Czas czarnego słońca cz.11
*
„Miał wtedy rację – Jenny Abelard uprzejmie skinęła głową do stewardesy roznoszącej napoje. Wzięła od niej sok pomarańczowy i sączyła go powoli przez rurkę, patrząc, jak słońce spływa coraz niżej w kierunku horyzontu. – Ujął to dokładnie tak, jak powinien: przeliczyłam się. Swoją pozycję w dzielnicy portowej wypracowywałam żmudnie i powoli. Nic nie stało się od razu. A zatem bezdenną głupotą było myśleć, że tam, gdzie mieszkał Ernie, bandyci i menele będą rozstępować się przede mną jak wody Morza Czerwonego przed Mojżeszem. Ernie wybawił mnie wtedy z opresji i nie powinnam wyładowywać się na nim. Myślałam, że będzie potem wałkował tę historię, wracał do niej przy każdej okazji, używając jako argumentu przeciwko mnie, ale on taki nie był. Nie wspomniał już o tym incydencie ani jednym słowem. Kochany, mądry Ernie. I cholernie głupia, bezmyślna Jenny. Dobrana para. Cóż, tak bywa.
Zjawił się u mnie mniej więcej po tygodniu. I to już nie był ten sam Ernest, którego poznałam kilka dni wcześniej."
4
Nie miał wyboru. Czy gdyby miał, postąpiłby inaczej? Czy gdyby wtedy, w tamtym czasie miał jakikolwiek wybór, postąpiłby inaczej i nie udał się do domu Jenny Abelard? Kiedy myślał o tym potem – a myślał wielokrotnie – zawsze dochodził do wniosku, że bez względu na wszystko, prędzej czy później zjawiłby się jednak w jej rezydencji. Tak po prostu musiało się wydarzyć.
Żeby dostać się z Brooklynu do Todt Hill na Staten Island, gdzie mieszkała dziewczyna, musiał pojechać komunikacją miejską, bo dotarcie tam piechotą nie wchodziło w grę. Bilet kupił za resztkę pieniędzy, które zostały mu po tym, jak kilka dni wcześniej zdołał wyprosić pożyczkę u Vince'a. Błagał go niemal, zapewniając, że nie zamierza się za nie upić. Stark spoglądał na niego podejrzliwie, ale zauważył w twarzy kumpla coś takiego, co zmusiło go, by sięgnął jednak do kieszeni. Nawet nie próbował dopytywać, co tak przypiliło Ernesta, bo doskonale wiedział, że nie wyciągnie z niego żadnych informacji. Jeśli Braddock sam o czymś nie mówił, żadna siła, prośba ani groźba nie zdołałaby go do tego skłonić.
Z wdzięcznością przyjął od Vince'a pieniądze, ale to, na co zamierzał je wydać, okazało się niewypałem. A wtedy jedyne, co przyszło mu do głowy, kiedy patrzył na garść drobniaków, które mu zostały, to zwrócić się o pomoc do Jenny.
Bynajmniej nie czuł się pewnie, kiedy dzwonił do drzwi jej rezydencji. Ale wtedy, tamtego dnia, wmówił sobie, że nie ma wyboru. Może nawet w to wierzył. Wziął głęboki wdech, kiedy otwierała drzwi. Nie wyglądała na zaskoczoną. Na ucieszoną również nie, jak zauważył. Pomyślał więc tylko, że raz kozie śmierć i że przecież kilka dni wcześniej to ona przyjechała do niego. Zatem wszystko było w porządku. W jak najlepszym porządku.
Wpuściła go do domu niemalże bez słowa. Tylko zdawkowe „cześć". Szedł za nią z ponurym wyrazem twarzy, a kiedy – również bez słowa – weszła za swoją niesamowitą barową ladę w salonie, niepewnie zajął jedno z wysokich krzeseł. Jenny nie sięgnęła jednak po żadną butelkę, żeby zrobić mu drinka. Oparła się o błyszczący blat i przez chwilę patrzyła mu w twarz. Tak natarczywie i dziwnie, że musiał odwrócić wzrok.
– Co podać? – spytała i nie wiedział, czy kpi, czy to tylko niewinne żarty.
Zerknął na nią przelotnie. Ten sam nieprzenikniony wyraz twarzy. Wyraz twarzy dziewczyny, której praktycznie wcale nie znał. Milczał, więc po chwili spytała:
– Masz ochotę na szkocką? – Skinął głową, więc sięgnęła po butelkę i nalała mu solidnego drinka. – Wydaje mi się, czy jesteś dziś trzeźwy jak noworodek? – spytała znów, podając mu szklankę.
