Czas czarnego słońca cz.23
*
Z Donatellim umówiła się kwadrans po dwunastej pod lokalem Campi di Fiori w Dongan Hills na Staten Island. Stamtąd miała już zupełnie blisko do Ocean Breeze Park, gdzie zamierzała spokojnie porozmawiać z przyjacielem, bez obawy, że zostaną podsłuchani. Zaproszenie na pizzę oznaczało, że coś jest nie w porządku i Jenny raz po raz dyskretnie zerkała przez okno, żeby sprawdzić, czy przypadkiem po ulicy nie kręcą się jacyś podejrzanie wyglądający ludzie. Ale wyglądało na to, że nic nie zakłócało spokoju na Cromwell Circle. Nie parkowały tu żadne furgonetki, które mogłyby wzbudzić jej niepokój. Co zatem mogło się stać, że Angelo musiał dyskretnie z nią porozmawiać? W perspektywie rysowała się źle przespana noc... A może nawet całkiem bezsenna, biorąc pod uwagę, że gliny ostatnio zbyt bardzo węszyły. Możliwe, że Donatelli dostał jakiś cynk od swojej policyjnej wtyczki. Paulie Conti mógł dowiedzieć się czegoś, co było istotne dla bezpieczeństwa ich czwórki. Nie wykluczała, że w najbliższym czasie zostaną zmuszeni do przerwania działalności na dłużej.
Do tego wszystkiego Ernest zaczął coś podejrzewać. Połączył kropki w sposób, jakiego się nie spodziewała i teraz żałowała, że zabrała go do Angela właśnie wtedy, kiedy musieli omówić dostawę. Założyła, że brak znajomości włoskiego będzie wystarczającym gwarantem bezpieczeństwa, ale Ernest okazał się sprytniejszy, niż mogłaby przypuszczać. A zdecydowanie powinien trzymać się od tego z daleka.
„Ja też powinnam trzymać się z daleka. Ernie się zwyczajnie o mnie martwi, a ja wściekam się na niego, bo wkracza na grząski grunt, gdzie nie powinien się pchać – pomyślała, sącząc powoli likier kokosowy w salonie przed wielkim oknem, które wychodziło na podjazd przed domem i ulicę nieco dalej. – Tak, martwi się o mnie, a ja o niego. Czy przez to, co robię, narażam w jakikolwiek sposób jego bezpieczeństwo?"
Na ułamek sekundy pojawił się w jej pamięci obraz Wayne'a leżącego na ulicy w kałuży krwi. I wtedy po raz pierwszy pomyślała, że to samo mogłoby spotkać Ernesta. Absurdalność tej myśli wcale nie sprawiła, że taka wizja wydawała się mniej przerażająca. Czy policja mogłaby posunąć się do tego, by uderzyć w Ernesta, używając go jako argumentu przeciwko niej? Zrobiło jej się zimno na samą myśl, że mogliby się nim posłużyć czy podnieść na niego rękę.
„To znaczy, że zaczęło mi zależeć – stwierdziła z lekkim zdziwieniem. – Jest zupełnie inny niż Wayne, a mimo to zaczynam czuć do niego... Czy to w ogóle ma jakiś sens? Czy ma jakąkolwiek przyszłość? Za bardzo się do siebie zbliżyliśmy w ostatnim czasie. Powinnam zachować większy dystans. Tyle że nie wiem, czy nie jest już na to za późno..."
Kiedy następnego dnia zjawiła się przed Campi di Fiori kilka minut po dwunastej, Angelo już na nią czekał. Zapytał, czy faktycznie ma ochotę na pizzę, co trochę ją uspokoiło, bo oznaczało, że sprawa nie jest aż tak poważna, jak się tego obawiała. Odmówiła jednak i poprosiła, by od razu pojechali do Ocean Breeze – zbyt długo zadręczała się od wczorajszego popołudnia i chciała jak najszybciej dowiedzieć się, z jakimi rewelacjami przyjechał Donatelli.
– Wczoraj odwiedził mnie twój chłopak – zaczął, gdy już znaleźli się na jednej z parkowych alejek.
– Ernest? – Szczere zdziwienie w głosie Jenny utwierdziło go w przekonaniu, że nie miała o tym pojęcia. – A co on u ciebie robił?
– Dobre pytanie. Nie domyślasz się? – Angelo zwolnił na chwilę kroku i wpatrzył się w dziewczynę.
