Czas czarnego słońca cz.32
*
Zjawiła się w apartamencie – już teraz oficjalnie należącym do Braddocka – wczesnym popołudniem. Tym razem sama sobie otworzyła, wiedząc, że robi to po raz ostatni. Zachowywała się cicho. Zamknęła drzwi i położyła klucz na szafce obok, zatrzymując na nim dłoń na kilka chwil. Usłyszała stukot maszyny do pisania. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy wyobraziła sobie Ernesta pochylonego nad kartką wkręconą w rolki czarnej maszyny Smith-Corona Sterling. Przypomniała sobie, jak podczas zakupu poprosił o nieco starszy, bardziej klasyczny model, choć te nowoczesne oferowały więcej możliwości i funkcji. Ale Ernest powiedział, że ten starszy będzie dla niego bardziej inspirujący...
Stanęła w drzwiach salonu i zobaczyła go siedzącego przy stoliku. Odwrócił się, kiedy usłyszał, że weszła. Jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech.
– Skończyłem ten tekst dla ciebie! – oświadczył podekscytowany, nawet się nie przywitawszy. – Teraz piszę następny!
– To wspaniale, Ernie – zdołała powiedzieć w miarę spokojnie. – To naprawdę cudownie.
Wstał z miejsca, podszedł i uścisnął ją z entuzjazmem. Pocałowali się.
– Dlaczego nie zdjęłaś płaszcza?
Wzięła głęboki wdech, ale tak, by tego nie zauważył. Odruchowo wsunęła rękę do kieszeni i dotknęła paszportu. Cofnęła dłoń. Te dokumenty były jak wyrzut sumienia. Miała wrażenie, że płoną żywym ogniem, że za chwilę przepalą kieszeń płaszcza i wypadną na podłogę, wprost pod nogi Ernesta, demaskując nieszczerość wobec tego prostolinijnego człowieka. Zanim wjechała na górę, rozważała zostawienie ich w schowku samochodowym, ale obsesyjny lęk podsunął jej myśl, że ktoś może ukraść samochód, a wraz z nim przepustkę do bezpieczeństwa. Zabierając papiery ze sobą, zyskiwała pewność, że nic się z nimi nie stanie, ale okupioną obawą, iż Ernest może je znaleźć. Przeklęła w myślach swoją awersję do noszenia torebek, a zaraz potem uświadomiła sobie, że torebka bynajmniej nie dawałaby gwarancji, że paszport nie wpadnie w ręce Braddocka.
Zganiła się w myślach, bo przecież Ernest nie miał żadnego powodu, żeby przeszukiwać jej rzeczy osobiste.
– Pójdę powiesić płaszcz – powiedziała. – Nalej mi jakiegoś słodkiego likieru.
Przez chwilę stała nieporuszona przed wieszakiem w pobliżu drzwi wejściowych.
„Jest taki... radosny – pomyślała. – Jak mam to zniweczyć, mówiąc mu, że wywrócę jego życie do góry nogami? Dopiero co wyszedł na prostą i ta prosta właśnie zaczęła prowadzić w górę, na szczyt, który Ernie miałby szansę osiągnąć. Wiem, co życie zrobiło z nim wcześniej i wiem, jak na to zareagował. On nie jest typem człowieka, który w upadku widzi szansę na podniesienie się. Jeśli ktoś taki jak Ernie upada, to trzeba niemalże cudu, żeby się podniósł. A ja za chwilę będę musiała zrzucić go w przepaść..."
Zamknęła oczy i walnęła pięścią w ścianę, ale w tym samym momencie obejrzała się przez ramię w obawie, czy nie usłyszał. Wzięła głęboki wdech, zdjęła płaszcz i umieściła na wieszaku, a potem wróciła do salonu.
Braddock już czekał na kanapie. Na stole zauważyła dwie szklanki, a obok białą kopertę formatu A5. Jenny usiadła i sięgnęła po drinka.
– Napisałem specjalnie dla ciebie. – Ernest wskazał głową kopertę. – Ale nie czytaj teraz – zastrzegł. – To moja pierwsza próba i nie wiem, czy mi się udało...
– Dobrze – odezwała się. – Przeczytam później. Jak maszyna? – spytała, żeby odwrócić własną uwagę od tego, o czym nie mogła przestać myśleć.
– Jest idealna. Dziękuję.
– Dobrze się prezentujesz, kiedy przy niej siedzisz. Obiecaj mi, że będziesz pisał. Obiecaj, że nie zrezygnujesz, bez względu na wszystko!
Spojrzał na nią z zainteresowaniem, ale uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Co się dzieje, Jenny?
