"Walka i zatrucie„
Pov. Zephyr
Pare godzin później
Jemy obiad, nienawidzę Astrid! Niszczy wszystko, nie chcę, żeby Czkawka mnie znienawidził. Astrid do tego właśnie dąży, jeśli on nie będzie chciał się mną zająć. To kto to zrobi? Oprócz niego nie mam nikogo, w końcu Czkawka zabierając mnie jednocześnie wydziedziczyć mnie z mojej poprzedniej niby rodziny i z wyspy. Czyli Czkawka jest teraz jedynym, który może się mną zająć...
Pov. Czkawka
Szczerze żałuję, że pozwoliłem Astrid tu zostać. Powinienem ten czas spędzić z Zephyr, a zamiast tego... Zostało mi jedynie spakować Astrid i zabrać ją na Berk. Najlepiej bedzie jeśli w ogóle urwę kontakty z całym Berk...
-Astrid musimy pogadać-zagadnąłem, kiwnęła głową. Zephyr akurat kończyła obiad, chciałem poprosić Zephyr, że kiedy tylko zje ma na chwilę wyjść do swojego pokoju. Ale nagle przez okno wparował Straszliwiec, z przyczepioną do noga karteczką.
-Co to?-zapytała, Astrid. Pośpiesznie przeczytałem list i wystrzeszczyłem oczy.
-Ostrzeżenie-mruknąłem, wybiegłem z domu. Co mam zrobić? Szczerbatek uszkodził ogon, który muszę rozebrać i od nowa złożyć. Dopiero zacząłem to robić! Wandale płyną w moją strone, straciłem przewagę, Szczerbatek będzie musiał rozkazać smokom walczyć samym.
Pobiegłem do kuźni, chwyciłem czarny dywan, który był na środku pomieszczenia. Zerwałem go i zawinąłem go odkrywając klapę. Weszłem do ukrytej piwnicy i spojrzałem na jedyny mebel w pomieszczeniu.
Miecz, który znajdował się w oszklonym stojaku. Podeszłam do miecz i zamachnąłem sie niszcząc szybkę, która oddzielała miecz od mojego dostępu. Nie wykułem go, nigdy nie byłbym wstanie go wykuć, idealne wyważenie rękojeści z ostrzem. Jeśli nie zniszczyłbym szybki zabiłaby mnie strzała ukryta w pokoju, wziąłem klinge i spojrzałem na nią. Moje odbicie ukazało się na dziwnych i nierozczytalnych dla większości runach Caer a'Muirehen. To potrafię rozczytać, pamiątka z warowni. Miecz jest lekki, wziąłem pochwe i przyczepiłem ją na plecy, wsadziłem w nią miecz. Wyszedłem z kuźni i spojrzałem na zbliżający się statek wandali. Muszę sobie z nimi poradzić. Astrid podbiegła do mnie, Zephyr pewnie została w domu, raczej nie z własnej woli.
-Co chcesz zrobić?-zapytała, skierowałem się w stronę domu.
-Będę walczyć-odpowiedziałem, dodatrłem do domu i skierowałem się w stronę pokoju, do którego Zephyr nigdy nie miała dostępu.
-Nie wchodźcię tu-rozkazałem, do Astrid i Zephyr, którą przybiegła słysząc skrzyp drzwi. Wszedłem do pokoju i rozpaliłem małe palenisko, które się w nim znajdowało. Wyciągnąłem z szafek eliksiry, które zwiększą moje szanse. Wyciągnąłem małą butelke z zielonym wywarem w środku. Potem wyciągnąłem kolejną buteleczkę, ciecz, która się w niej znajdowała była niebieska. Wyciągnąłem jeszcze szybko buteleczkę z brudno złotą cieczą w środku. Wszystko wpakowałem do torby i wyszedłem z pokoju. Pociągnąłem Astrid za rękę kawałek od Zephyr.
-Chcesz walczyć?-zapytała, pokiwałem głową.
-Postatam się ich nie zabić, to bedzię walka sądowa. Ale najważniejsze jest, to co będzie po walce. Pójdziesz z nimi, jasne?-zapytałem.
-Nie!
