Czas czarnego słońca cz.12

          Działo się tak, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle spełniały się marzenia, a wszystko, co było nie tak, zaczęło wracać do normy.

     Najpierw to mieszkanie. Apartament na Manhattanie, przy Columbus Circle, z cudownym widokiem na tonący w zieleni park. Wewnątrz urządzone komfortowo i ze smakiem, ale niczego innego nie należało się przecież spodziewać po mieszkaniu należącym do perfekcyjnej w każdym calu Jenny Abelard.

     Kiedy przekroczył próg tego niewielkiego, ale przecież jakże cudownego lokum, rozglądał się po wnętrzu z bezbrzeżnym zachwytem w oczach i stąpał ostrożnie, jakby bał się, że pęknie jakaś złudna bańka mydlana jego nagłego szczęścia. To był piękny apartament, w którym od tej chwili miał żyć Ernest Braddock. Co powiedzą jego kumple z portu, kiedy dowiedzą się gdzie i jak mieszka? Co powiedzą, kiedy zorientują się, że ma dobrze płatną, stałą posadę w firmie należącej do Jenny, z bardzo dużymi perspektywami na szybki awans? A przede wszystkim, jak zareagują jego dotychczasowi kompani od kieliszka, kiedy przestanie odwiedzać portowe speluny i ich obskurne nory, zwane przez nich „mieszkaniami"? Czy zrozumieją, że zaczął nowe życie, którego już nie chce spieprzyć, tak jak kiedyś spieprzył swoje małżeństwo? Nie, z pewnością nie zrozumieją, dlaczego zechce odgrodzić się grubym murem od tych, którzy przecież niejednokrotnie wyciągali do niego pomocną dłoń.

     A zatem jak powinien to dalej rozegrać? Czy ma jednak od czasu do czasu pojawiać się w Midnight Sun albo u Ramireza? Przecież nawet Jenny bywała w tamtych miejscach, więc chyba nie stanie się nic złego, jeśli i on od czasu do czasu wpadnie do portu na jednego. Czasami może odwiedzić Vince'a albo Lesa i przynieść ze sobą butelkę dobrej whiskey, na którą będzie go już teraz stać. Tak, coś takiego z pewnością nie zaszkodzi jego nowemu życiu.

     Zaraz po tym, jak obejrzał swoją nową siedzibę, Jenny zabrała go na zakupy. Najpierw wzbraniał się. Nie chciał, żeby kupowała mu garderobę i płaciła za nią całkiem spore sumki, ale krótko i dosadnie wytłumaczyła, że to „długofalowa inwestycja" w niego, jako przyszłego pracownika, a więc reprezentanta jej firmy.

     – Zrewanżujesz się przy okazji. Sumienną pracą – powiedziała na koniec i ruszyli razem w obchód po dobrych sklepach z ciuchami.

     Jenny nie żałowała pieniędzy. Dla siebie także kupowała wszystko, co tylko wpadło jej w oko. W rezultacie Braddock znalazł się w apartamencie dopiero wieczorem – obładowany torbami z odzieżą i żywnością – spokojny, zadowolony i niemalże szczęśliwy.

     Już nazajutrz rano zjawił się w firmie Jenny, gdzie został wprowadzony w zakres swoich służbowych obowiązków i przez resztę dnia przyuczał się do nowego zajęcia. Po południu wrócił do domu, wstępując po drodze do księgarni, gdzie za zaliczkę od Jenny kupił pierwszą od niepamiętnych czasów książkę. Po trzech kwadransach przeglądania półek wybrał wreszcie zeszłoroczny bestseller wydawnictwa New Directions – „Słodkiego ptaka młodości" Tennessee Williamsa. Pochłonął ją w całości jeszcze tego samego wieczora.

     Kolejne dni wyglądały bardzo podobnie; najpierw praca, potem szybkie zakupy w delikatesach i odwiedziny w księgarni, gdzie nabywał kolejną książkę. Początkowo kupował w większości tanie, broszurowe wydania, ale to nie było istotne. Najważniejsze, że znów znalazł się w swoim żywiole, że mógł zaczytywać się do późna w nocy i snuć mrzonki o własnej pisarskiej karierze.

