Rozdział 3

  <Lucy>



Obudziłam się w tym samym pokoju. Stwierdzam, że to, co się stało, to nie jest zły sen. Niestety albo i stety. No cóż, co poradzić? Mówi się życie. Moje jest wyjątkowo złe, ale nie mam na to zbytnio wpływu. Tak po prostu jest. Leniwie wstałam i stwierdziłam, iż jest następny dzień szósta rano. Poszłam do sąsiedniego pokoju, by sprawdzić plan lekcji. Ziewnęłam przeciągle, drapiąc się po karku.

Podeszłam do biurka i spojrzałam na kartkę. Pierwsza jest matematyka, potem japoński, angielski, historia i wychowawcza. Nienawidzę języków obcych, ale skoro to tylko angielski to dam jakoś radę.

Zaczęłam się pakować, co zajęło mi dziesięć minut, po czym podeszłam do szafy, by się ubrać. Wybrałam czarną luźną bluzkę z nadrukiem wbitego noża koło serca. Do tego czarne rurki i tego samego koloru trampki. Włosy związałam tym razem w luźnego warkocza. Nie malowałam się, bo po co? Nie potrzebuję tego.

Wyszłam z pokoju. Zerknęłam tylko na śpiące współlokatorki i poszłam do sklepu. Byłam w nim po dwudziestu minutach. Kupiłam sobie kilka zupek chińskich, bułek, kilkanaście tabliczek czekolady, trzy zgrzewki dwulitrowej coli, i jeszcze parę innych pierdół. Potem wyszłam ze sklepu i poszłam z powrotem do akademika. Jakiś koleś przechodzący obok mnie spojrzał na mnie, jakby chciał mi zaproponować pomoc, ale prychnęłam i odwróciłam głowę. Nie potrzebuję nikogo pomocy. Jestem silna, bo czasami trenowałam boks z moim jednym z niewielu przyjaciół. Ostatnio coraz rzadziej to robiłam, bo nie miałam na to ochoty. To pomaga mi rozładować negatywne emocje, więc chodziłam do sali, przeważnie, gdy byłam zła.

Po chwili doszłam do akademika. Otworzyłam drzwi z kopa, bo ręce miałam zajęte, i weszłam. Poszłam z moimi „małymi" zakupami do łóżka i zaczęłam je rozpakowywać i chować do szafy, pod łóżko. Gdy już skończyłam, spojrzałam na zegarek. Była siódma dwadzieścia, a moje „koleżanki" wstały i były już przygotowane do wyjścia.

Ja natomiast zupełnie je zignorowałam. Położyłam się na łóżku i zaczęłam słuchać muzyki ze słuchawkami w uszach. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w świat muzyki. Zupełnie jak tamtego dnia.

Szłam właśnie ze słuchawkami w uszach, do parku gdzie miałam się spotkać z Hiro. Zupełnie odpłynęłam. Nie słyszałam nic prócz słów piosenki. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Hiro, który biegł z przerażeniem w oczach w moją stronę. Już miałam krzyknąć, ale...

Moje wspomnienie zostało przerwane przez wibrujący telefon. Spojrzałam na ekran i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Ten numer... Jak on do kurwy nędzy śmie do mnie po tym wszystkim dzwonić?! Jak?!

Gdy go spotkam, to tak mu przyj... przywalę, że się nie pozbiera. Mogę to obiecać na moją czekoladę. Chociaż nie. Czekolada jest więcej warta niż to coś. No, ale niestety zrobię to dopiero po szkole, której nienawidzę całym sercem. Eh... No kiedyś trzeba tam iść co nie?

Wzięłam swoją torbę i wyszłam z pokoju, wcześniej zamykając go na klucz. Potem ruszyłam do szkoły. Po drodze myślałam nad tym, czy nie ma w okolicy jakiegoś studia tatuażu. Miałam w planie zrobić sobie kolejny. Jeden mam zrobiony na całą rękę. Jest to głowa wilka i pod nią kilka dat. Są one dla mnie cholernie ważne. Dlaczego? Tego dowiecie się innym razem.

