"Berk, które nigdy nie było domem„

Dwa dni później

Minął dzień odkąd wydobrzałam. Niestety o Czkawce nie mogę tego samego powiedzieć. Nie wiem dokładnie co z nim, ponieważ zabrania mi podchodzenia do siebie, abym się ponownie nie zaraziła. Ale parę razy go widziałam, raz nawet udało mi się go dotknąć. Dotknęłam wtedy jego czoła, było tak gorące, że nie dziwiłam się dlaczego używa zimnych okładów. To jak wyglądał... Wyglądał tak słabo, nie miałby szans nawet w walce ze mną. Jednak ja martwię się o jedno, czy Czkawka może odejść? Miałabym sobie poradzić bez niego? Nie! Muszę przestać o tym myśleć! Usłyszałam dźwięk kroków na schodach, a po chwili ujrzałam Czkawke.

-Musisz leżeć!-powiedziałam widząc, że ledwo co trzyma się na nogach.
-Muszę to się tobą zająć, zbieraj się-rozkazał.
-Co?! W tym stanie nie możesz lecieć!-odpowiedziałam.
-Ale ty możesz, nauczyłem cię tego co musisz znać aby przeżyć. Będziemy lecieć do Berk, nawet nie wiem czy dożyję. Jeśli umrę na Berk musisz uciec, nie ważne co będziesz czuć i co bedziesz musiała zrobić. Nie zaakceptują cię, będziesz mogła ufać jedynie Szczerbatkowi i sobie. Będziesz musiała być silniejsza niż kiedykolwiek-pokiwałam głową, mówił to z pewnością. Zebrałam się w niecałe pół godziny, z początku Szczerbatek odmawiał lotu. Ale po chwili przekonywania postanowił odpuścić mimo złego stanu swojego jeźdźca. Podróż trwała trzy dni, trzy księżyce i słońca. Siedemdziesiąt dwie godziny męczarni fizycznej dla Czkawki i siedemdziesiąt dwie godziny męczarni psychicznej dla mnie. Wlecieliśny prosto w sam środek wioski, dokładnie kiedy słońce gurowało na niebie. Szczerbek zrzucił nas ze swojego grzbietu i zaczął straszyć wikingów, którzy zrobili zbiorowisko wokół nas. Mi udało się upaść na równe nogi, ale Czkawka nie miał szans. Brak równowagi, wyczucia czasu i precyzji. To wszystko spowodowało jego bolesny upadek na plecy.
-Zostawcie go!-wykrzyczałam kiedy paru wikingów zaczęło obezwładniać Szczerbatka. Czyli to co dla nich zrobił nic nie znaczyło?! Rozejrzałam się po złocistym piachu w poszukiwaniu ratunku. Znalazłam go, zobaczyłam dobrze znaną mi klinge ubraną w skórzaną pochwe. Pochwyciłem ostrze i obnażyłam je. Przebrałam postawę i stanęłam w obronie Szczerbatka, Czkawki nikt nawet nie próbował dotknąć. Śmieszne, bardziej boją się Człowieka niż smoka. Wystarczyło parę cięć przed ich twarzami, aby cofnęli się na sporą odległość. Usłyszałam świst, klinga błysneła w migotliwym blasku i przecieła linę łączącą dwa kamienie. Ruchy zrobiły się same, wyćwiczone i nauczę. Mózg już o nich zapomniał, ale mięśnie dobrze je zapamiętały.
-Niezła jest! Ładny mieczyk, wezmę go sobie-zaśmiał się ochryple podstarzały i otyły wiking. Ubrałam miecz w pochwe, “nie mogę zabić„ pomyślałam. Wyciągnęłam sztylet, zaczęłam powoli do niego podchodzić. Jeszcze powolniej upuściłam broń, klasnełam przed jego twarzą. Zrobiłam to tak szybko jak mogłam. Paraliż przeszedł przez jego całe ciało, kiedy po chwili minął, starzec uciekł błagając o litość i przeklinając mnie na wszystkie możliwe sposoby. Nikt nie odważył się spróbować ponownie.
-Co tu się dzieje!-wykrzyczał Stoick przepychając się przez gromadę ludzi, aby dotrzeć do jej centrum. Kiedy ujrzał obiekt zainteresować zamarł, nie jestem pewna z jakiego powodu. Z powodu myśli, że Czkawka nie żyje czy z powodu widoku swojego syna. Może z obu? Podbiegł do nieprzytomnego wojownika i podniósł go. Przez emocje nie wiedział co począć.
-Gdzie? Gdzie macie znachora?-spytałam, odpowiedział mi bardzo szybko. “Szczyt najwyższej z gór„, rozkazałam mu wsiąść i od razu wylecieliśmy. Wylądowałam w dogodnym miejscu i byłam świadkiem jak Stoick otwiera drzwi kopniakiem i wchodzi. Gdy zrobiłam to samo, natychmiastowo zostałam wyproszona groźbą braku pomocy. Usłyszałam po paru minutach dźwięki biegu po stromych schodach i dyszenia przez nadmierny wysiłek.
-Zara... Zaraz tu będą-wydyszała Astrid.
-Spokojnie, naucz się oddychać podczas biegu. Kto będzie?-zapytałam rozumiejąc, że nigdzie nie ma czarnego smoka.
-Chcą cię pojmać, musisz się bronić-spojrzałam na dobrze znaną mi pochwe, w którą ubrana była klinga. Astrid przytargała tu mój miecz.
-Nie dorastam ci w tym do pięt, ale zamierzam ci pomóc-pokazała mi swój topór. Przełknełam śline, to jest ostateczny test. Test, który muszę przejść, od tego zależy moje i Czkawki życie.
-Dasz radę zabić?
-Nie wiem-wyszeptałam niesłyszalnie, ale Astrid dokładnie rozumiała co chce powiedzieć.
-Zabiją Czkawke, a ciebie skrzywdzą na całe życie. Nie zabijasz ludzi, usuwasz potwory-potrzebowałam paru minut aby przyjąć to do świadomości. Obnażyłam wściekle ostrze, po chwili ujrzałam dwóch wikingów. Byli wściekli, ale ja byłam o wiele wścieklejsza...

Mój miecz spotkał się z krzywym mieczem młodego, wysokiego Wikinga. Nasze ostrza tańczyły przez parę sekund tworząc przy tym tysiące iskier. Iskry tę czasami spotykały się z moją skórą pozostawiając przyjemne ciepło.
Odskoczyłam w tył, odbiłam się od ściany i wskoczyłam na beczkę. Z beczki zrobiłam piruet i przygotowałam się do śmiertelnego cięcia. Miecz nie napotkał oporu. Wiking z rudą brodą, odciągnął mojego przeciwnika i silnym uderzeniem obezwładnić go. Drugi leżał nieprzytomny koło zmęczonej Astrid. Ja dyszałam głośno, pot leciał strumieniem.

-Nic wam nie jest? Astrid idź do domu i nikogo nie wpuszczaj, wezmę tę małą do siebie-kiwnęła, ja nie byłam zadowolona.
-Co z nim?
-Leży i odpoczywa. Dzień, dwa i będzie zdrów. Jednak przez ten dzień, dwa będą próbować cię zabić. W wiosce powiedz, że Czkawka nie żyje. Wykończyła go choroba, a mała opłakuje go...

Jeśli spodobał wam się roździał to zachęcam do zostawienia gwiazdki i fallow'a na moim koncie! Życzę miłego dnia lub wieczora. Zachęcam również do odwiedzenia profilu mojej przyjaciółki Yo-Yona i sprawdzeniu jej książek, a w szczególności jej nowej opowieści. Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top