                                                                      *

          "Teoretycznie – pomyślał z zimną logiką – powinienem poczuć się spełniony, o ile nie szczęśliwy. Ale jak na ironię, wtedy właśnie zacząłem odczuwać niepokój, jakbym stąpał po bardzo cienkim lodzie. Co z tego, że w drogich butach, skoro po niepewnym gruncie, który w każdej chwili mógł usunąć mi się spod nóg.  Jenny nazwała to kamyczkiem krążącym nad moją głową, który mógł wywołać lawinę. Co za ironia, że i w tym miała rację! Tak, mieszkałem w luksusowym apartamencie, którego mi użyczyła. I to prawda, że ubrała mnie w garnitur od Armaniego oraz że dała mi posadę, której nie powinienem dostać, bo kompletnie nie znałem się na robocie, jaką mi powierzyła. Wiedziała o tym, dlatego przydzieliła mi także człowieka, który ową robotę odwalał niemal w całości za mnie. I nikt nie powiedział ani słowa, nikt nie śmiał zaprotestować, bo byłem protegowanym szefowej.

     Ale przecież wyraźnie czułem ten wszechobecny ostracyzm. Widziałem spojrzenia, rzucane mi niby ukradkiem i te cichnące rozmowy, ilekroć pojawiałem się gdzieś w pobliżu. Być może inni pracownicy uznali mnie za kogoś w rodzaju szpiega szefowej, specyficzną wtyczkę, dlatego tylko świadomość, że spotkam się w pracy z Jenny, powodowała, że pojawiałem się tam ze swego rodzaju entuzjazmem. Ale i to zaczęło powoli rozpływać się i zamierać, bo atmosfera w pracy bynajmniej nie stawała się z czasem mniej ciężka. A po pracy? Początkowa kilkudniowa euforia szybko zamieniła się w zniechęcenie. Bo któregoś dnia zorientowałem się, że czytam kolejną bzdurną książkę, która tak naprawdę mnie nie interesuje, że czytam tylko dlatego, że to książka, którą w dodatku mogłem dostać za psie pieniądze, że to jakakolwiek książka – rarytas przez tak długi czas kompletnie mi niedostępny.

     Najpierw nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, o co w gruncie rzeczy chodzi i co jest nie tak. Bo coś ewidentnie było nie tak. A kiedy zacząłem się zastanawiać... Zrozumiałem, że chodziło o to, co łączyło czy też może powinienem powiedzieć: nie łączyło mnie i Jenny."

                                                                       *

          Taka sytuacja trwała aż do pewnego piątkowego wieczoru, bo wtedy w jego mieszkaniu pojawiła się ona. Jenny Abelard we własnej osobie, ubrana w niebieskie dżinsy i sportową bluzeczkę ze sporym dekoltem. Wyglądała pięknie i jak zwykle bardzo młodo. Wręczyła mu butelkę markowego francuskiego szampana i oświadczyła, że to tradycyjna parapetówka, która musi się odbyć, żeby mieszkanie zaakceptowało nowego lokatora. Uśmiechnął się tylko na takie stwierdzenie, a kiedy zaprosił ją do środka, doszedł do wniosku, że z trudem może oderwać od niej wzrok. Postawił butelkę na stole i ruszył do kuchni po kieliszki. Otwierał po kolei wszystkie szafki, badając ich zawartość, do której nie zdążył się jeszcze w pełni przyzwyczaić. Przerwał mu głos Jenny.

     – Tam na prawo, nad ladą.

     Odwrócił się. Stała w drzwiach, lekko oparta o futrynę i patrzyła mu prosto w oczy. Wiele razy potem zastanawiał się, czy już wtedy wiedziała, jaki będzie ciąg dalszy. Czy już tamtego wieczoru miała wszystko zaplanowane z najdrobniejszymi szczegółami, czy też zdawała się na żywioł i spontaniczny rozwój wypadków? Tego nie dowiedział się nigdy, ale on sam skłonny był sądzić, że patrząc na nią w tamten październikowy piątek, podświadomie stworzył w wyobraźni pewien scenariusz rozwoju tej znajomości, który później – również podświadomie – starał się wprowadzać w życie.

     Otworzył szafkę, wskazaną przez Jenny i wyjął dwa kieliszki do szampana, a kiedy ponownie odwrócił się w stronę drzwi, dziewczyny już nie zobaczył. Nieoczekiwanie przypomniał sobie tamtego chłopaka w sportowej bluzie z kapturem, który pojawiał się i znikał w równie niespodziewany sposób, jak Jenny tego wieczoru.

