"Koszmary„
Nie mogę zasnąć. Nigdy nie miałam z tym większego problemu. Ale teraz...
Już ranek? Jakim cudem tak szybko?! Czkawki nie było w łóżku, w sumie to typowe. Ale coś było innego, dziwnie się czuję. Zszedłam na dół i zobaczyłam Czkawkę wystraszył się czegoś...a dokładniej mnie.
-Kim jesteś?-zapytał, przestraszony. Na blacie w kuchni stała NIE moja butelka, o co tu chodzi?
-To ja! Zephyr!-tłumaczyłam, ale usłyszała, że ktoś podbiega. To była jakaś dziewczynka, zbliżyła się do Czkawki i przytuliła się do niego.
-Kto to jest tato?-zapytała, mówiła to naturalnie. Zbyt naturalnie, ale jak? Jak!?
-Też mnie to interesuje-powiedział, a ja zaczęłam płakać. Nie, nie chcę być znowu sama! Chce być z Czkawką, z moim tatą.
-To ja Zephyr-powtarzałam przez płacz.
-Nie znam cię. Gdzie twoi rodzice?-zapytał, a ja po końca się rozpłakałam. Powinnam być dla Czkawki lepsza! Powinnam go traktować jak tatę, a nie jak kogoś kto jest na każde moje skinienie...
-Zephyr!-usłyszałam głos...nie krzyk Czkawki, który mnie obudził.
-Nie!-krzyknełam, nadal będąc w amoku.
-Co nie? To tylko zły sen. To nie było prawdziwe-uspokajał mnie, ale nadal byłam w amoku. Bałam się, że to nadal koszmar.
-Nie zostawiaj mnie, już nigdy tato-mówiłam-będę lepsza-przekonywałam.
-Nie zmieniaj się, zostane przy tobie. Śpij dalej-powiedział, a ja w końcu się uspokoiłam. Chciałam istynktownie włożyć sobie kciuka do buzi, ale zawachałam się. Dopiero po chwili poczułem, że mam już coś w buzi. Smoczek, Czkawka wiedział, że pomoże mi to zasnąć i mnie uspokoić. I tak powoli zasypiałam, mając w buzi smoczek i będąc powoli głaskaną po włosach przez Czkawkę. Dzięki niemu zasnęłam, dzięki niemu się uśmiecham. Dzięki niemu teraz mogę spać wygodnym łóżku i czuć, że komuś na mnie zależy...
Znowu sie obudziłam, znowu poszłam na dół. Teraz było inaczej...była tam moja matka.
-Co ona tu robi?-zapytałam, ździwiona i przestraszona zarazem.
-Słodkie, myślałaś, że mam ochotę się zajmować jakąś gówniarą? Było śmiesznie, ale teraz zaczyna się to już nudzić. Jak myślisz po co cię karmiłam z butelki przy innych? Po co cię przebierałam? Fajnie było cię tak poniżać. Ale koniec-powiedział, a ja upadłam z wrażenia i uklękłam z żalu. Zaczęłam płakać, a obaj po chwili do mnie podszedli.
-Zamknij się-warkneła moja matka i chciała mnie uderzyć. Obudziłam się chwilę przed poczuciem uderzenia.
-Zephyr. Ćśśśś-usłyszałam, i poczułam, że jestem całą mokra. Nie mam siły, żeby nawet Czkawce o tym powiedzieć. Mogę tylko płakać. Chociaż i tak robi to tylko, żeby mnie poniżyć.
-Przebiore cię, okej?-zapytał, a ja pokręciłam głową.
-Robisz to, żeby mnie poniżyć. Zostaw mnie-powiedziałam, byłam słaba.
-Nie, nie robię tego, żeby cię poniżyć. Nigdy tego nie chcę, masz gorączkę i jesteś całkiem słaba. Lepiej, żebym cię przebrał teraz niż, żeby ci się pogorszyło-powiedział, a ja poczułam, że on wstaje. Pewnie bo nowe ciuchy. Nie mam siły się kłócić, a zresztą nie chcę się kłócić. Nie poniżyłby mnie, w końcu to kogo biegłam kiedy się moczyłam w łóżko? Do niego, do taty.