-Po walce nie będę wyglądał jak Człowiek. Oni są wstanie wziąść mnie i zostawić Zephyr samą bez jedzenie i picia na jakiejś wysepce. Po walce pewnie zemdleje, wtedy podasz mi to-powiedziałem, podałem jej coś co oczyści całe moje zatrucie spowodowane spożyciem eliksirów, a zarazem usunie ich właściwości.
Kwadrans Później
Prawie cumowali, wyciągnąłem eliksiry z torby i jeden po drugim je wypiłem. Nie miłosierny ból wszystkiego nawiedził moje ciało. Na mojej twarzy pojawiły się rysy i blizny, których wcześniej nie było. Moje oczy przybrały kociego wyglądu, mogłem teraz kontrolować ich rozszerzanie się i zwężanie.
-Poddaj się-rozkazał mój ojciec, uniosłem głowę i spojrzałem na nich. Przerazili się.
-Już się boicie-zaśmiałem się, widziałem ich każdy najmniejszy ruch, słyszałem każdy najcichszy szmer.
-Co to za miecz?-pytali, kiedy klinga rozbłysneła w świetle słońca.
-Walka sądowa-zarządziłem, Stoick chciał wyjść i ze mną walczyć. Ale zawahał się i Sączysmark go uprzedził.
-Kiedy nie będziesz już mógł walczyć to powiedz-rozkazałem...
Odsunołem się paręnaście metrów od niego. Zacząłem kręcić okręgi mieczem w powietrzu, przyśpieszałem i zwalniałem.
W końcu skoczyłem i zaatakowałem półobrotem. Miecz napotkał opór w postaci jego topora. Nie była dla mnie trudne przełamanie jego gardy. Przeciąłem parę razy i spojrzałem na Sączysmarka. Kilka razy go drasnąłem, ale czas to zakończyć. Wypiłem butelke z świecącą cieczą i krzyknąłem z bólu. Po chwili ból przeminął, ruszyłem na Sączysmarka. Przeciął mieczem w lini poziomej, znalazłem się pod jego mieczem. Nie tnąłem głęboko, nie chcę go zabić. Zraniłem jego nogę, opadł na kolana. Znalazłem się za jego plecami i przyłożyłem ostrze to jego szyi.
-Poddaje się!-krzyknął, wygrałem z Sączysmarkiem. Przegrałem z własnym organizmem. Odskoczyłem od niego odpaliłem się o jakieś dziesięć metrów i upadłem przez zatrucie eliksirami. Wszystko czułem, mój organizm odpali się tylko jeśli zatrucie minie lub znajdę się w niebezpieczeństwie i mój poziom adrenaliny gwałtownie urośnie...
Wieczór
Obudziłem się, dotknąłem swojej twarzy. Była normalna, czyli Astrid musiała mi podać to co jej kazałem. Rozejrzałem się za mieczem, spoczywał w rękach Zephyr. Machała nim starając się walczyć tak jak ja.
-Ile razy mam ci mówić, że ćwiczenie samemu tylko pogłębia błędy?!-zawołałem ją, puściła miecz i pobiegła w moją stronę.Przytuliła się do mnie.
-Myślałam, że przegrałeś. Ale Astrid kazała się nie martwić i...-przerwałem jej, muszę jej to jakoś wytłumaczyć.
-Widziałaś moją twarz, prawda?-zapytałem, niepewnie pokiwała głową.
-Już nigdy jej takiej nie zobaczysz, to przez zatrucie organizmu. Daje siłę, ale za jaką cenę-powiedziałem.
-Będę kiedyś mogła też to wziąść?-zapytała, zastanowiłem się. Ma silny organizm, ale musiałaby się przyzwyczaić do bólu. Nie chcę jej tego robić.
-Nie, uwierz mi, że nie jest to takie fajne jak wygląda. Nie będziesz pić takich eliksirów jak ja-pokiwała głową.
-A jakieś inne?-zapytała.
-Zobaczymy, ale pewnie jesteś głodna i jest ci zimno?-zapytałem, pokiwała głową, skierowaliśmy się do domu...
Teraz czas na trochę wiecej “słodszych„ i “uroczych„ roździałów. Muszę przystopować z rozdziałami takimi jak takie. Coraz gorzej mi wychodzą.
Chcecie dać mi jakąś propozycje na kolejny roździał? Obiecuję, że się odniosę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top