Tak, więc byłam przed klasą i miałam zamiar wejść, ale chwilę postanowiłam tam postać i potem denerwować nauczyciela. Stałam tam dziesięć minut, a potem kopnęłam drzwi od klasy, a one poleciały i uderzyły z hukiem o ścianę obok, przy okazji pozbywając się klamki. Ups?

Wszystkie pary oczu zwróciły w moją stronę. Ja uśmiechnęłam się wrednie i spojrzałam na nauczyciela.

— T-ty jesteś tą nową uczennicą? — spytał chyba jeszcze trochę przestraszony.

— Nie. Jestem kosmitą, który przyjechał na tę planetę, by pożreć wasze małe móżdżki — powiedziałam z ironią. Nauczyciel zrobił się czerwony ze złości. Hah, czyżby człowiek o słabych nerwach?

— A można wiedzieć, kosmitko gdzie byłaś? — spytał zirytowany, starając się uspokoić, co udało mu się po kilku sekundach. Wow, czyli ma mocne nerwy, a to znaczy, że będę miała niezły ubaw.

— No pierw byłam w brzuchu mojej mamy, potem chyba w szpitalu, następnie trafiłam do domu, a potem... — Chciałam go zagadać, a tak naprawdę ledwo się powstrzymywałam od śmiechu.

— Dość! Gdzie byłaś przed chwilą?! — krzyknął zirytowany.

— Przed klasą — odpowiedziałam, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, dodatkowo wzruszając ramionami.

— To czemu, żeś nie weszła?!

— Bo mi się nie chciało.

— A do dyrektora zechce ci się iść?!

— A czemu za takie coś do dyrektora? — spytałam lekko zdziwiona.

— Kazał mi cię do niego wysłać, gdybyś zaczęła sprawiać nawet małe problemy — prychnął. Czyli wszystko jasne.

— Jasne — odpowiedziałam na jego dawne pytanie, uśmiechając się delikatnie. W każdym razie cel osiągnięty.

— To dalej! — krzyknął, a ja ruszyłam w stronę gabinetu Dyrka, chociaż tak naprawdę szłam na ślepo. Układ szkół prawie zawsze był taki sam, więc wystarczyło iść na czuja.

— Chuj — powiedziałam cicho, przed wyjściem z sali.

— Słyszałem to! — krzyknął, a ja byłam kilka metrów od klasy.

— I dobrze! — odkrzyknęłam.

Byłam tam po pięciu minutach. Nie chcąc rezygnować ze swoich nawyków, kopnęłam drzwi, otwierając je.

— Yo! — krzyknęłam, szczerząc się do siwowłosego staruszka, który na mój widok o mało co zawału nie dostał.

— Co ty tu robisz?! — krzyknął.

— Obecnie? Stoję.

— Dlaczego nie jesteś na lekcji?!

— Bo nauczyciel mnie wygonił z klasy i kazał tu przyjść.

— Co zrobiłaś? — spytał zrezygnowany.

— Spóźniłam się na lekcje, pokłóciłam się z nauczycielem i nazwałam go chujem — odpowiedziałam szczerze.

— Dlaczego? — jęknął, a ja wzruszyłam ramionami. — I co ja mam teraz zrobić co?

— Możemy pograć se w internetowego pokera! — krzyknęłam podekscytowana.

— Przepraszam? A to niby dlaczego? — spytał, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

— A chce się panu siedzieć i mi prawić kazanie, które i tak nic nie da? Możemy z resztą sporo na tym zarobić. — Przetarłam ręce i ożywiłam się, udając entuzjazm.

— Okej — odpowiedział po chwili zastanowienie, ciężko wzdychając.


