"Sprawa załatwiona„

-Zephyr, musimy lecieć-powiedziałem, po kilkunastu minutach jej ociągania się.
-Okej, ale musimy do niej lecieć? Przecież nie musi nic wiedzieć-odpowiedziała, niechętnie.
-Zephyr, chodzi o to, że musi. Nie mogę cię cały czas tu trzymać z jej nie wiedzą-powiedziałem, pomagając jej wsiąść na smoka.
-Okej-odpuściła, wiem, że to dla niej trudne. Ale na tej wyspie mam też gromadkę dzieci, których też czasami zabieram do siebie. Jeśli tylko w ich wiosce zostałaby puszczona plotka, że przytrzymuje Zephyr na mojej wyspie. Niestety wiem jak działają plotki, na zachodzie wioski będę mówić, że Zephyr nie żyje, a ja wschodzie, że ją wykorzystuje.
-Zephyr, tylko mi nie zaśnij-powiedziałem, po jakiejś godzinie lotu kiedy Zephyr po raz, któryś ziewnęła.
-Nie zasnę-odpowiedziała, chociaż oczy jej się kleiły.
-Chociaż, możesz się zdrzemnąć-powiedziałem, przypominając sobie jak długo leciałem ostatnim razem.
-Dziękuje-odpowiedziała, wtulając się we mnie o powoli zasypiając.

Parę godzin później.

-Smoczy jeździec!-krzykneła, gromadka dzieci, którą zabieram na moją wyspę. Ale kiedy tylko pobiegła do mnie ździwili się widząc Zephyr na Szczerbatku.
-Widzieliście matkę Zephyr?-zapytałem, ignorując ich pytające miny, które domagały się odpowiedzi.
-Jest w domu-odpowiedział, prawie najstarszy chłopak z czarnymi włosami.
-Dzięki-powiedziałem, wstając ze Szczerbatka i kierując się z Zephyr na rękach do jej chaty. Zephyr obudziła się dopiero po chwili i mimo iż była ździwiona swoją sytuacją nie przeszkadzało jej to.
-Będą się pytać-powiedziała, trochę sepleniąc.
-Wiem, a co im odpowiemy?-zapytałem.
-Nie wiem.
-Boisz się swojej matki?-zapytałem, prawie pod drzwiami dawnego domu Zephyr.
-Trochę, nie chcę żeby mnie znów uderzyła-odpowiedziała, a jej oczy lekko się zaszkliły, lecz szybko te łzy starła.
-Nie uderzy cię-opowiedziałem, odkładając ją na ziemię i pukają w drzwi, które po chwili otworzyły się.
-Trochę się przedłużył ten weekend-powiedziała, z wymuszonym uśmiechem. Ale kiedy zauważyła, że Zephyr trzyma mnie za rękę jej mina spowarzniała.
-Może wejdziemy?-zapytałem, bardziej rozkazując niż pytając.
-Jasne-powiedziała, wpuszczając mnie do środka i pozwalając usiaść przy stole. Ja specjalnie posadziłem ją na swoich kolanach, aby jej matka jeszcze bardziej się wściekła.
-Wiem, że bije pani Zephyr, dlatego zabieram ją do siebie. Na stałe-specjalnie podkreśliłem ostatnie zdanie.
-Ale nie masz prawa!-wrzasneła, przez co Zephyr wystraszyła się i zaczęła cicho szlochać.
-Hej Zephyr, jestem tu. Ona ci nic nie zrobi-szeptałem na jej ucho, aby ją uspokoić. Mimo, że pierwsze próby były bezskuteczne, to po chwili Zephyr uspokoiła się i mocno wtuloną we mnie zaczęła ssać kciuka. Gdyby nie sytuacja to pewnie bym ją za to skarcił, ale sam wiem, że Zephyr tylko tak potrafi się uspokoić jak coś mocno ją wystraszy. Przez to jak Zephyr się skuliła wyglądała bardziej jak dwulatka, która zgubiła ulubioną zabawke.
-A ona dalej z tym kciukiem!-krzykneła, na szczęście dym razem Zephyr nie wybuchła płaczem.
-Ty się lepiej już zamknij! Nie widzisz, że ją krzywdzisz?! Miała całe posiniaczone ręce, wiesz jak to może na nią wpłynąć?!-zapytałem, wkurzony. Po moich słowach wstałem i ruszyłem w kierunku drzwi. Lecz cofnąłem się przed wyjściem przypominając sobie o pewniej rzeczy.
-Proszę pana-zwróciła się do mnie, jakaś dziewczynka, której napewno nie zabierałem do siebie.
-Tak?
-Co się stało z Zephyr?-zapytała, pewnie martwiąc się o przyjaciółkę.
-Zephyr ma nowy dom-odpowiedziałem, a ona pokiwała głową i uciekła do reszty gromadki, która otaczała Szczerbatka.
-Gdzie Zephyr będzie mieszkać?-zapytał, chłopczyk, który przybiegł razem z resztą.
-U mnie
-Czyli już nie będziesz nas zabierać do siebie?-zapytali, zawiedzeni.
-Jasne, że będę was zabierać do siebie. Tylko kilka rzeczy się zmieni-odpowiedziałem, wsiadając na Szczerbatka i układając Zephyr na Szczerbatku. Kiedy leżała wygodnie, podałem jej do dłoni pluszaka, którego odrazu do siebie przytuliła, a nawet kilkoro dzieciaków z gromadki spojrzało na nią tozczulonym wzrokiem. Wkońcu Zephyr leżała w jednej dłoni trzymając wtulonego do siebie pluszaka, a kciuk u drugiej dłoni był w jej buzi.
-Nie przypominajcie jej o tej sytuacji, okej?-zapytałem, a wszyscy pokiwali równocześnie głową, dzięki czemu mogłem spokojnie odlecieć...

Wyszedł mi naprawdę fajny roździał, a tak ma marginesie. Są tu jacyś fani miracoloum, którzy czekają na jutrzejszy odcinek?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top