Złe przeczucia przemknęły jej przez głowę. Miała nadzieję – naprawdę szczerą nadzieję – że nie wpadł na ten niedorzeczny pomysł, żeby poruszać z Donatellim takie tematy, jakie ostatnio uparcie poruszał z nią. Na samą myśl o tym zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
– Dlaczego o nas wie? Nie powinnaś rozmawiać z nim o takich rzeczach. – Ton Angela był chłodny, a to, co powiedział, potwierdziło jej najgorsze przeczucia.
– To nie tak, Angelo. Niczego mu nie powiedziałam. Niepotrzebnie zabrałam go do ciebie ostatnim razem. Usłyszał nazwisko Castellano i zaczął doszukiwać się powiązań mafijnych. Nie miałam pojęcia, że zacznie w tym grzebać...
– Nie powinien się tym interesować – rzucił Angelo krótko. Teraz patrzył przed siebie, w przestrzeń, i Jenny wyczuła napiętą atmosferę.
– Obiecuję, że się tym zajmę. To się już więcej nie powtórzy.
– Ujmę to tak – Angelo szedł ze wzrokiem ciągle utkwionym w nieokreślony punkt przed sobą – trzymaj tego gówniarza krócej, bo jeśli dalej będzie węszył, to może przytrafić mu się coś złego.
Gwałtownie zatrzymała się, słysząc te słowa. Donatelli również przystanął i dopiero teraz zaszczycił ją spojrzeniem, ale w jego wzroku czaiła się tylko nieustępliwa stanowczość.
– Powiedziałam, że się tym zajmę, Angelo. A jeśli ktokolwiek ośmieli się go tknąć...
– To co? – przerwał jej, tym razem z ledwo wyczuwalną drwiną. – Więc aż tak ci na nim zależy.
Nie była pewna, czy to pytanie, czy Donatelli stwierdza pewien fakt. Przełknęła ślinę i wpatrzyła się w twarz człowieka, którego znała od ponad czterech lat i uważała za przyjaciela. Tym razem jego słowa i ton głosu, jakim je wypowiedział, w ogóle jej się nie spodobały. Nie spodobały się jak cholera. Nigdy wcześniej w taki sposób z nią nie rozmawiał.
– Niech nikt nie waży się go tknąć – powtórzyła.
– Jenny, posłuchaj mnie. – Angelo przeszedł na nieco bardziej miękkie tony. – Uwielbiam cię jak siostrę. Ale nie mogę pozwolić, żeby jakiś chłoptaś grzebał w naszych sprawach. Zwłaszcza ktoś, kogo znasz zaledwie kilka miesięcy. To kwestia bezpieczeństwa. Także twojego. Pomyślałaś, że on może być tajnym agentem...
– Nie pomyślałam. – Jenny przewróciła oczami. – Ale tylko dlatego, że dokładnie go sprawdziłam. – Nie wspomniała Angelowi, że nie chodziło wtedy o kwestie ich bezpieczeństwa, ale nie musiał wiedzieć o jej osobistym zainteresowaniu Ernestem. – Mogę zapewnić cię, że nie jest agentem, gliniarzem ani nie ma takich powiązań. I nie sądzę, że mógłby chcieć zaszkodzić mi w jakikolwiek sposób.
Angelo Donatelli uśmiechnął się, na poły pobłażliwie, na poły z ironią.
– Ty ufasz jemu, a ja ufam twojemu rozsądkowi. I mam nadzieję, że żadne z nas się nie rozczaruje. Znasz zasady i wierzę, że będziesz ich przestrzegać. Trzymaj go z daleka od naszych spraw. Dla dobra nas wszystkich, także jego. A teraz ty chodź, my wracajmy do Campi, bo ja mam jednak ochotę na pizzę – dokończył już po angielsku.
*
Prosto z pizzerii pojechała na Columbus Circle. Wyjechała na górę i zapukała do własnej kawalerki, choć mogła otworzyć zapasową parą kluczy, którą ciągle miała i której nawet czasami używała, bo tak umówiła się z Ernestem. Nie miał nic przeciwko temu, ale Jenny starała się nie korzystać z tej możliwości zbyt często.
