6.
Kiedy siadamy do naszego stolika, na środku już stoi waza z zupą. Tym razem to rosół. Kornelia się ucieszy.
-Rosół-krzyczy Kornelia, po czym zaczynamy się śmiać. Miałam racje.
-Kolejna kocha zupe dnia-mówi Emilia.
Życzymy sobie smacznego i zaczynamy jeść. Na drugie danie były naleśniki. Czuję się tutaj lepiej niż w domu. U siebie na obiad prawie codziennie to samo, bo mojej matce nie chce się gotować i od niechcenia robi to samo. Tak więc, kiedy mija obiad wszyscy wychodzimy przed budynek. Stoimy na placu przed ośrodkiem i czekamy na jakiś ludzi od jazdy konnej. Po chwili ktoś wychodzi na środek. Wszyscy podchodzimy, po czym dzielą nas na dwie grupy. Pierwsza idzie do ośrodka odpocząć, a reszta idzie na konie. Ja akurat jestem z dziewczynami w tej pierwszej. Wracamy do ośrodka i idziemy do swoich pokoi. Otwieram drzwi i wchodzę. Na swoim łóżku leży Adam.
-Cześć-mówi, podnosząc swój wzrok z telefonu na mnie.
-No cześć-mówię, po czym podchodzę i rzucam się na swoje łóżko.
-Zmęczona-pyta, obracając się przy tym tak, by mnie lepiej widzieć.
-No nawet...-mówię z nie chęcią, miałam zamiar zasnąć.-A ty nie idziesz na jazde konną-pytam lekko zdziwona, że nie poszedł teraz.
-Mam następną grupę-mówi, po czym blokuje telefon i siada na swoim łóżku.
-Ja idę spać-mówię po czym obracam się i próbuję zasnąć.
-To ja se tu poleże i będę cicho-mówi chłopak.
*jakiś czas potem*
Powoli otwieram oczy. Jest cicho, bardzo cicho, aż za cicho. Odwracam się na bok i patrzę na Adama. Śpi spokojnie na swoim łóżku. Wstaje i podchodzę do szafki i łapię telefon. Spóźniłam się, cholera spóźniliśmy sie. Szybko podchodzę do chłopaka.
-Pulpet wstawaj-krzyczę szturchając go mocno.
-Daj mi jeszcze pięć minut-mamrocze obracając sie na drugi bok.
-Sam tego chciałeś-mówię po czym idę do łazienki i nalewam kubek wody, po czym wylewam na niego.
-Zimno! Kurwa, ale zimno-krzyczy podksakując zaskoczony tym aktem.
-Ooo wstałeś-mówę i udaje zakoczoną.
-Osz ty-krzyczy pokazując na mnie palcem.
-A ten palec to se schowaj, a nie mi go pokazujesz-mówię.
-Taka nie miła jesteś-pyta po czym wstaje i podchodzi do mnie.
-Co może mi klapsa dasz-mówię, po czym go omijam i wychodzę z pokoju.
Po chwili podbiega do mnie Adam. Nie odzywamy się do siebie. Powoli schodzimy po schodach. Przed budynkiem nikogo nie ma. Szybko idziemy w miejsce gdzie wcześniej były konie.
-O i są nasi spóźnialscy-krzyczy jakaś kobieta siedząca na koniu.
Zaczynaja o czymś gadać, ale ja nie mogę się skupić, bo ten gigant cały czas się na mnie patrzy, a przyjaciółki obserwują każdy mój ruch. No to się wkopałam. Mogę się założyć, że jak tylko wrócimy do pokoi, to od razu zasypią mnie masą pytań. Kiedy wreszcie baba przestaje pierdolić, idziemy wybrać sobie konie. Podchodzę do jedynego konia jaki został, w tym samym momencie podchodzi do niego Adam. Nie zwracając na niego większej uwagi, zaczynam głaskać zwierzaka.
-No to jest problem-mówi podchodzący do nas mężczyzna. Chyba przerwał Zimmermannowi, bo jego mina pokazuje, że jest rozczarowany.
-Jaki-pytamy razem, ja i Adam.
-Został tylko jeden koń-mówi, po czym klepie konia w szyje.
-To my możemy razem pojechać-odzywa się Adam za nim ja cokolwiek powiem.
-Dobrze, to ja wezmę Piotrka do stajni i wam go przygotuje-odzywa sie po czym zabierając ze sobą konia odchodzi.
-Dzięki-mówię po czym, zaczynam się na niego patrzeć w stylu zaraz cię zabije.- To teraz napewno, nie uciekne od pytań dziewczyn-dodaje podnosząc znacznie swój ton głosu. Jestem lekko zdenerwowana.
-Boże spojnie. Przecież to tylko przejażdżka konna. Nie zaprosiłem cię przecież na randke-mówi, a potem patrzy się na mnie... Ej ej ej Znam ten wzrok. Czy on... A mniejsza o to. Muszę to skończyć.
-To tylko przejażdżka i nic więcej-mówię, po czym siadam po turecku na trawie.
