"Odbił Bełty„

Pov. Zephyr
(kontynuacja jej perspektywy)


-Zephyr podejdź!-zawołała mnie Annie, podeszłam do niej a ona gwałtownie podniosła mnie i krzykneła do Sophi, że ja zostać na dworze.
-O co chodzi?-zapytałam nie wyrywając się. Jest silniejsza a będąc na jej rekach nie wygram. Przez chwilę mi jeszcze nie odpowiedziała.
-Serio nie czujesz?-zapytała, wchodząc do pokoju.
-Czego?
-Mała posikałaś się-odpowiedziała, miała rację niczego nie poczułam. Ale jakim cudem? Czemu za każdym razem jak jestem u Annie musze coś odwalić?
-Czyli przegrałam?-zapytałam, ze wstydu spuściłam głowę. Położyła mnie na łóżku, czyli teraz skończy się dla mnie jakikolwiek wybór. Nawet nie ma sensu, żebym się stawiała.
-Nie będzie tak źle-powiedziała, wybierając ubrania. Zamknęłam oczy nie chcąc widzieć co mi wybierzę. Czyki jednak Sophia miała rację, z Annie nie da się wygrać.
-Otwórz oczy-powiedziała, nie odpowiedziałam. Ona też nie powtórzyła rozkazy. Ale kiedy mnie już przebrała wzięła mnie na ręce i zaczęła mnie...kołysać?

-Co robisz?-zapytałam, otwierając oczy i ziewając. W normalnych warunkach nie uśpiło by mnie to, ale tej nocy nie mogłam zasnąć.
-Skoro nie chciałaś otworzyć oczy to znaczy, że jesteś śpiąca-powiedziała, czy ona zawsze potrafi znaleźć powód?
-Nie jestem-odpowiedziała, niestety znowu ziewnęłam.
-Ćśśśś i dobranoc-rozkazała, niestety coraz bardziej udawało jej się mnie uśpić. Po chwili gdy pewnie zdawało jej się, że śpię położyła mnie na łóżku i przykryła. Chciałam coś powiedzieć, ale byłam zbyt zaspana i dodatkowo Annie prawie odrazu włożyła mi do buzi smoczek. Po chwili zasnęłam, mam nadzieję, że Czkawka się o tym nie dowie...

Godzinę później.

Obudziłam się, byłam znowu przebrana. Ciekawe dlaczego, ale nie dane mi było o tym pomyśleć. Zostałam podniesiona i położona na czyiś kolanach, po chwili domyśliłam się w jakim celu.

-Wyspałaś się?-zapytała, poczułam, że wsadziła mi do buzi dziubek od butelki. Dziwne, że tak wcześnie pije drugi raz mleko.
-Troche-odpowiedziałam, kiedy wypiłam już całe. Przeciągnęłam się i lekko wtuliłam w Annie. Nie mam dziś już na nic ochoty.
-Czemu mnie przebrałaś?-zapytałam, poczułam, że się podnosi i gdzieś idzie. Nie wyszła z pokoju bo po chwili znowu siedziała na łóżku.
-Już się tego domyśliłaś-odpowiedziała, miała rację, ale chciałam się upewnić. Poczułam, że znowu coś trafia do moich ust tym razem był to smoczek. Znowu wstała i tym razem poszła do salonu i usiadła na kanapie.
-Śpi?-zapytała, matka Sophi. Czyli już wrócili sama nie wiem skąd. Wiem jedynie, że musieli gdzieś pojechać. Trudno było rozpoznać czy śpię czy nie więc to było jak najbardziej na miejscu, w końcu zamknięte oczy, brak ruchu i smoczek w moich ustach mocno zwodził.
-Nie, ale raczej nie daleko jej do tego-odpowiedziała, z ciekawości otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Sophia spała u swojej mamy na kolanach, czy oni wszyscy muszą nas traktować jak małe dzieci? Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale wolałabym gdyby zajmował się mną Czkawka.
-A Czkawka kiedy ją odbiera?-zapytała, w sumie to warto posłuchać.
-Pewnie za jakieś dwa, trzy dni-odpowiedziała, jeszcze tak długo?!
-Dla Zephyr pewnie będą to trzy dni tortur, co nie?-zapytała, kiwnęłam głową i poczułam, że Annie złośliwie wyjęła mi smoczek z buzi.
-Oddaj-mruknełam, oczywiście nie dostałam go z powrotem, a przynajmniej nie odrazu.
-Annie może jeszcze położysz ją spać?-zapytała, mama Sophi. Nie interesuje mnie to bo i tak prawie już śpię.
-Lepiej nie, już trochę spała, a jeśli teraz się jeszcze prześpi to wątpię, żeby w ogóle spała kiedy będzie pora-odpowiedziała, chyba ma rację...

Pov. Czkawka
Trzy dni po walce z Alfą.
(kontynuacja jego perspektywy)

Obudziłem się cały obolały. Miałem kilka bandaży na sobie, koło mnie leżała moja torba. Otworzyłem ją i zajrzałem do niej.