Otworzył drzwi i na widok dziewczyny zdziwienie na jego twarzy niemal natychmiast zamieniło się w pogodny uśmiech. Jenny domyśliła się, że Ernest nie spodziewał się wizyty już następnego dnia po ostatnim nieporozumieniu. Kiedy weszła, chciał ją objąć i pocałować, ale odsunęła go – delikatnie, acz stanowczo.
– Ernest, co ty robisz, do jasnej cholery?
– Jak to co? Chcę się z tobą przywitać – odparł niewinnie.
– Przecież wiesz, że nie o tym mówię.
– Nie? – zdziwienie w jego głosie brzmiało naturalnie, ale Jenny nie była pewna, czy nie kpi z niej. – A o czym?
– Co ci strzeliło do głowy, żeby jechać do Angela i...
– Ach! – przerwał jej i uniósł wysoko brwi. – Więc włoski mafiozo już zdążył się poskarżyć.
Usiadła na kanapie, ale po chwili wstała i podeszła do barku. Rzuciła okiem na butelki, ale nie zauważyła żadnego słodkiego likieru. Zdecydowała, że wybierze czerwone wino. Rozejrzała się za kieliszkiem czy choćby szklanką, ale jedyna, którą zauważyła stała na stole z resztką jakiegoś drinka. Odkorkowała wino i napiła się wprost z butelki. Kątem oka dostrzegła, że brwi Ernesta uniosły się jeszcze wyżej. Oderwała szyjkę flaszki od ust i nie wypuszczając jej z ręki, oparła się o komodę. Wbiła wzrok w Braddocka.
– Ernest, posłuchaj mnie uważnie. To już nawet nie chodzi o to, że próbujesz wtrącać się w nie swoje sprawy. I nie o to, że zupełnie bez powodu obrażasz mojego przyjaciela w jego własnym domu...
– Nie wszedłem nawet za próg – przerwał jej znowu. – Ale następnym razem powiem mu, żeby wyszedł ze mną za bramę, jeśli to ma aż takie znaczenie.
– Do jasnej cholery, Ernest! – walnęła otwartą dłonią w mebel, o który się opierała. – Czy ty nie rozumiesz, że jeśli będziesz zachowywał się w taki sposób, to możesz skończyć w porcie z poderżniętym gardłem?!
– Czy mam przez to rozumieć, że ten parszywy makaroniarz mi grozi?
– Fakt, że możesz snuć swoje wydumane przypuszczenia w rozmowach ze mną, nie oznacza, że inni też będą tolerować takie oskarżenia pod swoim adresem. Angelo jest zbyt poważnym człowiekiem, żeby pozwolić sobie na coś takiego. Skończ z tym, bo igrasz z ogniem.
– Wiesz – zaczął i sięgnął po szklankę z niedopitym drinkiem – zastanawiam się, jak ty w ogóle możesz przestawać z kimś takim. Ale rozczaruję cię. Nie zamierzam trząść portkami przed taką kreaturą. – Braddock dopiero teraz opróżnił trzymaną w dłoni szklankę.
– A powinieneś. Bo tak się składa, że Donatelli ma w tym mieście trochę większe wpływy niż ty. I większe niż ja – dodała i w tej samej chwili złapała się na myśli, że być może powiedziała o jedno słowo za dużo.
– Sugerujesz, że mam bać się jakiegoś emigranta? – Spojrzenie Braddocka stało się twarde, a w głosie brzmiał pozorny spokój.
Odetchnęła głęboko. Wyglądało na to, że przegra z uporem Ernesta. Znów łyknęła wina. Musiała jakoś przekonać go, żeby dał spokój niezdrowemu zainteresowaniu sprawami, w które pod żadnym pozorem nie powinien ingerować.
– To Manhattan, nie Brooklyn – powiedział, widząc, jak upiła wino prosto z butelki. – Może jednak weźmiesz sobie kieliszek?
– Nie wiem, w czym Manhattan miałby być lepszy od Brooklynu, a picie z kieliszka od picia wprost z butelki. Powiedz mi – zaczęła nieco innym tonem – skąd w ogóle przyszło ci do głowy, że ja zajmuję się jakimiś nielegalnymi interesami? Mam firmę i kupę szmalu. Legalnego. Twoim zdaniem ryzykuję, żeby zarabiać pieniądze, których i bez tego mam pod dostatkiem? Widzisz w tym jakąś logikę?
– To jest właśnie to, czego nie rozumiem – odparł.
