"Walka„

Następnego dnia
Ranek

-Czkawka-starałam się z nim porozmawiać, cały czas jest zabiegany. Narazie nawet nie obudził Zephyr.
-Chwila-powiedział, westchnęłam. Mówi tak za każdym razem kiedy tylko go zawołam, trochę mnie to wkurza.
-Czkawka!-wściekła podniosłam ton głosu. Spojrzał na mnie i przewrócił oczami.
-Mów.
-Zephyr wczoraj powiedz...
-Wszystko słyszałem, nie tylko ciebie Zephyr obudziła-przerwał mi.
-Nie jesteś ździwiony?
-Czym? Domyśliłem się, że skoro dla Zephyr ja jestem tatą, to bedzię chciała mieć obojga rodziców. Mam prośbę, nie odrzucaj jej jeśli kiedyś cię tak nazwie.
-Nie zamierzam. Z resztą wątpię, żeby miała okazje. Chce niedługo spróbować wytłumaczyć mojemu ludowi czym są smoki-westchnełam.
-Jak u ciebie wybiera się wodzów?-zapytał, ździwił mnie tym pytaniem. Ale nie będę pytać, może to czysta ludzka ciekawskość?
-Walką, każdy kiedy chce może poprosić wodza o walkę. Wtedy walczy z nim lub z wojownikiem wskazanym przed niego-wytłumaczyłam. Pokiwał głową. Co on planuje?
-Co ty chcesz zrobić?-zapytałam.
-Rozmawiasz z wojownikiem wartym tysiąca najlepszych. Potrafie odbić bełt mieczem. Nie znam nikogo kto byłby wstanie mnie pokonać.
-Może jesteś silniejszy, ale jego wojownik stawia na szybkość. Nie masz refleksu, żeby dać radę uniknąć jego ciosów-nie może z nim walczyć, zabije go w pierwszych minutach bitwy.
-Pozwól, że to ja to ocenie-wkurzyłam się.
-Nie myślisz o sobie to pomyśl chociaż o Zephyr! Co później jej powiem!?-zapytałam.
-Zapoznasz ją ze swoją siostrzyczką-uśmiechnął się.
-I co polecisz tam teraz i wszystko załatwisz?-zapytałam, miała to być ironia. Ale on wziął to na poważnie.
-Spoko-odparł, wybiegł z domu, a zanim miałam szanse go dogonić to był już na Szczerbatku. Na chwilę złapałam się za głowę i zrozumiałam co tu właśnie zaszło.
-Ty chamie!-krzyknełam za nim. Zostawił mnie z tym wszystkim samą! Sprytny jest! Nawet nie mogę za nim polecieć...

Parę godzin później

-Zatrzymamy się tu, nie będę wlatywał z dosłownym wejściem smoka-zaśmiałem się i wylądowałem na niewielkiej wysepce koło wyspy, na której mieszkała Shiro.

Zsiadłem ze smoka i wyciągnąłem swój miecz. Wyciągnąłem go z pochwy, a stał zabłysła w blasku słońca. Brak chmur i górowanie słońca, warto wiedzieć.
Spojrzałem na miksturę, zwiekszy moje możliwości dzięki czemu będę mieć o wiele większe szanse. Cholera mogłem się lepiej przygotować, ale nie mogę już tak wytrzymać nic nie robiąc. Wypiłem zawartość buteleczki krótkim łykiem potem chwyciłem za miecz i zacząłem ciąć w powietrzu. Swoje ataki kupiłem na półce skalnej, po chwili zobaczyłem jak na skale widać dziesiątki jak nie setki rys. Jestem nadal w formie, schowałem miecz do pochwy na plecach i wsiadłem na Szczerbatka. Leciałem w słońcu dzięki czemu mnie nie zauważono. Wylądowałem niedaleko jednej z bram od strony północnej czyli od strony gęstego lasu, w którym Szczerbatek się ukryje.

