam do niego podchodzić. Osiągnęłam oczekiwany rezultat, bo zaczął się z wahaniem cofać.
Po chwili natrafił na ścianę. Nadal do niego podchodziłam, a gdy byłam wystarczająco blisko, dostał prawego sierpowego w nos.
Potem jakby nigdy nic, poszłam sobie. Zostawiłam go samego, podczas gdy on trzymał się za rozbity nos. Phi... Przynajmniej nie będzie za mną łazić.
Doszłam do akademika w dziesięć minut. Weszłam cicho. Dziewczyny już spały, więc ja się rozebrałam, przebrałam w piżamę i dosłownie rzuciłam się na łóżko.
— Moje kochane — powiedziałam cicho do niego i usnęłam.
Następnego dnia obudziłam się o siódmej trzydzieści. Nie chciało mi się iść do szkoły, więc zostałam.
Wstałam z łóżka i poszłam zrobić se tosty z nutellą na śniadanie, do tego jakiś sok. Zjadłam w dziesięć minut. No to se pomyślałam, że trzeba by było się ubrać, więc podeszłam do szafy i wzięłam z niej żółtawą bluzkę w czarne paski z rękawami trzy czwartymi. Jeszcze czarne szorty, skórzane rękawiczki, by nikt nie zobaczył rana na nadgarstku i tego samego koloru botki do połowy łydek. Włosy związałam w koński ogon i poszłam oglądać TV.
Po dwóch godzinach nagle dostałam sms'a. Zobaczyłam na jego treść.
Od: Nieznany.
Witaj kochanie :*
Czemu cię w szkole nie ma? Smutno mi bez ciebie :( Rozchorowałaś się?
Ha? Kto to do cholery jest? Nie pamiętam, żebym była ostatnio, albo raczej kiedykolwiek z kimś w związku, a mój numer ma tylko kilka osób. No chyba, że...
-------------
Rozdział poprawiony
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top