<Natsu>




Ta nowa jest... Tak jak mówiła Levy oryginalna. Hehe... No i całkiem ładna. Jak pyskowała nauczycielowi, to myślałem, że wybuchnę śmiechem. Nikt oprócz mnie dawno tego nie robił, więc myślę, że się dogadamy. Chyba... 


Lekcje dłużyły mi się niemiłosiernie. Nie wyspałem się i miałem ochotę, położyć się i spać. 


Nagle na przedostatniej lekcji do klasy weszła ta nowa. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. Nauczyciel uśmiechnął się zwycięsko i powiedział.


— I co dyrektor ci nagadał co?


— Nie — odpowiedziała znudzona, grzebiąc coś w swoim telefonie.


— To dobrze widzisz.... Zaraz co?! — krzyknął.


— Gówno. — Nadal nie obdarzyła go spojrzeniem. — Mogę już usiąść? — W końcu na niego spojrzała.


— Pierw się przedstaw — zażądał, starając się uspokoić.


— Okej. — Odwróciła się w naszą stronę. — Nazywam się Lucy Heartfilia. I tyle wam do szczęścia wiedzieć trzeba — przedstawiła się. — Mogę usiąść? — spytała, zwracając się do nauczyciela.


— T-tak. Usiądź tam na końcu. — Wskazał miejsce koło Levy.


Dziewczyna ruszyła w tamtą stronę, odprowadzona wzrokiem moim i reszty klasy. Usiadła koło niebieskowłosej i wyjęłam książki i resztę. Chwyciła zeszyt i zaczęła coś tam bazgrać, zupełnie nie zwracając uwagi na nauczyciela. Wydaje się w porządku. Znaczy, nie wygląda na dziewczynę, która rzuca się na każdego ładnego faceta.


— Dragneel! — krzyknął niespodziewanie ktoś koło mojego ucha.


— Nie drzyj się tak człowieku. Uszy mnie bolą — jęknąłem. Spojrzałem na nauczyciela, który wyglądał na wściekłego. 


— Tak? Dobrze, więc może panienka Heartfilia zechce odpowiedzieć za kolegę? — spytał się nauczyciel, uprzednio zwracając głowę ku blondynce, która nawet nie spojrzała na niego. 


— Heartfilia! — wrzasnął.


— Czego?! — krzyknęła zirytowana, a ja się cicho zaśmiałem.


— Zechcesz rozwiązać zadanie? — spytał, ledwo powstrzymując się od nawrzeszczenia na całą klasę.


— A ty nie umiesz? Naprawdę? Myślałam, że nauczyciele w tej szkole są bardziej kompetentni. A widać właśnie... Wykorzystujecie biedne dzieci — powiedziała z udawanym smutkiem. Nauczyciel zrobił się czerwony ze złości.


— A co powiesz na to, żeby odwiedzić gabinet dyrektora z Drageneel'em?


— Znowu? Okej, ale ma mnie tam zanieść — zażądała, a ja o mało co nie spadłem z krzesła z szoku.


— Niby dlaczego?! — wrzasnąłem.


— Bo ja jestem za leniwa — stwierdziła i wstała. Ruszyła w moją stronę.


— Mowy nie ma! — zaprotestowałem.


— No dobra — powiedziała zrezygnowana. Poszliśmy, więc razem do gabinetu dyrektora.


Byliśmy tam po pięciu minutach. Miałem zamiar zapukać, ale ona szybciej kopnęła drzwi. Ma naprawdę dużą siłę, bo miałem wrażenie, że zaraz wypadną z zawiasów albo zgubią klamkę, jak te w klasie. 


— Yo! — krzyknęła i weszła, jakby nic się nie stało.


— Co wy tu robicie? A szczególnie ty? Znowu? — spytał zszokowany dyrektor, wskazując na Lucy.


— Nauczyciel nas nie lubi — stwierdziła brązowooka.