Mija kilka minut nim mężczyzna przyprowadza nam konia. Na grzbiecie zwierzęcia znajduje się dwuosobowe siodło (nie wiem czy takie jest, ale ciii - autorka). Nakładamy coś co wygląda, jak kask, ale jest do jazdy konnej. Pierwszy musi wsiąść Adam. Widząc, jak ślamazarnie się próbuje tam dostać, wybucham nie kontrolowanym śmiechem. Po chwili moja kolej. Mężczyzna pomaga mi usiąść, po czym mówi Adamowi co i, jak. Łapię mocno chłopaka, po czym ruszamy.
-Adam zwolnij-krzyczę, ale on jak by mnie nie słyszał.-Kurwa grubasie zwolnij-dodaje jeszcze głośniej.
-Co mówiłaś-krzyczy chłopak, na co ja go lekko szczypie.
-Zwolnij! Boję się-krzyczę, a on zwalnia.
-Chciałem do grupy dołączyć-mówi już ciszej, po czym robi głęboki wdech, jak by cieszył się tą chwilą.
-Adam-pytam, mocniej go ściskając. Naprawdę się boję, że spadnę.
-Hmm?
-Kiedy wracamy-pytam, wciąż mocno go ściskając.
-Chcesz wracać-pyta, po czym zatrzymuje konia i obraca sie w moją stronę.
-Jak można...
-Nie można, więc jedziemy dalej-odzywa się, po czym obraca i jedziemy dalej.
Przejażdżka zajeła nam około godziny. Kiedy wracaliśmy wszyscy rozmawiali, oprócz mnie i Adama. Jakoś nie chciałam z nim gadać, wystarczy, że jedziemy na koniu. Właśnie stoję przed stajnią i czekam na dziewczyny. Niestety pierwszy podchodzi do mnie Adam.
-Może porozmawiać-pyta, się lecz zanim ja cokolwiek powiedziałam, usłyszałam krzyki dziewczyn.
-Kamila, żyjesz-pyta podchodząca do mnie Kornelia.
-Tsaaa-odzywam sie i zauważam, że chłopak poszedł sobie.
-Jechałaś z Naruciakiem-mówi Kasia, która jest... Zła? Czekaj, czekaj. Przecież ja tylko na koniu z nim jechałam. Muszę to odkręcić.
-Taaa jechałam, ale wkurwiał mnie...- mówię, ale nie jestem pewna swoich słów. Da sie go znieść, ale i tak zostało jeszcze sporo czasu, żeby go dobrze poznać.
-Podoba ci się, co-pyta Dominika, szturchając mnie przy tym łokciem.
-On? No chyba was pogrzało. Wolałabym własne skarpetki zjeść-mówię, po czym idziemy do ośrodka.
Każda z nas idzie do swojego pokoju. Została godzina do kolacji, więc mam zamiar ja przespać, albo porobić coś ciekawego. Nad tym jeszcze pomyśle. Otwieram drzwi od pokoju. Wchodzę pewna, że zastam tam Zimmermanna, ale się myliłam. Dziwne, że drzwi były otwarte. Pukam do łazienki, ale tam nie ma nikogo. Nawet do szafy zagladam, ale nigdzie go nie ma. Sprawdzam, czy nic mi nie zgineło, a kiedy jestem pewna, że wszytko mam, siadam na łóżko. Nagle drzwi pokoju się otwierają. Bez rzadnego słowa Adam kładzie się na swoje łóżko, co mnie dziwi. Nie zwracam na niego większej uwagi i zaczynam przeoglądać social media. Nagle ktoś puka.
-Wejdź-krzyczy Adam, na chwile odwracając się w stronę drzwi.
-O jesteś. Myślałem, że cię nie zastanę-mówi wchodzacy do pokoju Karol.
-Ja zawsze jestem w pokoju-mówi Adam, po czym siada i klepie obok miejsce.
-Słuchaj nie przyszedłem tutaj siedzieć. Organizator prosi cię do swojego pokoju. Szczerze to nie wiem po co-mówi Kerel, po czym spogląda w moją stronę.
-Dobra to ja lecę do nich-odzywa się Adam, po czym zostawiając Kaiko w pokoju, wychodzi.
-Kamila... Tak?
-Tsaaa-odzywam się tonem, który mówi I tak mnie to nie interesuje.
-Słuchaj, co ty na to, by po kolacji pójść się przejść-pyta, i gdy spoglądam na niego, to od razu się rumieni.
-Czy to zaproszenie na randkę-pytam, po czym unoszę znaczonco brew.
-Może...
-Spoko-mówię, po czym się uśmiecham. Miły koleś. Przecież jeden spacer nie zobowiązuje do niczego.
-To, ja cię jeszcze złapie na kolacji, bo teraz już muszę iść. Cześć-mówi, po czym wstaje i wychodzi.
Korzystajac z okazji, że zostałam sama w pokoju, zapraszam do siebie dziewczyny. Czekając na nie, zaczynam grać na telefonie w jedyną gre jaka mnie ciekawi The walking dead.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top