"Wartownicy„

Następnego dnia
Pov. Zephyr

-Wstawaj mała-usłyszałam miły głos Annie. Szkoda, że z samego poranku.
-Muszę?-zapytałam, przecierając oczy.
-Tak, lekarstwo i mleko czeka-zaśmiała się, ja w odpowiedzi wstałam i zszedłam za nią na dół.
-Otwieramy-powiedziała, uprzednio podnosząc mnie i sadzając mnie na blacie.
-Nie lubię tego-odpowiedziałam, odwracając głowę.
-Pamietasz co powiedziałam?-zapytała, chcąc się upewnić.
-Tak, ale...Tata na pewno ci nie pozwolił na takie rzeczy-powiedziałam, pewna siebie. Dużo się przeliczyłam i trochę ją wkurzyłam.
-Czkawka dał mi pozwolenie na wszystko. Więc mogę podać ci ten lek w postaci czopka bądź syropu. Nie ma dużej różnicy, a musisz być pewna, że gdy Czkawka po ciebie wróci to opowiem mu jak Zephyr ładnie dotrzymała obietnice i była grzeczna-odpowiedziała, a ja otworzyłam usta. Ale ku mojemu zaskoczeniu nie dostałam syropu. Podniosła mnie i przełożyła na kanape.
-Nie!-pisnełam, nie wiem czy to coś da.
-Nie chcesz? To jaką masz inną formę kary, co?-zapytała, a ja się zastanowiłam.
-Mogę wszystko, tylko nie czopek-powiedziałam, zrezygnowana. Myślałam, że dostanę klapsy, ale dużo się przeliczyłam. Zamiast klapsów musiałam tylko wziąść syrop, ale i na tym się skończyło.
-Chcesz pewnie mleko, co?-zapytała, podając mi sok, który odrazu wypiłam i większość obrzydliwego smaku zniknęła.
-Poprosze-powiedziałam, po chwili dostałam mleko. Rzecz jasna nie mogłam sama tego wypić, aż tak dobrze nie mam.
-Pójdziesz obudzić Sophie? Zrobię wam śniadanie-zapytała, a ja pobiegłam na górę. Raczej ze śniadania na razie nici bo kiedy wchodziłam do pokoju usłyszałam dość głośny płacz.
-Sophia obudź się-spróbowałam ją obudzić. Na moje nieszczęście Sophią śpi zwykle tak długo aż sama się nie obudzi.
-Nie-mrukneła, odwracając ode mnie głowę.
-No weź!-starałam się ją siłą wyrzucić z łóżka. Bezskutecznie, a tak skupiłam się na wyciąganie Sophie z łóżka, że nawet nie zauważałam, że w międzyczasie Annie wszedła do pokoju.
-Co nie jest tak przyjemnie jak ktoś cię ignoruje?-zapytała, a ja pokiwałam. Niestety muszę przyznać jej rację.
-Ja ją obudzę, poczekaj na nas na dole-rozkazała, poszłam na dół, a po chwili zjawiła się Annie z Sophią na rękach. Dziwię się, że Annie ją utrzymała, Sophia mocno się wyrywała.
-Co się stało?-zapytałam.
-Sophia sama ci opowie później-odpowiedziała, Annie i wzięła butelke Sophi i usiadła koło mnie. Myślałam, że Sophią zawsze pije sama.
-Nie! Nie możesz mnie nakarmić!-powiedziała, wściekła Sophia.
-Mogę i to zrobię. A jeśli będziesz dalej się wyrywać, to dam ci prawdziwą karę-zagroziła Annie, Sophia się uspokoiła i dała się nakarmić. Ciekawe dlaczego tak się wyrywała?
-To teraz pochwal się co zrobiłaś-rozkazała Annie.
-Wyzywałam cię-burkneła, Annie się uśmiechneła. Chyba lubi widzieć swoje zwycięstwo. Ciekawe co robi tata?

Pov. Czkawka

Dla większości teraz jestem wariatem, dlaczego? Wybrałem się na małej łudeczce w smoczą przełęcz. Nawet nie brałem ze sobą Szczerbatka. Muszę usunąć wartowników, czyli sądząc po kamienistych wysepkach będą to Szeptozgony.

-Niech mnie widzą-pomysłałem, rozpalając pochodnie i rzucając ją prosto na małą kamienistą wysepke. Paręnaście kamieni poruszyło się, a po chwili Szeptozgon wyleciał i spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem.
-Boi się mnie-mruknąłem, i podniosłem mały kawałek drewna, który płynął koło mnie. Rzuciłem go w stronę Smoka, wystraszył się i ponownie wleciał pod ziemię. I zniknął.
-Nie będzie to trudne-szepnąłem do siebie, i zacząłem rozpylać trujący gaz. Wybuch powinien wzburzyć wodę, czyli większość Szeptozgonów ucieknie pod ziemię, a ja będę mieć względny spokój.
-O nie-powiedziałem, widząc jak po wybuchu kilka Szeptozgonów postanowiło się zemścić. Zaczęły na mnie szarżować. Na szczęście nie tykały się łódeczki, ale mnie były gotowe zabić. Zrobiłem parę uników, aż wkońcu jeden z nich mnie trafił i trochę pokiereszował. Wyciągnąłem piekielnik i zacząłem ich straszyć. Uciekły na szczęście moje i ich.

Kilka godzin później
Wieczór.

Rzuciłem się cały obolały na łóżko, wziąłem jakiś przeciwbólowy lęk. Czyli po chłopsku jakiś miękki narkotyk...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top