Czas czarnego słońca cz.28
*
Zaraz po tym jak Ernest zniknął za drzwiami siedziby agencji federalnej, Jenny poszukała miejsca, żeby zaparkować samochód. Wysiadła i udała się pod budynek. Oparła się plecami o ścianę kilkanaście stóp od wejścia. Po kilku minutach zaczęła spacerować tam i z powrotem, od jednego rogu gmachu do drugiego. Przechadzała się szybkim krokiem, starając się zajrzeć do środka za każdym razem, kiedy mijała drzwi. Ale to nie pomagało. Mniej więcej co trzy minuty zerkała na zegarek i myślała nerwowo: „Nie odważą się. Nie we własnej siedzibie."
Dzień wcześniej, kiedy już wiadomo było, że Ernest ma stawić się na przesłuchanie, niemal dwie godziny rozmawiała ze swoim zaufanym prawnikiem. Wypytała go o wszelkie możliwe szczegóły i niuanse dotyczące tego rodzaju sprawy. Zażądała, by adwokat objaśnił jej, jakich kart przetargowych może użyć Braddock, gdyby agenci zaczęli posuwać się za daleko i chcieli go zastraszać albo wymuszać zeznania. Wszystko przekazała dokładnie i niemal słowo w słowo Ernestowi. Z chwilą przekroczenia progu siedziby FBI Ernest Braddock musiał poradzić sobie sam. Chciała wierzyć, że sobie poradzi.
Kiedy po grubo ponad godzinie zobaczyła, jak wyszedł z budynku i zaczął rozglądać się dokoła, natychmiast do niego podbiegła. Nie myśląc nawet, co robi, rzuciła się Ernestowi na szyję. W pierwszym odruchu objął ją, a zaraz potem spojrzał zdziwiony. Ale wyraz twarzy dziewczyny sprawił, że nie chciał już zadawać żadnych pytań.
Wracali do samochodu, trzymając się za ręce. Choć Jenny nie miała tego w zwyczaju, to tym razem szła ulicą i ściskała rękę Braddocka, tak mocno, że niemalże do bólu.
Odezwała się dopiero, kiedy wsiedli do samochodu. Poprosiła, żeby dokładnie opowiedział przebieg przesłuchania, z wszystkimi szczegółami. Opowiedział więc, jak za wszelką cenę starali się wyciągnąć od niego przede wszystkim te informacje, które wiązały się z Jenny.
– Próbowali straszyć mnie gadkami o fałszywych zeznaniach i utrudnianiu śledztwa. Ale nie powiedziałem im niczego, co mogłoby ci zaszkodzić.
Odwróciła głowę i spojrzała na niego przenikliwie.
– A coś mogłoby mi zaszkodzić? – spytała.
– Ty mi powiedz. Czy fakt, że rozmawiałaś z Donatellim po włosku, tylko dlatego, żebym nie poznał treści tej rozmowy, podczas której padło nazwisko mafijnego bossa, mógłby działać na twoją niekorzyść?
– Uroili sobie coś, tak samo jak ty – mruknęła.
– Nie sądzisz, że czas już powiedzieć mi prawdę? Tak byłoby lepiej przede wszystkim dla ciebie. Wiedziałbym, na co powinienem zwracać uwagę w razie takich sytuacji jak ta. Bo chyba nie wątpisz, że możesz mieć do mnie stuprocentowe zaufanie?
– Nie wątpię – potwierdziła. – I mam. Tylko po prostu nie ma nic, o czym mogłabym ci powiedzieć.
Nie odezwał się i przez kilkanaście minut nie padło między nimi ani jedno słowo. Wreszcie Braddock przerwał milczenie.
– Les był w porządku. Nie zasługiwał na taki koniec. Ten Marston to wyjątkowy sukinsyn.
– Odbiło ci, Ernie? – Jenny posłała mu lodowate spojrzenie. – Chyba nie myślisz, że Sean zamordował jakiegoś chłopaka.