     „Ale ona z całą pewnością nie jest halucynacją powstałą w moim przepitym mózgu."
     Uśmiechnął się do samego siebie i pomaszerował do pokoju.
     Siedziała na kanapie. Swobodnie, jakby była u siebie.
     „Jest u siebie" – przemknęło mu przez głowę i poczuł się trochę głupio.

     Przez chwilę z oślepiającą jasnością błyskawicy dotarło do niego, że wszystko zawdzięcza właśnie tej młodziutkiej dziewczynie siedzącej teraz na swojej kanapie w swoim apartamencie, ale jako jego gość.

     „Ta cała sytuacja ma w sobie coś ze schizofrenicznego snu szaleńca" – pomyślał i znów uśmiechnął się na myśl o tak absurdalnym porównaniu.

     Postawił kieliszki na stole i przez chwilę wahał się, czy zająć miejsce obok niej na kanapie, czy usiąść w fotelu naprzeciwko. Ostatecznie wybrał fotel, co Jenny skwitowała nieznacznym uniesieniem brwi, a potem przyglądała się spod na wpół przymrużonych powiek, jak odkorkowuje butelkę i napełnia kieliszki.

     – Podjąłeś wyzwanie – odezwała się niespodziewanie i Braddock drgnął.

     Zanim się odezwał, przez chwilę patrzył jej w oczy.

     – Nie miałem wyjścia.
     – A twój strach przed lawiną kamieni, które mogą posypać ci się na głowę?
     – Strach przed śmiercią głodową był większy niż to – powiedział.
     – A jednak – stwierdziła i wyczuł w jej głosie lekką nutkę rozczarowania.
     – Wolałabyś, żebym zrobił to dla idei? Dlaczego?
     – Bo postawiłam na ciebie w moim prywatnym zakładzie z samą sobą.
     – Interesujące – odparł i podniósł kieliszek. – Więc jakaś część ciebie przegrała ten zakład, ale inna wygrała. I za tę wygraną wypijmy.
     – To przede wszystkim twoja wygrana, ale niech będzie. Za wygraną. – Również podniosła kieliszek i wypiła jego zawartość duszkiem, podczas gdy Braddock zadowolił się małym łyczkiem.
     – Dlaczego nie zapewniłaś takiego mieszkania i pracy Vince'owi? – spytał. – Przecież to twój przyjaciel. Ktoś o wiele bliższy niż ja.

     Uśmiechnęła się i bezceremonialnie sięgnęła po butelkę, żeby nalać sobie trunku. Ale przecież mogła czuć się tu jak u siebie i nie istniał żaden powód, dla którego miałaby się krępować.

     – Vincent – powiedziała z westchnieniem. – On by tutaj nie pasował. Nie jest i nigdy nie był z takiego świata. Tak czy inaczej, nie ma odpowiednich kwalifikacji i wykształcenia, żeby zatrudniać go na jakimś sensownym stanowisku.
      – Założyłaś, że ja mam kwalifikacje i wykształcenie?

     Spojrzała na niego przeciągle. Wszystko, co o nim wiedziała, powiedział jej Jim Henning, prywatny detektyw. Ale o tym Braddock nie miał pojęcia.

      – Sprawdziłam w miejscu, gdzie miałeś stały etat kilka lat temu – powiedziała.
     – Skąd wiesz, gdzie byłem zatrudniony? – padło kolejne pytanie, wypowiedziane beznamiętnym, rzeczowym tonem.
     – To jakieś przesłuchanie? – Jenny wychyliła kolejną porcję wykwintnego szampana. – Pij, nie krępuj się. – Ruchem głowy wskazała jego niemal nietknięty kieliszek. – Może przestaniesz być taki sztywny i oficjalny.
     – Skoro tyle o mnie wiesz, to powinnaś wiedzieć także i to, że po alkoholu nie staję się bardziej wylewny, niż jestem na trzeźwo.
     – Szkoda – rzuciła mimochodem, ale on natychmiast to podchwycił.
     – Dlaczego?
     – Wypij, to ci powiem.

     Sięgnął po kieliszek i tak samo jak ona wychylił go jednym haustem, choć w głębi siebie uważał, że to świętokradztwo w przypadku tak znakomitego francuskiego trunku, na który jeszcze długo nie będzie go stać. Postawił kieliszek na stole, a ona nalała mu kolejną porcję. I kiedy sięgnęła po swoje szkło, on zrobił to samo. Wypili równocześnie. I znów duszkiem.