-Szlag by to-przeklnąłem, nie było w niej nic, dosłownie nic. Miałem tam wszystko! Są tam rośliny, które nie rosną sobie na każdej wyspie, ale rosną tylko w danym mikroklimacie.
-Jeszcze gorzej-dodałem, nie miałem na sobie mojego hełmu. Czyli już wiedzą kim jestem, czyli muszę wziąść swoje rzeczy i się zrywać.

Wstałem z łóżka i spróbowałem przejść do drzwi, zachwiałem się i prawie upadłem. Ktoś mnie złapał, Astrid. Może tylko ona widziała moją twarz?

-Nic ci nie jest?-zapytała, pokręciłem głową i usiadłem na krześle, który miał podstawiła.
-Gdzie są moje rzeczy z tej torby?-zapytałem.
-Serio? Tylko to cię obchodzi? Są w szafce-wskazała, na oszkloną szafke. Były w niej moje wszystkie rzadkie lekarstwa i zioła.
-Mogłabyś je wrzucić do torby?-zapytałem, pokiwała głową i zapewniła torbę lekarstwami.
-Dzięki, dużo osób widziało moją twarz?-zapytałem, wstałem ponownie. Już trochę lepiej mogę przynajmniej chodzić.
-Wszyscy, przyłapałam już dwie dziewczyny na dobieraniu się do ciebie-zaśmiała się, odwzajemniłem to.
-Kiedyś dałbym się za to pociąć ale teraz mi się to przejadło-odpowiedziałem, zagwizdałem aby Szczerbatek się zjawił.
-Nie przyjdzie, zamknęli go na Arenie-powiedziała, zacisnąłem dłonie w pięści. Nie dam rady walczyć w tym stanie.
-Ale nie to jest najważniejsze. Twój ojciec za wszelką cenę chce cię zatrzymać na tej wyspie-dodała, usłyszałem skrzyp drzwi i widok mojego ojca w drzwiach.
-Prawda, zostajesz tu na Berk-powiedział, przybrał wrogi ton głosu.
-Mam lepszy pomysł, wracam do siebie i co jakiś czas będę tu zaglądał-odpowiedziałem, zaglądałbym tu. W końcu to tu pochowałem większość moich wspomnień.
-Gdzie chcesz wrócić?-zapytał-Kto niby na ciebie czeka?-zapytał.
-Zephyr, czeka na mnie moje dziecko-powiedziałem, wkurzyłem go.
-Z czego mi wiadomo nie jest nawet twoją prawdziwą córką. Jak możesz ją wychowywać? Nie masz dziecka-odpowiedział, poczułem nowy przypływ siły.
-Tak samo jak ty-powiedziałem, pobiegłem w jego stronę skoczyłem i w powietrzu kopnąłem go. Leży na ziemi, wyszedłem z pokoju pobiegłem na dół. Astrid dała mi torbę, którą wcześniej zostawiłem. Spojrzałem na moje rzeczy,  większość była taka jaką ją zostawiłem podszedłem i wziąłem swój piekielnik. Otworzyłem drugą torbę wyjąłem piekielnik Zephyr, wziąłem go aby się nie nie bawiła. Ubrałem swój kostium, wziąłem to czego potrzebowałem. Nie było tego dużo, większość to rzeczy, które mogę zostawić bo łatwo je zrobić bądź znaleźć.

Wyszedłem z domu, a za mną Astrid.

-Wróć do domu-rozkazałem.
-Nie, zostaje z tobą. Teraz musisz mnie wziąść ze sobą-powiedziała, ma rację. Wezmę ją do siebie na kilka dni, pomogła mi jestem jej to winien.
-Okej, ale nie przeszkadzaj-odpowiedziałem, wyjąłem z torby małą buteleczkę. Otworzyłem ją i powąchałem, wypiłem zawartość duszkiem i poczułem gorzki smak i ogromny ból przeszywający moje ciało. Ta “mikstura„ zwiększy mój czas reakcji. Człowieka, który pierwszy raz by to wypił zginąłby na miejscu, mój organizm uodpornił się na negatywny efekt, ale picie tego częściej sprawiłoby, że przestałoby na mnie jakkolwiek działać.
-Co to?-zapytała.
-Zwiekszy czas mojej reakcji, czyli jestem wstanie odbić nawet strzałe mieczem-powiedziałem, była ździwiona. Usłyszałem odgłos kroków zbliżali się bardzo szybko, odwróciłem się i ujrzałem dwóch wikingów z kuszami. Celowali we mnie.
-Przegrałeś! Nie unikniesz obu bełtów!-krzyknął, zacząłem iść w ich stronę. Schowałem piekielnik Zephyr do pochwy na plecach, a swoim zacząłem kreślić w powietrza okręgi uważając aby nie pokrywały się z tempem moich kroków.
-To hipnoza! Strzelaj!-rozkazał jeden z nich, miał rację. Kreśliłem okręgi aby móc podejść bliżej. Bełty ruszyły w moją stronę, dwa cięcia, iskry się posypały. Bełty leżały na piasku połamane.
-Odbił Bełty!-krzykneli i uciekli...

Styl walki i to co robi zaczerpnąłem z wiedźmina. Książki nie gry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top