"Przyszłość„

Godzinę później.

-Chcesz się przejść to wandali?-zapytałem, po jakimś czasie leżenia.
-Do Astrid?-zapytała, a ja pokiwałem głową.
-Polubiłaś ją-powiedziałem pewnie.
-Tak-odpowiedziała.
-Bardziej niż mnie?-zapytałem, trochę się z nią drocząc.
-Nie, ją lubię a ciebie kocham-powiedziała, lekko mnie przytulając.
-Ja ciebie też-odparłem, lekko zmieszany sam nie wiem zresztą dlaczego.
-To idziemy?-zapytała, a ja pokiwałem głową i po kilkunastu minutach wyszliśmy z domu.
-Astrid!-krzykneła, Zephyr wyrywając mi się i uradowana pobiegła do Astrid przytulając ją.
-A ty co taka szczęśliwa?-zapytała, kiedy Zephyr się od niej oderwała.
-Po prostu.
-Hej-przywitałem się, kiedy dotarłem do nich.
-Hej, możemy pogadać?-zapytała, a ja pokiwałem głową.
-Ale bez Zephyr-dodała.
-Zephyr, możesz?-zapytałem, a Zephyr odszedła kilkanaście metrów od nas.
-Myślałam nad przyszłością, o tym co będzie później-powiedziała.
-Pomoge wam z pokojem na Berk, a potem ja sam zajmę się wychowywaniem Zephyr-odpowiedziałem.
-To dodaj jeszcze jeden szczegół. Ja zostaje z tobą-powiedziała, przekonana, że na to pójdę.
-Nie, ty masz tam dom, a ja nie mam tam nic. Ty masz tam dobre wspomnienia, a ja mam ból. Ty masz tam rodzine, a ja rodzine mam tutaj-powiedziałem, i kątem oka zauważyłem, że Sączysmark lekko popchnął Zephyr przez co upadła na piasek. Pobiegłem w ich stronę i odrazu ukleknąłem przy Zephyr.
-Nic ci nie jest?-zapytałem, przestraszony.
-Nie.
-O co poszło?
-Nie miałam co robić i chciałam pogadać-odpowiedziała, smutno jak by miała wyrzuty sumienia.
-Tknij ją jeszcze raz, a zdechniesz-powiedziałem, półszeptem do niego po czym popchnąłem go dzięki czemu upadł na jakieś deski.
-To nie twoja wina Zephyr. Miałaś prawo chcieć z kimś pogadać. Ale następnym razem pogadaj z kimś innym a od Sączysmarka trzymaj się z daleka.
-Jak chcesz z kimś pogadać to gadaj z tym z długą brodą, tym bez ręki i tym grubym-poleciłem jej, a ona pokiwała głową.
-Chłopcze! Możemy pogadać?-zapytał, Stoick, a ja pokiwałem głową.
-Tak?-zapytałem, kiedy odeszliśmy kawałek od Zephyr.
-Nie chodzi mi o to z Sączysmarkiem, ale bardziej o nasz sojusz-powiedział, a ja pokiwałem głową.
-Jak już mówiłem: Zaprowadzam pokój na Berk i co jakiś czas mogę zabierać dzieci na kolonie. Ale to dopiero za jakiś nieokreślony czas-odparłem.
-A to z moim synem?-zapytał, coraz bardziej wkurzają mnie jego pytania.
-Byłem się z nim spotkać-powiedziałem.
-I?
-Powiedział, że ma zbyt dużo do zostawienia, żeby teraz wracać. Wsumie to ma zapomniałem wspomnieć, że ma córke-powiedziałem, a ona zamyślił się.
-Mój syn, ten którego uważałem za niedorajde założył rodzinę i żyje spokojnie. Nie zamierzam mu tego psuć. Dzięki za wszystko-odpowiedział, po swoich słowach odszedł, aby dalej pracować przy już prawie skończonej łodzi.
-Coraz bardziej mnie to męczy i boli-pomyslałem.
-Zephyr mówiłaś Astrid co dzisiaj zbroiłaś?-zapytałem, kiedy podszedłem do nich.
-Nie, nie mów!-powiedziała.
-Co zrobiła?-zapytała, zaciekawiona Astrid.
-Ssała kciuka więc za karę musiała mieć smoczek, a gdy już kara się skończyła to nie chciała go oddać-powiedziałem, i szybko wyciągnąłem z kieszeni jej spodni smoczek, którego włożyła tam chwilę przed wyjściem.
-Zephyr, ale z ciebie dzidziuś-powiedziałs, Astrid trochę aby trochę się podroczyć z Zephyr.
-Nie! Dlaczego tak uważacie?!-zapytała, zabierając mi z ręki smoczek i wkładając go na nowo do kieszeni.
-Bo tak się zachowujesz-powiedziałem, a Astrid kiwnęła.
-Nie!
-To udowodnij, wyrzuć smoczek-powiedziałem, a ona wyciągnęła z kieszeni smoczek. Lecz tak jak myślałem po chwili znowu go tam włożyła.
-Zephyr, to że masz smoczek to nic. Każdy powinien mieć jakąś pamiątkę z dzieciństwa.
-To czemu się śmiejecie?
-Bo jesteśmy głupi, i starzy-powiedziała, Astrid.
-No, ma rację-przyznałem.
-Dobra, to co zwijamy się do domu?-zapytałem, a ona pokiwała głową.
-Astrid idziesz z nami?-zapytałem, a o a po krótkim zastanowieniu pokiwała głową...

Jutro do szkoły :( :( :(

Chce już wakacje!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top