      – Do czego to zmierza? – zainteresował się. – Robimy jakieś zawody, kto ma mocniejszą głowę?
     – Nie. Odprężamy się – powiedziała. – Tobie, jak sądzę, jest to chyba znacznie bardziej potrzebne niż mi. Chyba zaczynam żałować, że nie przyniosłam tu zwyczajnej, mocnej wódki.

     Obserwował ją uważnie i coraz mniej podobało mu się wszystko, co mówiła. Odnosił wrażenie, że traktuje go z protekcjonalną wyższością, tak jakby stał się jej zabawką. Zabawką dla znudzonej rzeczywistością, pewnej siebie milionerki, rozpieszczonej przez życie dziewczyny, której wydaje się, że może mieć wszystko, co zechce, byle tylko po to sięgnęła. Której wydaje się, że to ona pisze scenariusz komedii zwanej życiem. Nie, nie zamierzał ani chwili dłużej pozwolić, by myślała, że jest panią sytuacji, że to ona dyktuje warunki, a on jest do bólu przewidywalny. I dlatego postanowił zrobić coś, czego – w jego mniemaniu – nie spodziewałaby się po nim.

     Ale musiało upłynąć jeszcze wiele długich tygodni, nim sam przed sobą odważył się przyznać, że całe jego ówczesne wnioskowanie stanowiło tylko marny pretekst, który miał zamaskować rzeczywiste pragnienia i zamiary.

     Wstał z miejsca, a Jenny uniosła głowę i spojrzała, choć wydawało mu się, że nie dostrzega w jej oczach zaskoczenia. Najpierw zgasił wszystkie lampy, zostawiając tylko rozproszone dyskretne światło kinkietów ściennych, a potem podszedł do kanapy i usiadł obok dziewczyny. Uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie, a on z przerażeniem stwierdził, że w tym uśmiechu zauważył chyba politowanie. Odpędził jednak od siebie tę myśl równie szybko, jak się pojawiła.

     – Tak lepiej, prawda? – zapytała półgłosem. – Dla mnie i dla ciebie też.
     – Nie wiem – odparł i napełnił kieliszki. – Prawda jest taka – dodał niespodziewanie – że ty masz wszystko, a ja nie mam nic. Ty jesteś kimś, a ja jestem nikim. Ty dyktujesz tutaj wszystkie warunki, którym ja muszę, a przynajmniej powinienem się podporządkować. Więc inicjatywa chyba też należy do ciebie.
     – Tylko że to nie jest tak, jak myślisz, Ernie – westchnęła. – Ja nie mam w zwyczaju oceniać ludzi po grubości portfela albo pozycji społecznej. Gdyby tak było, to większość moich znajomych i przyjaciół nie rekrutowałoby się z portowych szumowin. Czy mam wszystko? – Uśmiechnęła się ze smutkiem. – Niektórzy z pewnością tak uważają. Ale mnie czasami wydaje się, że nie mam zupełnie nic. Tobie nie muszę tego wyjaśniać. Ty doskonale wiesz, o czym mówię. Znasz to z własnego doświadczenia. Nie chcę dyktować żadnych warunków i nie chcę, żebyś w jakikolwiek sposób się podporządkowywał. To tyle, jeśli chodzi o twoje zarzuty. A co do inicjatywy... – Dotknęła jego dłoni, której tym razem nie cofnął. – Ty chyba chcesz, żebym to ja ją przejęła. Więc dobrze.

     Upiła trochę szampana, ale tym razem powoli i tylko kilka małych łyczków. Mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. Nie patrzył na nią. Teraz musiał stoczyć walkę. Z samym sobą. Z chwilą obecną i z upiorami przeszłości, które jeszcze nie do końca chciały odejść.

                                                                      *

     „Czy przynajmniej teraz jasno i otwarcie przyznam przed samym sobą, dlaczego wtedy to wszystko potoczyło się właśnie tak? – Braddock przeniósł wzrok ze szklanki trzymanej w dłoni na pełny ludzi, mimo siąpiącego deszczu, Times Square widoczny za barową szybą. – Czy wtedy już zaczynałem coś do niej czuć? A może tylko nie chciałem pozwolić, by jednak postawiła na swoim? Co mną wtedy kierowało? To prawda, że kiedy mój związek z Jenny znajdował się w pełnym rozkwicie, przyznawałem, że to właśnie wtedy zaczynało rodzić się uczucie. Ale teraz wcale nie jestem tego taki pewny. Byłem spragniony kobiety po tylu pustych latach, kiedy jakikolwiek seks sprowadzał się dla mnie wyłącznie do przypadkowo usłyszanych, sprośnych tekstów tego półgłówka Hiszpana? Tak, to z całą pewnością. A co jeszcze? I dlaczego właśnie teraz usiłuję poszukiwać odpowiedzi na to pytanie? Po co analizuję jakąś w gruncie rzeczy błahą sytuację sprzed miesięcy?"