– Federalni twierdzą, że to on. Ewentualnie do spółki z tobą, bo podobno nie masz alibi na czas morderstwa.
Parsknęła ironicznym śmiechem i z niedowierzaniem pokręciła głową. Tupet przedstawicieli władzy zdawał się bez granic. Co by powiedział Braddock, gdyby wiedział, co zrobili Wayne'owi? Czy w dalszym ciągu wierzyłby w oficjalną wersję, jaką spreparowali na potrzeby dobrania się do tyłka Angela, Seana i jej?
– Gdybyś wiedział, do czego są zdolni, inaczej patrzyłbyś na to wszystko.
– Zastanawiam się, czy twoja wyjątkowa awersja do organów ścigania ma jakieś racjonalne uzasadnienie.
„Mocniejsze niż mógłbyś podejrzewać" – pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.
*
„Czy powinnam wtedy powiedzieć mu całą prawdę? A zwłaszcza prawdę o śmierci Wayne'a? Ale nie chciałam o tym mówić. Samo myślenie o tamtych wydarzeniach było nie do zniesienia. Gdybym miała opowiadać o tym Ernestowi... Przeżywać wszystko od nowa..."
Znów poczuła znajomy ucisk pod żebrami i z trudem przełknęła ślinę. Należało natychmiast przestać myśleć o tym, co stało się na Canal Street. W przeciwnym razie współpasażerka może już nie uwierzyć, że wszystko jest w porządku. Jenny wolała uniknąć kłopotliwych pytań, a przede wszystkim nie chciała stracić panowania nad sobą. Nie tutaj, w samolocie znajdującym się kilka tysięcy stóp nad ziemią.
*
Ian Murphy przysiadł na parapecie otwartego na oścież okna i odpalał papierosa, osłaniając dłonią płomień zapalniczki przed podmuchami wiatru. Zaciągnął się, pozwalając dymowi spenetrować płuca do ostatniego możliwego zakamarka, i spojrzał na swojego partnera. Newlert huśtał się na krześle z ponurym wyrazem twarzy.
– Nic nie poradzisz, Młody. – Murphy wydmuchał dym przez okno. – Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli.
– Jeśli dalej będziemy się tak cackać z tymi gnojami, to nigdy nie będzie szło po naszej myśli. Gdyby solidnie dostał po pysku, od razu inaczej by zaczął śpiewać.
– Przecież widziałeś, że tym razem mieliśmy związane ręce. Tknąłbyś go i jeszcze tego samego dnia miałbyś na karku prawnika tej Abelard. Mógłby złożyć na nas zażalenie, a wtedy z pewnością wyciągnęliby na światło dzienne wszystkie brudy agencji. A coś takiego jest nam w tej chwili najmniej potrzebne. Poza tym – Ian znów rozżarzył końcówkę papierosa, wciągając kolejną porcję dymu – nie mamy pewności, czy faktycznie coś wiedział. I jeśli nie mamy stuprocentowej pewności, czy ona jest w to umoczona, to tym bardziej nie możemy zakładać, że jej chłoptaś cokolwiek wie.
– Jest umoczona jak jasna cholera – stwierdził Jack stanowczo. – Wspomnisz moje słowa.
– Przeczucie czy może jakieś bardziej namacalne przesłanki? – Murphy spojrzał na młodszego agenta i zmrużył lekko oczy, wydmuchując dym.
– Nie zachowuje się, jakby nie miała z tym nic wspólnego. W dodatku jej kontakty, przeszłość z tym... Griere i sposób, w jaki reaguje na przedstawicieli organów ścigania...
– Jak większość społeczeństwa – przerwał mu Murphy z ironią. – Nawet jeśli w tym siedzi, to jeszcze nie znaczy, że jej chłopaczek coś wie. Na jej miejscu bym go nie wtajemniczał.
– Wie czy nie wie, niczego od niego nie wyciągnęliśmy – skwitował Jack.
– W takim razie musimy to ugryźć od innej strony. Trzeba poprosić Reanona, żeby dał nam kilku ludzi. Donatelli, Abelard i Stark muszą być pod stałą obserwacją.