-Ktoś ty?!-zapytał jeden z dwóch strażników bramy, którą zamierzam przekroczyć.
-Jestem ten, który przejdzie przez tą bramę, od was zależy czy rozleje się krew-odpowiedziałem głosem bez emocji, jeden z nich się przeraził i rzucił klinge na ziemię. Drugi za to splujnął na jego widok i rzucił się na mnie. Odskoczyłem na jego atak i ciałem w jego miecz, który wyleciał w powietrze paręnaście metrów dalej. Wbił się w drzewo i raczej łatwo nie będzie go wyciągnąć.
-Daje ci szanse-powiedziałem, pokiwał głową i ukłonił się na kolanie. Ździwił mnie, nie o to mi chodziło.
-Nie wkurzaj mnie i spadaj stąd-rozkazałem, poszedł w ślady swojego kolegi i uciekł w głąb wioski, która po chwili się przechadzałem. Słyszałem każdy szmer, każdy chichot dziecka, każdy brzęk monet, a nawet słyszałem jak z odmętów jakiegoś domu wydobywają się jęki, a po chwili znałem już imię kochanka, który się tam znajdował.
-Szukam wodza-powiedziałem, do kogoś kto odziany był w ciężką zbroję i dzierży duży ciężki miecz. Zaczął się śmiać i patrzeć na ludzi.
-Słyszycie go?! Koleś przybył do mojej osady, a nawet nie wie do kogo tę tereny należą!-zaczął głośno rechotać.
-Wyzywam cię-szybko spoważniał i spojrzał na mnie ździwiony.
-Co?
-Wyzywam cię do walki, a bardziej tego kogo wskażesz-wytłumaczyłem.
-Etsio!-krzyknął, po chwili ujrzałem wojownika, którego wzywał. Nie przyszedł drogą, a dachem. Skoczył z jakiś sześciu metrów, zrobił przewrót przez ramię i spojrzał mi w oczy.
-Wiem kim jest-pomyślałem, wyciągnął zza pleców dwa miecze były dość krótkie i bliźniacze.
-Zrobić miejsce!-krzyknął, zgromadzony tłum zrobił miejsce. Walka zaczęła się szybko, zaatakował jednym mieczem i kiedy go zablokowałem drugi leciał w moją strone. Musiałem uciec robiąc przewrót w tył, ale kiedy stanąłem na nogi on już przede mną.
-Wiem kim jesteś-szepnąłem kiedy moje jedno ostrze, a jego dwa się skrzyżowały. Wściekł się i zaczął atakować bez ładu i składu. Nie trudno było odparować i nadażyła się okazja do zakończenia walki. Zaatakowałem w brzuch poziomym cięciem, ale on skoczył przez co trafiłem w nogę. Zraniłem go bardzo płytko. Poczułem jak mikstura w końcu zaczęła działać, teraz to ja wygrywam.
                       Zaatakowałem, byłem szybki, przeszyłem powietrze mieczem i skrzyżowałem swój z jego dwoma.
-Gdzie twoje ostrza, zdrajco? Gdzie szata? Porzuciłeś kredo, powinieneś być martwy. Dopilnuje, żeby tak się stało-powiedziałem, ciąłem bardzo szybko. Teraz to on ledwo nadążał, a dla wszystkich innych tu zebranych to nasze miecze się teleportowały. Każde cięcie powodowało deszcz iskr, które podpalały suche liście lub trawe, na której walczyliśmy. Po jakimś czasie takiego walczenia udało mi się go trafić, bardzo boleśnie w prawą nogę. Zrobiłem piruet razem z mieczem i odciałem mu głowę. Poczułem odruch wymiotny, który pojawił się przez odzwyczajenie od widoku tak krwawego. Zniwelowałem prawie natychmiast.
-W...wygrałeś-powiedział, wódz i ukłonił się. Szybko streściłem mu wszystkie warunki, które ona zaakceptował natychmiast. Zagwizdałem, a Szczerbatek zjawił się najszybciej jak mógł.
-Poczekaj!-usłyszałem czyiś pisk, bardzo wysoki głos. Po chwili zobaczyłem małą dziewczynkę, która biegła w moją strone. Rozpoznałem ją mimo iż nigdy wcześniej jej nie widziałem.
-Mam pytanie! Czy zna pan moją siostrę? Ma białe włosy i lata na smoku takim jak ten, ale jest biały-streściła.
-Choć-powiedziała, panicznie wystraszona matka Shiro. Chciała zabrać małą siłą, mimo, że dziewczynka chciała poznać odpowiedź, której szybko nie dałem.
-Niech pani poczeka-rozkazałem, musi mi być posłuszne, dlatego zostawiła małą i patrzała na mnie.
-Znam bardzo dobrze, chciałabyś ją zobaczyć?-zapytałem, jej matka się wystraszyła. A kiedy dziewczynka pokiwała głową to zaczęła zanosić się prawdą.
-Wsiadaj-rozkazałem, dziewczynka wsiadła na Szczerbatka. Nie bała się, była już przyzwyczajona do smoków, o dziwo. Kiedy szliśmy przed osadę ludzie patrzyli na mnie jak na potwora. Nie dziwie im się, ale najważniejsze, że Shiro ma gdzie wrócić. Przez miksturę nadal słyszałem każdy szept.
-Czyli to jest jego zapłata-usłyszałem jak jakaś kobieta szepcze pod nosem.
-Zrób coś-kolejny szept kobiety, ale tym razem do swojego męża, który na plecach miał przewieszony łuk.
-Nie rób tego! Słyszałem legendy o jego technice! Potrafi odbić bełt, więc z strzałą nie będzie mieć żadnego problemu-przekonywał go jego przyjaciel.
-Co jeszcze słyszałeś? Dlaczego zabiera dziecko?-zapytała, jakaś kobieta.
-Zabierze ją i już jej nigdy nie zobaczymy. Nigdy się nie uśmiechnie, nigdy nie zapłacze, nigdy nie będzie wspułczuć. Nie będzie mogła mieć dzieci, ani tym bardziej dostatniego życia-dalej już nie słuchałem. Nie miałem ochoty...

Nie będę was okłamywać, mam już napisane paręnaście roździałów na nową książkę. Nie mam także pomysłów na kontynuowanie tej książki, więc mam pytanie. Chcecie, żebym pisał tą książke i nową? Czy, żebym wpierw dokończył tą (Co raczej się szybko nie stanie, bo nie mam pomysłów)?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top