Rozdział 21
<Natsu>
-Luuuucy! -wrzasnąłem, goniąc za nią po domu. Ona się śmiała. -Zatłukę cię! Rozumiesz! -wymachiwałem pięściami.
-Spoko, jeżeli mnie złapiesz! -zaśmiała się znowu. Przyśpieszyłem.
Już prawie ją miałem, ale nie zauważyłem kanapy, którą ona zwinnie przeskoczyła a ja wywinąłem orła. Jednak szybko się podniosłem. Znowu zacząłem ją gonić. Biegła po schodach na strych. Hehehe... Zatrzymałem się. Spokojnie stałem z założonymi rękami przed schodami. Lucy się odwróciła i spojrzała na mnie zdziwiona.
-Co jest? -podniosła brew.
Ja w odpowiedzi jedynie się uśmiechnąłem. Podszedłem do ściany obok schodów i nacisnąłem guzik. Schody zmieniły się w ślizgawkę, a Luce spadła na dół. Teraz to ja się śmiałem, widząc jak masuje obolały tyłek.
-Od kiedy ty to masz? -spytała zdziwiona.
-Od dzieciństwa. -wzruszyłem ramionami.
-Po cholerę ci to było?
-Lubiłem zjeżdżać z tych schodów.
-Spoko. -nim się zorientowałem co się dzieje, ona pobiegła do swojego pokoju i się zamknęła. Co za...
-Lucy otwórz! -powiedziałem waląc w drzwi. -I tak cię dopadnę! -zaśmiałem się.
-Zobaczymy! -usłyszałem jej śmiech.
-Mogę siedzieć tu tak do północy więc... -zacząłem, ale nagle drzwi gwałtownie się otworzyły, a ja dostałem w nos.
-Która godzina?! -wrzasnęła Lucy.
-Szesnasta piętnaście. Ała... Co ci odbiło? -spytałem z pretensją.
-Sorry, ale idę przygotować się. -powiedziała pośpiesznie biorąc jakieś rzeczy z pokoju i wchodząc do łazienki.
-Gdzie idziesz? -spytałem zaniepokojony.
-Odwiedzić Yuki. Obudziła się dzisiaj, a długo jej nie widziałam więc... wiesz.
-Mogę iść z tobą? -spytałem.
-Jasne, ale się w niej nie zakochaj. -ostatnią część szepnęła, ale ja i tak usłyszałem.
-A co zazdrosna byś była? -spytałem z przekąsem.
-Nie. Po prostu nie chcę by złamała ci serce i prawdopodobnie coś jeszcze. -powiedziała wychodząc z łazienki.
-Co niby?
-Nie wiem. Jest nieobliczalna. -zaśmiała się.
-Myślałem, że dwie nieobliczalne osoby będą wiedziały czego się po sobie spodziewać. -powiedziałem z rozbawieniem.
-Czy ty sugerujesz, że jestem nieobliczalna? -spytała z podniesioną brwią.
-Nie. Ja nie sugeruję. Ja wiem, że jesteś nieobliczalna. -wyjaśniłem.
-Ach tak? Wyjaśnij mi dlaczego jestem nieobliczalna. -powiedziała z drwiną.
-Mam wymienić ci wszystko po kolei?
-Nie. Wystarczą dwie rzeczy. -założyła ręce na piersi i czekała.
-Po pierwsze: Jak pobiłaś nauczyciel, bo myślałaś, że to ja.
-No tak. A co ty byś zrobił, gdyby jakiś debil uczepił się do ciebie? -spytała z sarkazmem.
-Ałć. Zabolało, wiesz. -złapałem się za serce. -No, ale mniejsza. Odpowiadając na twoje pytanie to: Odwrócił bym się i nie uderzył, a nakrzyczał.
-Ehh? Tylko tyle? Słabooo... -zadrwiła. -Z resztą krzyczałam na ciebie wcześniej i nic nie dało, więc musiałam posunąć się do bardziej skutecznych metod.
-I tak ci nic nie dały.
-A ci dały baaardzo dużo. -powiedziała z rozbawieniem.
-Cichaj tam! -powiedziałem. - Wracając do tematu. Po drugie: To jak mnie ukarałaś.
-Należało ci się. -stwierdziła.
-No i? Myślałam, że będziesz kazała mi zjeść coś obrzydliwego, albo nie wiem iść się bić po łbie metalową rurą. No, ale nie to!
-Powinieneś się cieszyć, że tylko to ci kazałam robić. -mruknęłam z irytacją.
-Tylko to? -spytałem z sarkazmem. -A co jeszcze mogłaś kazać mi zrobić? -podniosłem brew.
-Hmm... Niech pomyślę... Kazać wypić wodę z kibla, zjeść gówno psa, tańczyć na rurze nago, a ja bym to nagrywała i później wrzuciła do sieci, polizać jakiegoś spaślaka na siłowni, wypić swój mocz... mam wymieniać dalej? -spytała słodko, a mnie przeszły ciarki. W myślach dziękowałem bogu, że nie musiałem nic z tych rzeczy robić, choć i tak były lepsze niż kręcenie się na maszcie!
-Ta... Tak. Rzeczywiście. Ja już się nie odzywam.
<Ktoś...>
Wszedłem do szpitala. Potem ruszyłem do sali gdzie siedziała ta dziewczyna.
Wszedłem do sali na której leżała. Popatrzyła na mnie z szyderczym uśmiechem.
-Witaj.
-Cześć.
-Po co przyszedłeś? -spytała.
-Chciałem ci przekazać pewne informacje... Niedługo ta blondyna tu przyjdzie, więc nie mamy dużo czasu.
-Jakie informacje?
-Mieszka teraz z tym przygłupem, nie wie, ani on ani ona, że jesteś z nami. Endo niestety nie żyje, tym razem naprawdę. Zabił go ten różowowłosy debil. -skrzywiłem się, na wspomnienie tego kretyna. -Widać, że zmiękła przez niego. A on nie zamierza jej wydać dobrowolnie. A ona nie wie nic o Nim.
-A Ay? -spytała.
-Nie martw się. On też o niczym nie wie.
Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej. Ja też.
-Do zobaczenia. -pożegnała się.
-Nara. -wyszedłem.
--------------------------------------
Cześć! ^^
Wróciłam! Wiem, że dawno nic nie wstawiałam i że rozdział jest krótki. No, ale nic nie poradzę. Zaczęła się szkoła i mam mniej czasu teraz. Będę się starać wstawiać coś przynajmniej raz na tydzień, w jakiejś książce.
No, ale... dosyć tego gadania! Jak myślicie:
Kim jest ten "tajemniczy" ktoś?
O kim ten "ktoś" mówił? 0.0 (kto zgadnie dostanie dedyk :))
Kim jest zdrajca?! (tego pewnie się wszyscy domyślają xD)
No, więc do zoba i pozdro~! :****
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top