Nie odpowiedziała.
Wiedziała, że musi odpowiedzieć i że najlepiej, jeśli zrobi to od razu. Przedłużanie tej irracjonalnej agonii nie miało sensu. Od tego nie było ucieczki.
– Jen?
Drgnęła, kiedy dotknął jej dłoni.
– Muszę wyjechać, Ernie – zaczęła. – Daleko. I na trochę dłużej. Nie mam wyjścia. Po prostu muszę.
– Ale... – Nie spuszczał z niej wzroku. – Nie mogę pojechać z tobą, prawda? – powiedział po chwili, a ona powoli pokręciła głową.
Przestał na nią patrzeć, usiadł wyprostowany i utkwił wzrok w przestrzeni przed sobą. Jenny też na niego nie patrzyła. Musiała się kontrolować; swoje reakcje i słowa. Spojrzenie na Ernesta mogłoby sprawić, że straciłaby tę kontrolę. Musiała być silna za nich oboje. I jednocześnie żywiła przekonanie, że nic to nie da.
– Dokąd jedziesz? – spytał.
– Nie mogę, Ernie... – Znów pokręciła głową, ale on nawet tego nie zauważył. – To sprawa... mojego bezpieczeństwa, ale i twojego spokoju. Będzie lepiej, jeśli dowiesz się jak najmniej.
– To jakaś bzdura! – Odwrócił głowę w jej stronę. – Chyba że przez ten cały czas miałem rację. Powiedz, miałem rację? Chodzi o te interesy z Donatellim? Ten pieprzony makaroniarz wpakował cię w kłopoty! Wiedziałem! Po prostu wiedziałem. Zabiję sukinsyna! Pojadę tam i rozszarpię go gołymi rękami! – Zerwał się z miejsca.
– Ernie, siadaj! – Jej podniesiony, stanowczy głos przywołał go do porządku. – Usiądź – dodała już spokojniej. – Angelo... Nie ma powodu, żebyś o cokolwiek go obwiniał. Pomógł mi, jeśli o to chodzi. Poza tym już wyjechał. Nie zastałbyś go, nawet gdybyś uparł się, że chcesz wprowadzić w życie te swoje bezsensowne groźby.
– Włoski kundel narobił kłopotów i uciekł z podkulonym ogonem. – Braddock na powrót usiadł na kanapie. – W co cię wplątał?
– W nic mnie nie wplątał. Ernie, zrozum, że wszystko robiłam na własną rękę, na własny rachunek i własną odpowiedzialność. Nie wszystko było legalne... Mogę mieć kłopoty, dlatego muszę zniknąć. Ale to nie jest niczyja wina – zastrzegła.
– Co było nielegalne?
Jenny wciągnęła powietrze. Odetchnęła głęboko. Zanim odpowiedziała, dokończyła likier.
– Udostępniałam samolot do transportu nielegalnej broni dla południowoamerykańskich... rebeliantów.
– Przemyt broni. – Braddock wychylił gin jednym haustem. – Przecież to absurdalne, Jenny.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami. Nie patrząc na Ernesta, wzięła szklankę, którą dopiero co opróżnił. Ze swoim szkłem w drugiej dłoni podeszła do baterii butelek stojących na komodzie przy drzwiach.
– Nie traktowałam tego całkiem poważnie – odezwała się. Stała tyłem do niego i nalewała alkoholu do szklanek. – To był taki rodzaj... zabawy. Głupi wybryk znudzonej bogatej dziewczyny – brnęła dalej. – Tyle że władze potraktowały to znacznie poważniej niż ja.
Wróciła i postawiła szklankę na stoliku przed Ernestem.
– Chcę pojechać z tobą – powiedział.
– Nie mogę cię zabrać... Ernest, wyjeżdżam z fałszywymi dokumentami, jeśli pojedziesz ze mną, zostawimy ślad, po którym będą mogli do mnie trafić. A przecież nie chciałbyś, żebym skończyła w pudle, prawda?
– Nie pomyślałaś o mnie, kiedy wyrabiałaś te fałszywe dokumenty?
– Pomyślałam, ale nie dało się tego załatwić. Był jakiś problem z blankietami... Chciałam, przysięgam, że chciałam.
– Jak długo cię nie będzie?
– Nie wiem, Ernie. To przestępstwo federalne, więc jeśli chodzi o przedawnienie...
– Kiedy? – przerwał jej. – Kiedy wyjeżdżasz?
– Jutro – powiedziała niemal bezgłośnie, przełykając ślinę.
– Rozumiem. Przyszłaś tu dzisiaj, żeby się ze mną pożegnać. To miło z twojej strony.
