"Zirael„

-Jak to zrobiłeś?-zapytała, Astrid. Nie dziwne jest jej ździwienie, większość osób nie potrafi nawet przewidzieć lotu bełtu, a co dopiero go odbić.
-Troche praktyki-odpowiedziałem, i ruszyliśmy w stronę areny.
-Czekaj!-złapałem ją kiedy byliśmy dość blisko areny. Pociągnąłem kawałek tak aby nikt nas nie widział.
-Co?
-Nikogo nie spotkaliśmy, czyli wszyscy są na arenie-odpowiedziałem, pokiwała głową.
-Co robimy? Masz jakiś pomysł?-zapytała, mam jeden pomysł.
-Tak, ale wpierw weź to. Przeczytaj to kiedy odzyskamy Szczerbatka-powiedziałem, dałem jej zwinięty w rulon liścik. Wsadziła go do kieszeni.
-Zrobimy tak, będę udawał, że wziąłem cię na zakładnika i tak uda nam się odzyskać Szczerbatka-wyjaśniłem, pokiwała głową i odwróciła się. Chwyciłem ją tak aby miała ograniczone ruchy i przyłożyłem piekielnik do jej szyi.

Wszedłem na Arene i nie myliłem się. Byli tam wszyscy wikingowie z wyspy. Celowali we mnie z kusz gdyby nie Astrid już dawno leżałbym z bełtem w brzuchu.

-Wypuść ją!-rozkazał mój ojciec.
-Jeśli ją wypuszczę to stracę kartę przetargową!-odpowiedziałem, nie musiałem nic dodawać, żeby drzwi od jednej z klatek Areny otworzyły się. Wyszedł z niej Szczerbatek, i odrazu podbiegł do mnie przytuliła okazji powalając kilku wikingów swoim ogonem.

Wsiadłem na Szczerbatka popchnąłem Astrid i wystartowałem z niewiarygodną prędkością. Wybacz Astrid nie mogę cię wziąść do siebie, przynajmniej nie teraz. W liście wszystko ci zapisałem...

Parę godzin później

Mimo iż jest wieczór to dość szybko udało mi się dotrzeć do domu i do Annie. Długo nie musiałem czekać na przywitanie, Zephyr wybiegła tak szybko z domu, że zawiasy drzwi nie wypadły razem z nimi.

-Wróciłeś!-krzykneła szczęśliwa, przytuliła się do mnie. Po chwili kiedy tylko się oderwała ukryła się za moimi plecami przed nadchodzącą Annie.
-Zephyr, upiekło ci się-stwierdziła, ciekawe co jej się upiekło.
-Co zrobiłaś?-zapytałem, Zephyr nawet przez chwilę nie wyszła zza moich pleców.
-Nic nie zrobiła, miała się wykąpać-powiedziała, Annie.
-I to stąd taka afera?
-Ona chciała mnie umyć!-powiedziała, z wyrzutem wskazując na Annie Zephyr.
-Coś czuję, że miała ku temu powód. Zmykaj do środka i weź swoje rzeczy-odpowiedziałem, Zephyr pobiegła omijając Annie szerokim łukiem do domu.
-Dawała się we znaki?-zapytałem.
-Mogło być gorzej, założyła się ze mną-powiedziała, uśmiechnięta.
-Niech zgadnę, o to samo o co ty zakładałaś się z Sophią?-zapytałem, pokiwała.
-Te same warunki?-znowu pokiwała.
-Świetnie, co jej dodałaś do mleka?-zapytałem, domyślając się, że nie była to czysta gra ze strony Annie.
-To co mi ostatnio sprezentowałeś. Pewnie jeszcze jakieś dwa-trzy tygodnie nie będzie czuła-odpowiedziała, czyli mam dwa-trzy tygodnie zajmowania się senniejszą wersją Zephyr. Nie będzie to trudne, ale trochę sobie spędzę czasu w domu.
-Ostatni raz pozwoliłem ci robić z nią co chcesz-zaśmiałem się, odwzajemniła ten śmiech wiedząc, że jeszcze nie raz będę potrzebował jej pomocy i ona również.
-Ta jasne, jak ci poszło z Alfą?-zapytała, zmieniając temat.
-Nie zmieniaj tematu, co jeszcze jej zrobiłaś?-zapytałem, z ciekawości.
-Dużo tego nie ma, raz dostała po tyłku. Ale to tak na marginesie. Nie chciała też brać lekarstwa-powiedziała, tego się akurat domyśliłem.
-O lekarstwie pogadam z nią w domu, dzięki, że się nie zajęłaś-podziękowałem.
-Nie dziękuj-odpowiedziała, weszliśmy do domu. Zephyr była już gotowa do powrotu...

Parę godzin później

Zdecydowanie jest bardzo późno, zbyt późno. A Zephyr nawet nie ziewa. Po późniejszych rozmowach z Annie domyślam się, że uśpienia Zephyr będzie prostsze niż myślałem.