-Będzie ci gorąco więc nie będę ci zakładać piżamy-powiedział, a ja ledwo widocznie kiwnełam. Po chwili przebrał mnie, w sumie to założył mi tylko pieluchę. Chyba dobrze, jestem słaba i raczej nie dałabym pójść do toalety sama, jeśli w ogóle bym sie obudziła. Po chwili na moim czole położył chłodną szmatkę, ulżyło mi trochę. Położył się koło mnie przykryłem mnie i przytulił mnie, do mojej buzi na nowo trafił smoczek, a włosy nadal były głaskane przez niego. Znowu zasnęłam...
Znowu się obudziłam i Zszedłam na dół. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść śniadanie, które już na nim było. Po chwili przyszedł Czkawka i postawił koło talerza kubek, szybko wypiłam to co w nim było i dopiero po chwili poczułam kwaśno-gorzki smak. Ale czego?
-Co to?-zapytałam, łapiąc się za obolały gardło.
-Trucizna, Zephyr nie wiesz, że nie albo mi ufać?-zapytał, śmiejąc się.
-Dlaczego?-zapytałam, a on podszedł do mnie i popchnął mnie tak bym upadła na podłogę.
-Wygadałaś wszystko Astrid!-wysyczał.
-Gdybyś nie była taka głupia teraz ja nie musiałbym się zajmować Berk! Jesteś taka głupia!-krzyczał na mnie i chciał mnie uderzyć. Znowu sie obudziłam, tym razem miałam sucho w gardle i znowu płakałam.
-Cichutko, nie płacz. Chce ci się pić?-zapytał, i podsunął pod moje usta chyba dziubek od butelki. Nie napije się jeśli nie wiem co to.
-Wybacz, że w butelce. Ale z kubka byś się zakrztusiła. Zephyr to tylko woda, do niczego cię nie zmuszę, ale proszę napij się. Błagam-poprosił, a ja zaczęłam pić. To była woda, ugasiła moje pragnienie.
-Dziękuje-podziękowałam, Czkawka dla mnie zawsze był, jest i będzie. Zawsze dawał mi to o co prosiłam. Był dla mnie Czkawka, był dla mnie tata...
Tym razem obudziłam się w pustce. Stał przede mną Czkawka z tamtą dziewczynką.
-Nie boisz się, że zamieni cię na jakąś inną dziewczynkę?-zapytał.
-Nie, on taki nie jest. Jestem dla niego najważniejsza. Pa-ostatnie słowo wyszeptała, a oni zniknęli. Rozpadli się tak jakby byli piaskiem, iluzją.
Pojawiła się moja matka i Czkawka.
-Tylko cię poniżałem, bawiłem się tobą, fajnie było patrzeć na twoje poliki kiedy się czerwieniłaś. Fajnie było patrzeć jak prosisz mnie o smoczek-powiedział, a ja pokręciłam głową.
-Nigdy mnie nie poniży, już się nie czerwienie. W końcu głupio się wstydzić przed tatą. Pa-odpowiedziałam, i ostatnie słowo znowu powiedziałam szeptem. A oni zniknęli tak jakby byli z piasku zrobieni. Pojawił się sam Czkawka.
-Skąd masz pewność, że cię nie otruje? Skąd masz pewność, że nie podniesie na ciebie ręki?-pytał, a ja pokręciłam głową.
-Nie zrobi nic na co nie zasłuże. Pewnie go jeszcze kiedyś zdenerwuje, ale wiem, że nie uderzy mnie po rękach i bez powodu. Pa-wyszeptałam to ostatnie słowo...
Nie będę wam kłamać, kilka łez poszło podczas pisania tego. Szczególnie początku. Ale każdy kij ma dwa końce i mimo, że był to dość smutny roździał. To później będzie ważnym czynnikiem w tych szczęśliwych rozdziałach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top