     Kelner właśnie znalazł się w pobliżu jego stolika, więc Braddock skorzystał z okazji i zamówił kolejnego drinka. Wpatrzył się w mokrą od jesiennego deszczu ulicę, w nadziei, że zobaczy tam rozwiązanie swoich problemów. Że zobaczy tego człowieka – wysokiego, postawnego, ubranego w sportową bluzę z kapturem. Ciągle go nie dostrzegał i gdzieś tam podświadomie Ernest Braddock żywił przekonanie, że już nigdy więcej go nie zobaczy.

     „Staram się teraz wmówić samemu siebie, że to nie miłość, że nie kochałem Jenny Abelard, bo mam nadzieję, że tak będzie mi łatwiej. Ale gówno, nie będzie. Nie będzie, bo nie przekonam siebie do czegoś, co nie jest prawdą. Wtedy, w tamtym apartamencie... Już wtedy mi imponowała. Pociągała mnie jej osobowość, sposób bycia. Bo Jenny była wyjątkowa. A do tego wyglądała tak cudownie. Któremu facetowi po trzydziestce nie spodobałaby się młodziutka, śliczna dziewczyna, wyglądająca jak nastolatka? Więc zauroczyła mnie wtedy, ale jeszcze nie wiedziałem, że się zakocham, że oszaleję na jej punkcie. Tamtego wieczoru chciałem tylko stanąć na wysokości zadania. Zachować się, jak przystało na stuprocentowego faceta. I dlatego ją pocałowałem, święcie wierząc, że lada chwila znajdziemy się w łóżku."

                                                                     *

     Postawił wszystko na jedną kartę. Niedawno los odmienił się w ciągu zaledwie kilku godzin, dając mu wspaniały apartament, dobrą pracę i szansę na normalne życie. Dlaczego więc miałby nie skorzystać do końca? Obok niego siedziała bardzo atrakcyjna, młoda dziewczyna, której zachowanie wskazywało, że jest nim zainteresowana. Co w takiej sytuacji zrobiłby normalnie funkcjonujący facet?

     Braddock odwrócił twarz w jej stronę. Patrzyła zwyczajnie, wzrokiem, w którym próżno byłoby doszukiwać się jakichkolwiek ukrytych intencji. Wydawało mu się, że jego dłoń pokonała setki, a może tysiące mil, nim w końcu dotknęła gładziutkiego, dziewczęcego policzka Jenny. Pocałował ją pierwszy. Oczekiwał, że wydarzy się coś szczególnego, dziwnego. Doświadczył tylko zwyczajnej miękkości wilgotnych ust, z nieznacznym posmakiem francuskiego szampana. Spojrzał przelotnie i chyba poczuł się nieco rozczarowany. Miał wrażenie, że sytuacja zrobiła się niezręczna.

     – Jesteś dla mnie za młoda – powiedział cicho.
     – Co ty powiesz? – zakpiła. – Ile lat miała twoja żona, kiedy po raz pierwszy zdjąłeś jej majtki?

     Skrzywił się z niesmakiem.

     – No wiesz... Nie musisz być taka wulgarna.
     – Ach, rozumiem! – Jenny wysoko uniosła brwi, pokiwała głową. – Sama zdjęła.
     – Dlaczego taka jesteś?

     Zamiast odpowiedzieć, podniosła się i usiadła mu na kolanach. Znieruchomiał na moment. I chyba poczuł się zawiedziony. Wszystko działo się za szybko. Nie, nie tak. Nie "działo się" – to Jenny działała za szybko. Powinna okazać się subtelna, finezyjna i mimo wszystko oczekiwać, że to on wykaże inicjatywę. Powinna być doskonała.
     Nie była.

     "Czy tak traktuje wszystkich facetów? – pomyślał. – Kiedy przychodzi do Vince'a, czy tak właśnie się zachowuje? Prowokacyjnie, wyzywająco. I dlaczego tak mi na tym zależy...?"

     Jej pocałunek niespodziewanie przerwał tok jego myśli. Ten pocałunek był inny i Braddock irracjonalnie pomyślał, że tym razem dlatego, że to ona go pocałowała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top