-Nie ma to jak w domu, co?-zapytałem.
-Tak, mogę iść się przebrać?-zapytała, czyli zaczyna się "zabawa„.
-Po co? Przegrałaś zakład z Annie, piekło jeszcze się nie skończyło-zaśmiałem się, nie odwzajemniła tego.
-Czyli znowu nie będę mieć zdania?-zapytała, opadając na łóżko.
-Zawsze liczę się z twoim zdaniem, czasami w mniejszy lub większym stopniu. Ale zawsze się z tobą liczę-odpowiedziałem, podniosłem ją i posadziłem na swoich kolanach.
-Nie chcesz się przespać?-zapytałem, pokręciła głową. Wstałem i położyłem ją na swoich kolanach trochę wygodniej. Zacząłem ją powoli kołysać i lekko nucić, ziewnęła przeciągle i zamknęła oczy. Wsadziłem jej smoczek do buzi, aby napewno nie powiedziała chodźby słowa sprzeciwu. Po chwili była całkiem bezwładna, spała wtulona we mnie. Przeniosłem ją na jej łóżko, ruszyłem w stronę szafki z najważniejszymi lekarstwami, dekoktami i tak dalej i dalej. Otworzyłem szafeczke i wyciągnąłem butelke z napisem zirael. Nigdy nie dowiedziałem się co to znaczy, ani tym bardziej w jakim języku jest to napisane. Ale bardzo dobrze wiem jak działa, potrafi wyleczyć wszystkie rany, wypiłem jej zawartość i padłem na ziemię jakbym był martwy...

Trzy godziny później

Obudziłem się, nie czułem już bólu. Sprawdziłem bandaże były czerwone od krwi, ale po ranach nie było najmniejszego śladu. Posprzątałem to co musiałem i spojrzałem za okno. Słońce powoli wyłaniało się za horyzontem. Będę musiał nakarmić Zephyr i zapewne ją przebrać.

-Pobudka-szturchnąłem ją, obróciła się na drugi bok i spała dalej.
-Zephyr-starałem się ją dalej obudzić.
-Maluchu nie testuj mojej cierpliwości poraz kolejny-zwróciłem jej uwagę, dalej śpi.
-Wiem, że jesteś bardzo senna i trudno ci wstać, ale chyba jesteś też trochę głodna-tu moja cierpliwość się kończy. Odkryłem ją i położyłem na swoich kolanach. Może teraz będzie łatwiej ją obudzić.
-Wstawaj-powiedziałem, zacząłem ją kołysać o wiele szybciej i gwałtowniej niż wcześniej. Powoli zaczęła się budzić i pomrukiwać. Leniwie otworzyła oczy, które po chwili znowu zamknęły się kiedy tylko poczuła, że w jej ustach znalazł się Dziubek od butelki.
-Pogadamy teraz sobie-powiedziałem, odkładając butelke i sadzając ją sobie na kolanach.
-O czym?-zapytała.
-Kto nie chciał brać lekarstwa?-zapytałem, spuściła wzrok i zaczęła rozglądać się po całym pokoju jakby miało jej to pomóc.
-Miała ci nic nie mówić-odpowiedziała.
-I uważasz, że fair byłoby oszukiwanie mnie? Dobrze, że mi o wszystkim powiedziała-powiedziałem, było jej bardzo głupio. Mam ochotę jej odpuścić, ale nie mogę tego raczej zrobić.
-Wymyśl sobie karę-powiedziałem, i wstałem. Skierowałem się na parter gdzie posadziłem ją na blacie i zacząłem robić jakieś śniadanie. Domyślam się, że nie będzie dla niej łatwym wymyślić sobie karę, ciekawi mnie co wykombinuje.
-I co?-zapytałem, kończac robienie śniadanie.
-Nie wiem, nie możesz ty mi czegoś wybrać tato?-zapytała, odpuszczę jej. Wymyślanie kary.
-Później ci coś wybiorę, usiądź przy stole, zaraz śniadanie-powiedziałem, po chwili podałem jej śniadanie, a sam usiadłem i zacząłem jeść. Zephyr prawie w ogóle nic nie zjadła. Była senna, w sumie to nie dziwnego.
-Nakarmić cię?-zapytałem, ździwiłem ją trochę ponieważ moje pytanie pojawiło się znikąd.
-Chce mi się spać-odpowiedziała, i ziewnęła przeciągle. Co ta Annie jej podała? Nie powinna być, aż tak bardzo senna, chyba, że jest mniej odporna na ten specyfik.
-Wiem, ale musisz coś zjeść. Nie możesz jechać na samym mleku-powiedziałem, poprawiłem trochę jej włosy, które i tak nie były ułożone.
-Chcesz coś na rozbudzenie? Tylko ostrzegam, że nie będzie dobre-ostrzegłem jej, pokiwała głową. Jestem jej to winien, widzę, że się męczy i usiłuję nie zasnąć. Niestety jest to trochę moja wina, dodatkowo muszę dotrzymać obietnicy i zabrać Astrid do siebie.
-Co to?-zapytała, ździwił jej widok proszku, który lekko mienił się złotym i niebieskim kolorem.
-Sproszkowane, uwierz mi, że w innych formach smakuje jeszcze gorzej-powiedziałem, podałem jej ten proszek. Jej oczy zamieniły się na niebiesko i złoto. Było to krótkie, ale zarazem bardzo piękne.
-Już mi się nie chcę spać-odpowiedziała, radosna. Zaczęła jeść, wygląda o wiele lepiej kiedy ma w sobie zapas energii...

Pozdrawiam Avardzioo. Oprócz Zirael nie ma tu więcej eliksirów, które zapożyczyłem z wiedźmina :)
I dałeś mi trochę do myślenia o nowej książce...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top