– Już widzę, jak Reanon daje ci ludzi. Słyszałeś, co powiedział, kiedy ostatnim razem prosiliśmy o dwóch dodatkowych agentów.
– Jeśli Pete się nie zgodzi, to zwrócę się do Malone'a. Nie będziemy ganiać się z tymi gnojkami do usranej śmierci! Jeśli chcą, żeby nasze śledztwo przyniosło jakieś rezultaty, to muszą nam dać ludzi, do kurwy jasnej!
– W razie czego razem z Calvestą i jego partnerem jest nas czwórka. Damy radę.
– Taaa... po godzinach i w czynie społecznym – mruknął Ian Murphy.
*
Ku zaskoczeniu Jenny, federalni więcej nie nękali ani Ernesta, ani jej. Nie pojawiła się też policja. Czy to jednak mogło oznaczać, że odpuścili? Miała co do tego mocne wątpliwości. Jej wrodzona podejrzliwość podpowiadała, że to raczej cisza przed burzą. Sean Marston przepadł jak kamień w wodę i to też ją niepokoiło. Żywiła głęboką nadzieję, że nie stało się nic złego. Bardzo lubiła Seana, był szczególnego rodzaju przyjacielem, czymś w rodzaju starszego brata i opiekuna. Wiedziała, że nie został aresztowany, bo takich informacji dostarczył Angelowi opłacany przez niego policjant Paulie Conti. To stanowiło jakieś pocieszenie, ale na myśl, że miałaby już więcej nie zobaczyć Seana, czuła ucisk w gardle.
Spędzała teraz z Ernestem każdy weekend, a nierzadko również wieczory w tygodniu, tak jakby chciała nacieszyć się nim, zanim nastąpi coś nieuchronnego. Odsuwała od siebie takie przeczucia, a kiedy przychodziły, wolała myśleć, że to raczej ona znajdzie się w tarapatach, niż że coś złego stanie się jemu. Niemal obsesyjnie zaczęła sprawdzać, czy u Braddocka wszystko w porządku. Kiedy nie spędzała z nim czasu, dzwoniła bardzo regularnie – tylko po to, żeby usłyszeć jego głos, żeby upewnić się, że nie zastrzelił go żaden policjant czy agent federalny. Miała nieprzepartą ochotę wstępować po niego rano, kiedy jechała do biura i odwozić go po pracy do domu, ale obawiała się, że mógłby nie zrozumieć jej prawdziwych intencji i uznać, że nie ufa mu i chce go w taki sposób kontrolować. zwłaszcza że do biurowca miał jakieś trzy kwartały, a zatem mniej więcej kwadrans pieszo.
Obawa o Ernesta przeradzała się w pewien rodzaj obsesji, który zaczynał ją niepokoić. W najgorszych momentach rozważała nawet, czy nie zaproponować mu zamieszkania z nią na Staten Island, ale ostatecznie nie zdobyła się na to. Nie chciała, żeby wiedział o tych obawach i żeby w rezultacie zorientował się, jak bardzo zaczęło jej na nim zależeć.
11
Wszystko wydarzyło się na początku listopada, kiedy zdawało się, że ciemne chmury rozpierzchły się na dobre i nad Jenny i Ernestem zaczyna coraz mocniej świecić słońce. Tego wczesnego sobotniego popołudnia siedzieli na kanapie w salonie dziewczyny i rozważali, czy następnego dnia nie wybrać się na łyżwy do Central Parku. Braddock nie wydawał się entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu. Nie umiał jeździć na łyżwach i ze śmiechem starał się przekonać Jenny, że jako rodowity Kalifornijczyk ma do tego pełne prawo.
Gong u drzwi wejściowych rozległ się akurat w chwili, kiedy Jenny wyszła na chwilę do łazienki. Ernest odruchowo podniósł się z kanapy, żeby otworzyć. Zawahał się na moment, czy faktycznie powinien, bo przecież nie był u siebie. Ostatecznie jednak poszedł i otworzył drzwi.