— Naprawdę? — Ona pokiwała głową na znak „tak". Staruszek uniósł brew do góry i skrzyżował ręce. — Co zrobiliście?


— Nic takiego. — Zrobiła słodkie oczka. Haha... Skąd ona wie, że to działa na dyrektora?


— No... Dobrze możecie już iść do domu. I tak nic z kazania nie wyjdzie, a nie chce was tu trzymać tych piętnastu minut. — Wygonił nas i zatrzasnął drzwi.


Staliśmy tak chwilę, patrząc tępo przed siebie. Potem dziewczyna zaczęła się szczerzyć jak głupi do sera. Założyła ręce na kark i całkowicie mnie ignorując, poszła sobie w stronę wyjścia szkoły.


— Hej czekaj! — zawołałem i zacząłem biec w jej stronę.






<Lucy>

Uhg... Jaki ten różowo włosy debil jest irytujący. Serio? Na początku nie zrozumiał aluzji, a teraz za mną lezie. Mam ochotę mu przywalić, ale teraz nie mogę, bo jesteśmy jeszcze w szkole, a ja mam zamiar iść grać na laptopie, jak wrócę, a nie znowu siedzieć u Dyrka. Choć przyznaję, że facet jest całkiem spoko. Gorzej, jakby ktoś wezwał policję. 


— Hej czekaj! — Usłyszałam. Nie odwróciłam się. Zignorowałam go. Miałam zamiar tak go cały czas ignorować, ale nie, bo oczywiście kurwa ja zawsze mam takie cudowne szczęście (czujecie ten sarkazm?). Poczułam dość mocne szarpnięcie za ramię. Odwróciłam się w stronę tego idioty.


— Czego? — warknęłam. Chłopak popatrzył na mnie zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się zadziornie. Przynajmniej chciał, by mu tak wyszło.


— Jestem Natsu Drageneel! — przedstawił się entuzjastycznie.


— Moje imię już znasz tak, więc nie odzywaj się do mnie i nie podchodź okej? — spytałam, starając się być uprzejma. O dziwo chyba mi wyszło.


— Dlaczego? — spytał.


— Bo cię nie lubię — stwierdziłam, a ten o mało co nie zachłysnął się powietrzem.


— Jak można nie lubić kogoś, kogo się nie zna?! — krzyknął, wymachując rękoma.


— Normalnie. Nie znam cię i nie mam zamiaru poznawać malinko, więc się odczep — powiedziałam zirytowana.


— Malinko? — spytał zdziwiony.


— Tak — odpowiedziałam znudzona.


— Czemu?


— Bo masz różowe włosy.


— To nie jest różowy! Tylko łosoś! I z resztą co z tego?!


— Przypominają mi maliny. — Spojrzał na mnie z miną „Wtf?". Dobry boże... Zapowiada się długie popołudnie. — Na serio nie wiesz co to maliny? Jesteś aż tak głupi, za jakiego cię mam? — spytałam rozzłoszczona. Przyrzekam na czekoladę, że zaraz mu wyjebię, bo cały czas uśmiecha się jak przygłup.


— Co to ma niby znaczyć „za jakiego cię mam"? — krzyknął zły.


— A jak myślisz? Czekaj... Ty w ogóle wiesz, co to znaczy myśleć? — zapytałam z kpiną i rozbawieniem.


— Ty!


— Ja! — odkrzyknęłam i poszłam na parking, zupełnie ignorując, biegnącego za mną łosia.


Nagle poczułam silne szarpnięcie za rękę. Zatrzymałam się, odwróciłam i nawet nie patrząc kto to, wyjebałam z pięści prosto w twarz. Ten ktoś mnie puścił, a ja spojrzałam na niego. Szczerze? Wybuchnęłam śmiechem od razu. To było takie komiczne.


Na ziemi leżał nauczyciel z pierwszej lekcji. Z tego, co się dowiedziałam od dyrka, ma na imię Gildarts. A obecnie leży na ziemi i trzyma się za krwawiący nos. To na serio było śmieszne. Nie na co dzień mogę walnąć nauczyciela.


