"Jesteś Moim Słoneczkiem, Które Odpędza Chmury W Durzowy Dzień„

Parę godzin później.

-Spokojnie-usłyszałam głos Czkawki, głos, który sprawiał, że chociaż na chwilę czułam się spokojniejsza i bezpieczna.
-Nic ci nie grozi.
-Bo... Boję się... Ale nie wiem czego-wyszeptałam jąkając się. Czkawka wtulił mnie do siebie, po czym usłyszałam jak kaszle.
-Efekt gorączki, to zwykłe urojenia. Przy mnie ci nic nie grozi.
-Wiem. Ale nie mogę się pozbyć tego uczucia, czuję jakby ktoś chciałby mnie skrzywdzić-zapłakałam, z moich oczu popłynęły samotne łzy.
-Nikt cię nie skrzywdzi, przysięgam ci to. Będę cię chronić, a ty w zamian dasz mi uśmiech-pocałował mnie w czoło.
-Uśmiech?
-Yhm, masz śliczny uśmiech. Masz się uśmiechać jak najczęściej, to jest najwspanialsza zapłata jaką dostaje za opiekę nad tobą. Za to, że zdecydowałem się wtedy tobą zająć, to była najwspanialsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała. Jesteś moim słoneczkiem, które odpędza chmury w burzowy dzień-jego słowa sprawiły, że nie czułam już strachu, był za to spokój.
-Jestem... Słoneczkiem-uśniechnełam się mimowolnie.
-Moim słoneczkiem-poprawił mnie, po jakimś czasie leżenia moje powiemy zaczęły się robić coraz cięższe, a chęć spania przewyższała wszystko inne...

Parę godzin później

Obudził mnie dźwięk kaszlącego Czkawki. Strasznie kaszlącego.

-Jesteś chory-stwierdziłam, zamknął oczy i zaśmiał sztucznie.
-Zakrztusiłem się, nie martw się o mnie-odparł, dlaczego mnie okłamuje?
-Dlaczego? Ty się o mnie martwisz-stwierdziłam, uśmiechnął się.
-Bo na tym ta zabawa polega, idę teraz na dół-wstał i skierował się na dół schodami. Nie wiem co tam robił, ale spędził tam dosyć dużo czasu.
-Powinnaś coś zjeść. Proszę-przyłożył mi łyżke z kęsem do ust. Przełknełam kęs, ale nie czułam spodziewanego smaku. Był o wiele gorszy niż się spodziewałam. Ani nie smaczny, ani nie zły. Nijaki.
-O co chodzi? Musisz jeść, nawet jak nie smakuje-zjadłam do końca, opadłam na łóżko. Mimo dużej ilości snu cały czas byłam senna.
-Opowiesz mi coś?-spytałam, ździwił się odrobinę.
-Co mam ci opowiedzieć?
-Jak poznałeś Szczerbatka? Tego nigdy mi nie chciałeś opowiedzieć-kiwnął.
-To był przypadek, mówiłem ci, że kiedyś marzyłem o zabiciu smoka?-pokiwałam, kaszlnął i opowiadałam dalej.
-No właśnie, używając niewielkiej wyrzutni zestrzeliłem go. Kiedy spadł jedna jego część była tak zniszczona, że nie dało jej się odratować.
-Kiedy jakimś cudem go znalazłem, kiedy już go znalazłem nie ufał mi. Kiedy wyrzuciłem sztylet jedynie mnie tolerował i ignorował. Jak go nakarmiłem to tak naprawdę dopiero wtedy zaczęła się nasza przyjaźń, kopiował to co ja robię. Kiedy szkicowałem w piasku, próbował robić to samo. Po jakimś czasie udało mi się go osiodłać i ujarzmić. Prawie zginąłem podczas jednego lotu, ale dobrze to wspominam.
-Nie tego się spodziewałaś? Wybacz, ale trudno opowiedzieć coś co było tak dawno-zakończył i ponownie zakaszlał.
-Jesteś chory, wiedziałam. Okłamujesz mnie bo nie chcesz, żebym się martwiła. Ty za to martwisz się cały czas o mnie.
-Zephyr, na tym polega ta zabawa. Na tym polega rodzicielstwo, całe życie się o ciebie martwie i będę martwić. Od kiedy cię poznałem stałem się szczęśliwszy. Pamiętasz? Jesteś moim słoneczkiem, które odgania chmury w burzowy dzień-uśmiechnął się, ale tym razem szczerze. Wyciągnęła ręce i wtuliłam się w niego. Oddał uścisk i ziewnął.
-Teraz ty powinieneś spać-zaśmiałam się.
-Masz rację, nie chcesz jeszcze skorzystać z toalety?-zapytał, kiwnełam głową. Pomógł mi dojść do toalety i wrócić kiedy skorzystałam z niej. Poczekał aż zasnę i zrobił to samo...

———————–——————————–

Witajcie! Na wstępie chce przeprosić za długość roździału. Ale jeśli spodobał wam się roździał to zachęcam do zostawienia gwiazdki i fallow'a na moim koncie! Życzę miłego dnia lub wieczora, do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top