Na progu stał młody chłopak z płaskim pudełkiem w rękach. Zdmuchnął kosmyk czarnych włosów, które opadły mu na czoło, a potem odezwał się:
– Miałem dostarczyć pizzę dla panny Abelard.
Ernest zmarszczył brwi. Nie kojarzył, by Jenny zamawiała jakieś jedzenie, ale chłopak wymienił jej nazwisko, więc o pomyłce nie mogło być mowy. Zanim zdążył się odezwać, dziewczyna pojawiła się za jego plecami. Odwrócił się do niej.
– Zamawiałaś pizzę?
– To prezent od przyjaciela – odezwał się chłopak po włosku.
– Ja to załatwię, Ernie – rzuciła Jenny szybko. – Przynieś mi portfel z salonu, proszę. – Wbiła w niego natarczywe spojrzenie, bo ciągle nie ruszał się z miejsca. – Bardzo cię proszę.
Kiedy Braddock się oddalił, spojrzała na wysokiego chłopaka o ciemnej karnacji.
– Jestem Gino. Przysyła mnie pan Donatelli. Prosi o spotkanie. Będzie czekał w Campi di Fiori za... – Chłopak spojrzał na zegarek. – Za trzy kwadranse.
– Rozumiem. – Jenny wzięła pudełko, które jej podał. – Będę na pewno.
Nazwa Campi di Fiori w rzeczywistości stała się hasłem oznaczającym, że spotkają się nie w pizzerii, ale w Ocean Breeze Park, znajdującym się w jej pobliżu. Tak ustalili z Donatellim, kiedy kilka tygodni wcześniej spotkali się, by porozmawiać o zamieszaniu wokół zabójstwa Bautta. Zdawała sobie sprawę, że to umówione hasło nie oznacza w tej sytuacji niczego dobrego.
Obejrzała się za siebie, bo pojawił się Ernest z portfelem. Swoim.
– Ile? – rzucił krótko.
– Sześć dolarów razem z napiwkiem – odpowiedziała Jenny szybko.
Braddock wygrzebał z portfela drobne i wręczył chłopakowi, spoglądając na niego spod lekko przymrużonych powiek. Młody Włoch podziękował, pożegnał się uprzejmie i odszedł.
– O co chodzi? – zapytał Ernest, kiedy Jenny zamknęła już drzwi i wręczyła mu karton.
– Zamówiłam ci pizzę, bo będę musiała na chwilę wyjść. Mam pewną sprawę do załatwienia.
– Nie zamawiałaś pizzy.
– Dlaczego tak uważasz? – spytała całkowicie spokojnie.
– Byłem tu cały czas, nie słyszałem, żebyś...
– A może złożyłam zamówienie wczoraj? – przerwała mu. – Ernie, nie ma powodu, żebyś we wszystkim upatrywał czegoś podejrzanego.
– Ale nie zabierzesz mnie ze sobą, kiedy będziesz jechała załatwiać swoje... sprawy, prawda? Czy to ma coś wspólnego z Donatellim?
– Ja ci ufam i nie szpieguję cię ani nie kontroluję. Byłoby mi bardzo miło, gdybyś ty też mi ufał i powstrzymał chęć kontrolowania mnie.
Nie odpowiedział. Rzucił na blat przy barku karton z pizzą, tak że przejechał po nim dobre kilkanaście cali. Wszedł za kontuar i sięgnął po szklankę. Chwycił butelkę whiskey i nalał solidną porcję. Wychylił trunek jednym haustem, nie patrząc na dziewczynę.
Obserwowała to ze spokojem, choć w jej wnętrzu wrzał wulkan. Ale nie mogła tego uzewnętrznić. Nie mogła okazać, ani jak bardzo zaniepokoiła ją prośba Angela, ani jak przykro w gruncie rzeczy jej się zrobiło, że musi cokolwiek ukrywać przed Ernestem. Chętnie usiadłaby teraz naprzeciw niego i też się napiła, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała za chwilę jechać na spotkanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top