– Nie wydaje ci się – odparł cicho, wziął drinka i wypił go niemal jednym haustem. Musiał dodać sobie odwagi. Jenny uniosła wysoko brwi w wyrazie lekkiego zdumienia.
– Co się stało?
– Nic. Nie piłem, bo zabrakło mi forsy, to wszystko.
– Ja nie o to pytam.
Spojrzał, tym razem zatrzymując wzrok na jej twarzy nieco dłużej. Przełknął ślinę. Gardło jeszcze trochę piekło po niedawnej porcji alkoholu, ale natychmiast dopił resztę i odstawił szklankę.
– Nic się nie stało – skłamał.
Wiedziała, że to nieprawda. Doskonale o tym wiedziała.
– Kogo chcesz oszukać? – odezwała się i nalała mu kolejną porcję szkockiej. – Mnie? A może samego siebie? Nigdy byś tu nie przyszedł, gdyby nic się nie stało – powiedziała bezlitośnie.
– Myślisz, że zawsze masz rację?
– Nie zawsze. Ale teraz tak. Więc najlepiej będzie, jeśli po prostu powiesz mi, o co chodzi. Czy to twoja była żona sprawiła ci jakąś przykrość?
Poderwał głowę i spojrzał na nią lodowatym wzrokiem. Z hałasem postawił szklankę na marmurowym blacie.
– Kto powiedział ci, że byłem żonaty?!– spytał ostro, zniżonym głosem.
– Chcesz wyładować się na mnie, za to, że cię zostawiła? Proszę bardzo, zrób to. Jeśli tylko poprawi ci to nastrój...
– Nie prosiłem, żebyś grzebała w moim życiu!
– Nie musiałabym, gdybyś sam mi o sobie opowiedział. Ale ty nigdy nie miałeś takiego zamiaru, prawda? Nie masz tego w zwyczaju.
– Co cię obchodzi mój życiorys?! – warknął.
– Tak się składa, że lubię wiedzieć, komu stawiam drinki we własnym domu i komu pozwalam brać prysznic we własnej łazience.
– O to też nie prosiłem!
– A wiesz, o co ja nie prosiłam? O to, żebyś ostatnim razem wsiadał do mojego samochodu.
Przez chwilę patrzył na nią przenikliwie. Chciał, żeby pierwsza odwróciła wzrok, ale wytrzymała jego spojrzenie, a na twarzy Jenny nie dostrzegł już ani śladu krwawych wypieków upokorzenia, jakie widział tamtego dnia.
– Chyba przyjechałem niepotrzebnie. Najlepiej będzie, jeśli już sobie pójdę – powiedział, teraz już całkiem spokojnie.
– Ernie. – Niespodziewanie położyła dłoń na jego ręce, spoczywającej na czarnym marmurowym blacie kontuaru.
Przełknął ślinę i ukradkiem zerknął na jej drobną dłoń. Kiedy ostatnim razem pozwolił, żeby dotknęła go jakakolwiek kobieta? Trzy lata temu? Cztery? Z pewnością jednak były to lata świetlne.
„W poprzednim życiu" – pomyślał.
Wysunął rękę spod jej dłoni. Wstał z miejsca – wtedy gotowy jeszcze wyjść z tego domu i nigdy więcej nie wrócić.
– Sprawiłam ci straszną przykrość, co? Tylko przez to, że ośmieliłam się wiedzieć. Ośmieliłam się poznać o tobie całą prawdę, do końca. A tak nie powinno się stać. Co, Ernie? Więc teraz wyjdziesz i postanowisz sobie, że już nigdy tu nie wrócisz. A jeśli przypadkowo spotkamy się u Ramireza albo u Braci, będziesz udawał, że nigdy mnie nie znałeś. A wtedy mi, być może, zrobi się przykro. Wiesz dlaczego? Tak, z pewnością wiesz. Doskonale wiesz, że coś takiego będzie z twojej strony cholernie niesprawiedliwe.
– O co ci chodzi? Czego ode mnie chcesz? – spytał, stojąc po drugiej stronie kontuaru.
– Chcę, żebyś usiadł. I żebyś powiedział, czego ty chcesz ode mnie, że się tu pojawiłeś.
Wziął głęboki wdech. Pewność siebie powoli zaczynała go opuszczać. Co by zyskał, gdyby rzeczywiście wyszedł teraz z tego domu i już nigdy nie wrócił? A co by stracił, gdyby tak zrobił? Miał jakieś dziwne, niejasne przeczucie, że sporo. Usiadł i sięgnął po szklankę ze świeżo nalanym drinkiem.
– Nie chcę rozmawiać o tamtym... O przeszłości – powiedział, kiedy łyknął szkockiej.