Powolnym ruchem odłożyła wino i podeszła do Ernesta. Wyjęła mu z ręki pustą szklankę i bez słowa odwróciła się, żeby podejść do komody, na której stały butelki z trunkami. Skoro argumenty mające przemówić mu do rozsądku nie działały, musiała użyć innych – tych, które zwykle bywały skuteczne w rozgrywkach damsko-męskich. Ale Jenny złapała się na myśli, że wcale nie jest pewna, czy ten sposób zadziała. Mierzyła się z nie byle jakim przeciwnikiem. Nalewając mu ginu, zastanawiała się, dlaczego ciągle myśli o Braddocku jak o przeciwniku. Odpowiedź niemal natychmiast pojawiła się w jej głowie i spowodowała, że dłoń Jenny zadrżała niespodziewanie. Odpowiedź okazała się prosta. I bolesna. Ernest Braddock był całkiem inny niż wszyscy ci, którymi otaczała się na co dzień. Tylko on jeden mógłby dorównywać... Wayne'owi.
Odstawiła butelkę, ale zanim odwróciła się, żeby podać Ernestowi drinka, oparła dłonie o komodę i wzięła głęboki wdech. Musiała wymazać obraz Wayne'a ze świadomości. Bezgłośnie wypuściła powietrze i wziąwszy szklankę, podeszła do Ernesta. Jego spojrzenie mówiło wyraźnie, że próba kupienia go sprytnymi zagrywkami prawdopodobnie się nie powiedzie. Wiedziała, co z całą pewnością mogłoby się powieść, czym bez wątpienia by go kupiła. Szczerością. Jak na ironię, to było jedyne, czego nie mogła zrobić. Wyznanie mu prawdy nie wchodziło w grę. Musiała odwrócić wzrok, kiedy sobie to uświadomiła.
– Dlaczego, Jenny? – szepnął, biorąc drinka i nie potrafiła określić, o co tak naprawdę pytał. Wolała jednak myśleć, że chodzi o interesy z Angelem, nie o to, jak próbuje nim manipulować.
– Ernie, zależy mi na tobie... – To akurat była prawda i Jenny ze zdumieniem zauważyła, że ten okruch szczerości wywołał uczucie ulgi. – Angelo jest Włochem, a Włosi... są zupełnie inni niż Amerykanie. Wiem coś o tym. – Uśmiechnęła się słabo. – Lepiej niż ktokolwiek inny. Jeśli będziesz wtrącał się w sprawy Angela i szkalował go w taki sposób, narazisz się na niebezpieczeństwo, a ja nie będę w stanie cię przed nim uchronić. Proszę cię, obiecaj mi, że więcej do niego nie pojedziesz, że nie będziesz się z nim kontaktował i że przestaniesz rozsiewać bezpodstawne domysły.
– Jaką mam gwarancję, że są bezpodstawne? – Braddock upił łyk, nie spuszczając z niej wzroku.
– A jaką chcesz mieć?
Nie odpowiedział od razu. Pewność siebie zniknęła z jego twarzy i Jenny wiedziała, że szala zaczyna przechylać się na jej stronę.
– Chciałbym, żebyś przestała się z nim widywać – odezwał się w końcu.
Na chwilę wstrzymała oddech. W każdej innej sytuacji nie pozwoliłby dyktować takich warunków. Ale teraz wyrażenie zgody na to, czego chciał Ernest, stanowiło jedyne akceptowalne wyjście z sytuacji.
– Nie musimy go odwiedzać, jeśli nie chcesz – powiedziała, ale przejrzał ten chwyt.
– Nie chcę też, żebyś sama go odwiedzała. Albo on ciebie. I z tym Marstonem też nie powinnaś się zadawać.
– Uważasz, że Sean też robi coś nielegalnego? – Uniosła do góry brwi. – Może Vince też? Za chwilę okaże się, że wszyscy w Nowym Jorku są w coś zamieszani – pozwoliła sobie na ostrożną ironię.
– Mnie też na tobie zależy. Dlatego powinnaś zrozumieć...
– Rozumiem, Ernie – przerwała mu. – Doskonale rozumiem. Obiecaj mi, że nie będziesz wtrącał się w życie Angela – powtórzyła.
Odetchnęła z ulgą, kiedy się zgodził. Gorąco wierzyła, że Ernest Braddock był szczery. A przynajmniej odrobinę bardziej szczery niż ona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top