– Ernie, nie mów tak!
– Jak? – Sięgnął po szklankę i znów się napił. – Ale przecież niczego mi nie obiecywałaś, prawda? A w każdym razie żadnych konkretów. Może pozostawiałaś jakieś nieokreślone złudzenia, świadomie lub nie, ale nie mogę cię winić, że coś sobie w związku z tobą uroiłem. Nie jesteś za to odpowiedzialna. Dobrze to rozegrałaś, Jenny. Znakomicie!
– To nie tak. Nie tak, rozumiesz? – Dopiero teraz odważyła się spojrzeć na niego. I jedno spojrzenie wystarczyło, żeby wiedziała, że to, co mówił, było dalekie od tego, co myślał. – Nie mam teraz wyboru, ale to nie znaczy, że jest mi łatwo. Nie jest, bo zależy mi na tobie, czy w to wierzysz, czy nie. Może myślisz, że to wszystko zaplanowałam. Że od początku prowadziłam z tobą jakąś grę. Może nawet masz prawo tak myśleć. Ale tylko ja wiem, ile kosztuje mnie to, co się teraz dzieje. I wiem też, że nikt inny poza mną nie ponosi za to odpowiedzialności. Chciałabym, żebyś mi wybaczył, ale zrozumiem, jeśli tego nie zrobisz.
– Zrobię. Powiedz mi tylko, co mam ci wybaczyć? Co konkretnie?
– To, że dokonałam złych wyborów. Kiedy jeszcze mogłam uniknąć pewnych rzeczy. Kiedy mogłam uniknąć tej sytuacji, w której teraz jesteśmy.
– Zdajesz sobie sprawę, że ja się z tym nie pogodzę?
– Zdaję sobie sprawę, jak bardzo to trudne. Dla nas obojga. Ale wszystko jeszcze przed tobą. Chcę, żebyś pisał, bo zobaczyłam, jakie to dla ciebie ważne...
– To nie jest ważniejsze od ciebie – wpadł jej w słowo.
– Mieszkanie jest twoje. W pracy nikt cię nie tknie. Zadbają o to ludzie, którym płacę. Przelałam też na twoje konto...
– Przestań! Co to ma być? Handel wymienny? Lista doskonałej jakości produktów, które mają mi coś zrekompensować? Nie krępuj się, wymień też maszynę do pisania i ryzę papieru. Komplet pod nazwą: „Nowy sens życia Ernesta Braddocka". Może dorzucisz do tego jeszcze jakąś seksowną koleżankę, żebym nie musiał sam się zaspokajać!
Przeczekała ten wybuch bez słowa. Pozwoliła mu wyrzucić z siebie wszystkie emocje, myśląc, jak bardzo chciałaby, żeby zdołał wyrzucić z siebie także wszystkie uczucia.
– Jeśli chcesz, wyjdę stąd teraz – powiedziała zupełnie spokojnie, nieco przyciszonym głosem. – Zrozumiem. Ale chciałabym spędzić z tobą te ostatnie... Wiem, że na to nie zasłużyłam. Na ciebie.
*
„Gdybym wtedy powiedział, żeby wyszła, czy coś by to zmieniło? Czy byłoby mi łatwiej? Nie. Starałem się nie myśleć, o ile więcej zapłacę za te dodatkowe kilka godzin z nią. Odsuwałem od siebie wizję emocjonalnego kosztu. A może liczyłem na cud? Też nie. Raczej okłamywałem siebie, że liczę na cud, bo przecież wiedziałem, że się nie wydarzy. Jedyne, co mogłem zrobić, żeby ją zatrzymać, to zawiadomić policję. Doprowadzić do aresztowania i wiedzieć, że od czasu do czasu będę mógł odwiedzać ją w więzieniu.
Nigdy by mi tego nie wybaczyła i wolę nie rozważać, jak czułbym się, gdybym posunął się do czegoś takiego."
Obojętnym spojrzeniem zlustrował wnętrze baru. Gdzieś poza świadomością zanotował, że teraz przy stolikach siedziało trochę więcej ludzi, niż kiedy pojawił się tutaj bardzo wczesnym popołudniem.
Nie chciał przypominać sobie ostatnich chwil spędzonych z Jenny Abelard. Nie odważył się sięgnąć po sztylet i grzebać sobie nim w sercu. Zdobył się tylko na bardzo ogólną myśl, że ten wieczór i noc mogłyby być doskonałe, gdyby nie zostały naznaczone piętnem bolesnej nieodwracalności tego, co miało nastąpić zaraz potem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top