– Dobrze – odparła ugodowo. – Powiedz mi w takim razie, dlaczego się upijasz? Co? – Roześmiała się. – Uważasz, że to dziwne pytanie? Ale nie chodzi mi o przyczyny – zastrzegła. – Raczej o... skutki. Tak, chodzi mi o skutki.
– Skutkiem nie jest chwilowa amnezja – zaczął. – Nie robię tego po to, żeby o czymkolwiek zapomnieć, choć takie jest powszechne mniemanie. Jeśli już o to idzie, to alkohol nie jest dla mnie eliksirem zapomnienia. Teraz to już pewnie w znacznym stopniu kwestia przyzwyczajenia. Nie wiem, w jak znacznym. Ale chodzi chyba o ten dziwny stan... Nie, nawet nie kompletnego upicia się, tylko tego, co jest po drodze. Bo gdzieś tam po drodze mijamy krainę, w której człowiek staje się na moment niepokonanym gigantem i wie, że cokolwiek by się działo, to tak naprawdę nic nie ma znaczenia i nic nie jest w stanie dotknąć cię na tyle mocno, żeby spowodować jakiekolwiek załamanie. Można wtedy spokojnie patrzeć na świat i kpić sobie z niego w żywe oczy. Stajesz się panem samego siebie. W ostateczności przekonujesz samego siebie, że te problemy, które masz, są w gruncie rzeczy guzik warte. A jeśli nawet są coś warte, to inni mają znacznie bardziej pod górkę, choć w normalnych okolicznościach, to znaczy na trzeźwo, przekonanie, że inni mają gorzej, nigdy nie byłoby w najmniejszym stopniu budujące. Prosta prawidłowość: szuka się dobrych stron, a te złe nagle okazują się do pokonania. Nieważne jak, nie o to chodzi. Nie chodzi o metodę, tylko o sam fakt. O to, że wszelkie złe strony można z łatwością usunąć ze swojego życiorysu.
– Nawet jeśli doskonale zdajesz sobie sprawę, że już parę godzin później świat stanie się parszywy, a ty będziesz przewracał się na łóżku z boku na bok – podjęła Jenny – dręczony na przemian falami to zimna, to znów gorąca, z gardłem wyschniętym jak ziemia w Death Valley i z niedającą się przegnać świadomością, że następny dzień stanie się katorgą.
– Ale już pojutrze – kontynuował Ernest – znów zapragniesz zostać kimś ponad i znów sięgniesz po to, czy po tamto. A czasami będziesz mieć tak bardzo dosyć, że nie dotkniesz alkoholu przez trzy, albo cztery dni, ale co z tego, skoro wewnętrzne pragnienie nabrania nadludzkiej siły w końcu zwycięży i wszystko zacznie się od początku.
– Ale czasami nic nie pomaga i tak czy inaczej, chce się wyć – podsumowała bez uśmiechu. – I tym sposobem udowodniliśmy, że doskonale się rozumiemy i w gruncie rzeczy niewiele się od siebie różnimy.
– Ile masz lat? – zapytał niespodziewanie.
Spojrzała na niego przeciągle. Siedział z poważnym wyrazem twarzy. Wynędzniałej, ale mniej więcej ogolonej twarzy.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
Chciał. Naprawdę chciał wiedzieć. Wyglądała bardzo młodziutko, ale zdawał sobie sprawę, że mogą to być tylko pozory. Nawet ciemna karnacja, a może opalenizna, nie dodawała jej lat, jak to zwykle bywało w przypadku dziewcząt o ciemniejszej cerze. Patrząc na nią i oczekując odpowiedzi, po raz kolejny zdał sobie sprawę, jak bardzo mu się podoba. Czarne włosy, sięgające do ramion, łagodnie skręcone, niesfornie opadały na twarz Jenny za każdym razem, ilekroć pochylała głowę. Ciemnobłękitne oczy o głębokim spojrzeniu, czujne i piękne jak dwa górskie jeziora, sprawiały, że chciało się patrzeć na jej twarz bez przerwy. I Ernest patrzył, kiedy czekał, co odpowie.
Przez chwilę odwzajemniała spojrzenie, ale w końcu opuściła wzrok i wpatrywała się w marmurowy blat, na którym obrysowywała palcem sieć białych żyłek.
– Dwadzieścia... – odezwała się wreszcie. – Dwadzieścia cztery.
Zerknęła na niego przelotnie, chcąc sprawdzić, jakie wrażenie wywarły te słowa i czy Ernest uzna, że to zbyt mało, czy może w sam raz. A może za dużo? On jednak nie okazał zdziwienia.
– Dość wcześnie stałaś się bogata.
– Szczęśliwy traf – mruknęła, unosząc na moment brwi. – Ciągle nie odpowiedziałeś na moje pytanie: czego ode mnie oczekujesz.