On po chwili spojrzał na mnie z wyrzutem. Dalej widziałam tarzającego się po ziemi Drageneel'a. On już mi za to zapłaci... I to srogo. Teraz ja będę miała wizytę u dyra.


Tak, więc postanowiłam nie czekać dłużej z tym długiem i podeszłam szybkim krokiem do niego, zupełnie ignorując krzyczącego na mnie nauczyciela.


Różowo włosy, kiedy zobaczył, że stoję przed nim i patrzę na niego zimnym wzrokiem, wstał i spojrzał na mnie. Ja uśmiechnęłam się słodko i kopnęłam go w krocze, a kiedy się skulił, dałam mu z kolanka w brzuch.


Potem po prostu poszłam do akademika. Będę miała jutro problemy, ale kit z tym. Pewnie na mnie trochę pokrzyczą, zabiorą mi punkty z zachowania i najwyżej zawieszą w prawach ucznia za pobicie nauczyciela. Jednak był w tym pewien plus. A mianowicie nie musiałabym wtedy chodzić do szkoły.


Doszłam z tymi rozmyślaniami do akademika. Byłam tam chyba po niecałych dziesięciu minutach. Jednak przed bramą zobaczyłam Jego...


Stał sobie jak gdyby nigdy nic i czekał na mnie. Pewnym krokiem poszłam w jego stronę. Odwrócił się i mnie zauważył. Uśmiechnął się szeroko i zaczął również iść w moją stronę. Po ledwie chwili staliśmy przed sobą i patrzeliśmy w sobie oczy przez chwilę. A potem ja zamachnęłam się i z całej siły dałam mu z liścia, a on przewrócił się na ulicę. Patrzył chwilę tępo w ziemię. Potem wstał i jak gdyby nic się nie stało, spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem. Chciało mi się rzygać.


— Lucy — powiedział cicho. — Rozumiem, że jesteś na mnie zła, ale posłuchaj.


— Zła?! — wrzasnęłam nagle, ale zaraz się uspokoiłam. — Zła? Ja jestem wściekła. Nienawidzę cię. Zniszczyłeś mi życie, a teraz przychodzisz tu jak gdyby nigdy nic i każesz się słuchać? Czy ty jesteś normalny? — mówiłam spokojnie. Zachowałam kamienny wyraz twarzy. Chociaż moje serce rozdzierało się na jeszcze mniejsze kawałki.


— Wiem, ale daj sobie chociaż wytłumaczyć. To on chciał...


— No i co z tego? — przerwałam mu znowu. — Mogłeś go powstrzymać do cholery jasnej, byliście przyjaciółmi. Dlaczego go nie zatrzymałeś?


— Bo — zaciął się.


— Bo co?


— Ech — westchnął. — To on chciał jechać. Nie miałem na to wpływu. On chciał wam zapewnić lepsze życie. Gdyby wygrał, to by zgarnął sporą kasę. Chciał z wami wyjechać — powiedział smutno. Ja dalej miałam kamienny wyraz twarzy. Nie pokazywałam radości, euforii, szczęścia, smutku, żalu, łez... Ogólnie powstrzymywałam większość prawdziwych emocji, od wielu lat. I nie miałam zamiaru tego zmieniać.


Wszystko trzymam w sobie, a potem wylewam w domu. Tak, więc ominęłam go i poszłam do akademika. Bez słowa, bez niczego.


Pobiegłam na schody, a potem do pokoju. Zamknęłam się w nim. Te moje współlokatorki mają jeszcze godzinę lekcji, bo zajęcia dodatkowe miały w planie, więc mam dużo czasu.


Rzuciłam torbę koło łóżka. Podeszłam do biurka i wyjęłam z niego...  


----------

Rozdział poprawiony

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top