– Dobrze – westchnął. – Zawrzemy rozejm. Nie będziemy skakać sobie do oczu. A ja powiem ci, po co przyszedłem.
Podniosła głowę i patrzyła z ledwie dostrzegalnym uśmiechem. Trochę rozbawiło ją to, co powiedział. A zatem traktował ją jak przeciwnika, a skoro przekonał się, że przeciwnik nie da się tak łatwo pokonać, postanowił zaproponować jednoczesne wywieszenie białych flag. Zapowiadało się ciekawie.
– Zgoda? – spytał, a Jenny kiwnęła głową. – Przyszedłem – zaczął, biorąc głęboki wdech – bo potrzebuję pomocy. Pracy – sprecyzował. – Zapożyczyłem się u Vince'a i znalazłem się teraz w tarapatach.
A potem opowiedział jej, co zrobił z pieniędzmi pożyczonymi od Starka. Nie, nie przepił wszystkiego. Zgoda, część tak, ale nie wszystko. Zainwestował w nową maszynkę do golenia, w wodę kolońską, a nawet w krawat. Nie miał go teraz na sobie. Kupił nieciekawy, za to tani egzemplarz, jednak za żadne skarby nie odważyłby się założyć czegoś takiego na wizytę u niej. Opowiedział jej, jak próbował znaleźć normalną pracę, ale wszystko szło jak po grudzie. Wszędzie odprawiano go z kwitkiem, a ci, którzy w ogóle zgodzili się na rozmowę, patrzyli na niego nieufnie i podejrzliwie albo wręcz z politowaniem. Zupełnie tak, jakby wiedzieli o nim wszystko, jakby dokładnie znali jego adres i dotychczasowy tryb życia. Jeden z nadętych dupków – jak określił go Braddock – powiedział, że owszem, może za jakieś pół roku zwolni się u nich posada. Dozorca zaczyna myśleć o emeryturze, więc proszę pytać, oczywiście. Nie, obecnie nie mogą niczego zaproponować, bardzo im przykro. Ale przecież wcale nie było im przykro. Nie im. Przykro mogło być jemu. Czy było? Nie, ogarniała go raczej wściekłość. Czuł się nieludzko wkurzony, bo przecież to on pierwszy wyciągnął rękę w stronę normalnego świata, on zrobił pierwszy ruch, więc dlaczego, do ciężkiej cholery, nikt tego nie chciał docenić?! Dlaczego chcieli widzieć w nim tylko to, czym on sam nie chciał już dłużej być?
Ostatecznie po czterech dniach pukania do różnych drzwi, po wielu godzinach wysilania się na uprzejmości i nieszczere uśmiechy, poczuł się tak skutecznie zniechęcony, że nawet nie chciało mu się upić. I bardzo dobrze, bo nie miałby za co. Pieniądze pożyczone od Vince'a skończyły się tak samo jak jego cierpliwość i dobra wola. Pozostało jedynie trochę drobnych, akurat na bilet. W dodatku na bilet w jedną stronę, ale nie zastanawiał się, jak wróci do domu.
– A ty wtedy wspomniałaś o pracy... – zakończył, trochę nieśmiało.
– No, no! – Pokiwała głową. – Domyślam się, że najchętniej zacząłbyś od zaraz.
„A co z kamyczkiem, który krąży w górze?" – pomyślała, ale nie zapytała. On nie chciał o tym mówić, więc na razie postanowiła zostawić w spokoju ten temat, choć niesamowicie ją to intrygowało.
– Nie ukrywam, że zależy mi na czasie – powiedział. – Zwłaszcza że muszę zwrócić Vince'owi... Ale czy to znaczy, że mogę na cokolwiek liczyć?
Roześmiała się.
– Na cokolwiek, tak. Mam rozumieć, że posada ciecia raczej nie wchodzi w grę?
– W garniturze od Armaniego? – spytał i tym razem roześmiali się oboje.
Jednak w pewnej chwili Jenny spoważniała. Znów wpatrywała się w niego, w twarz Ernesta, która z tym promiennym, szczerym uśmiechem wyglądała dużo lepiej. Nie miała pojęcia, że Braddock nie potrafiłby powiedzieć, kiedy ostatni raz się uśmiechał, a już z całą pewnością tak radosny śmiech, jak w tej chwili, zdarzył mu się po raz ostatni w zamierzchłych, prehistorycznych czasach. Pogodny wyraz powoli zaczął jednak znikać z jego twarzy, kiedy patrzył na całkowicie teraz poważną Jenny.
– Stało się coś? – spytał.
– Dlaczego cofnąłeś rękę, kiedy cię dotknęłam?
– Odruch – powiedział szybko. Zbyt szybko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top