Czas czarnego słońca cz.18
Nie zabawili długo w posiadłości Angela. Braddockowi wydawało się, że Jenny wyczuła wzajemną niechęć i postanowiła nie przedłużać wizyty ponad miarę, może w obawie, że Ernest nie zechce pohamować ciętego języka i doprowadzi do otwartej wrogości pomiędzy nim i Donaltellim. Dlatego już niecałe pół godziny po tej wymianie zdań byli w drodze powrotnej. Jenny milczała, od kiedy odjechali sprzed willi na Boulder Road. Liczył się z tym, że będzie na niego zła. Odezwał się pierwszy.
– Dlaczego mnie do niego zawiozłaś?
– Jest moim przyjacielem, a ty jesteś... – zaczęła i miał wrażenie, że była lekko zdenerwowana.
– Kim jestem? – podjął, bo zamilkła.
– Moim chłopakiem. W pewnym sensie...
Odwrócił głowę i spojrzał na nią przenikliwie. Już otwierał usta, ale uznał, że to nie czas na roztrząsanie tego, co usłyszał. Utwierdziła go w tym przekonaniu, kiedy ponownie się odezwała.
– Nie zachowałeś się wobec Angela przesadnie miło. I zupełnie nie rozumiem dlaczego.
– Bo go nie lubię – odpowiedział natychmiast, nawet się nie zastanawiając.
– Jaki możesz mieć powód, żeby nie lubić Angela? – zapytała takim tonem, jakby fakt, że ktoś może nie pałać sympatią do tego Włocha, graniczył z cudem.
– Za wysokie progi, Jenny. Trudno mi znaleźć wspólny język z nadętymi bufonami...
– To już gruba przesada, Ernest! – przerwała mu. – Jeśli cokolwiek można mu zarzucić, to z pewnością nie to, że jest nadętym bufonem!
– Jest hałaśliwy i... i... za dużo mówi...
„I boję się, że w konkurencji z nim odpadłbym w przedbiegach – pomyślał. – Jestem zwyczajnie zazdrosny. Nic nie poradzę, bo wygląda na to, że zależy mi na tobie, w taki sposób, że..."
– Jest żywiołowy. – Głos Jenny przerwał tok jego rozmyślań. – To południowiec, z kraju, gdzie spontaniczność jest wpisana w kulturę życia codziennego. Angelo jest w porządku. I zależy mi na tym, żebyście się polubili.
„Ale się nie polubimy – pomyślał. – A z pewnością ja nie polubię jego. I mam jakieś dziwne przeczucie, że z pełną wzajemnością."
Tego popołudnia nie wrócili już do willi Jenny na Staten Island. Pojechali do apartamentu na Manhattanie, który od kilku tygodni stał się domem Braddocka. Kiedy wieczorem przygotowywali kolację, oboje mówili niewiele. Dziewczyna ciągle miała za złe Ernestowi, że w taki sposób potraktował Angela. W jej mniemaniu nie miał po temu żadnego powodu. Uparcie wracała myślami do minionego popołudnia i usiłowała odnaleźć choć jeden mały element, który mogłaby uznać za przyczynę tak wyjątkowo chłodnego zachowania Braddocka. Jednak nie znalazła absolutnie niczego, co naprowadziłoby ją na jakikolwiek trop. A zatem musiała uznać, że Ernest postępował w taki sposób bez żadnego uzasadnionego powodu. Czyżby chciał zrobić jej na złość? Sprawić przykrość? Ale dlaczego? Przecież wszystko między nimi układało się poprawnie, można nawet powiedzieć, że zupełnie dobrze. Co zatem skłoniło Braddocka do wrogości wobec jej najlepszego przyjaciela?
Na chwilę przyszło jej nawet do głowy, że może jest zazdrosny, ale odrzuciła tę niedorzeczną myśl, bo przecież nie dała mu żadnego powodu do zazdrości. Sam fakt, że widywała się z Angelem, nie mógł przecież wzbudzać w Erneście takich odczuć. Widywała się również z Seanem. No i z Vincem, który kiedyś był jej chłopakiem. A wobec tych dwu Ernest nie przejawiał żadnej wrogości. W pewnej chwili chciała nawet zapytać, o co tak naprawdę chodzi, ale uznała, że lepiej nie poruszać tego tematu, zanim emocje zupełnie nie opadną, a Ernest nie ochłonie.
Ale to właśnie on sprowokował rozmowę, kiedy podczas kolacji zapytał:
– Skąd tak dobrze znasz włoski?
Jenny uniosła na niego czujne spojrzenie ciemnych oczu.
– A jak myślisz? – odpowiedziała pytaniem.
– Byłaś jego dziewczyną – padła szybka odpowiedź.
Jenny Abelard gwałtownie odłożyła widelec na talerz. Zaśmiała się krótko.
– To jedyne wytłumaczenie, jakie przyszło ci do głowy, prawda?
– A jest jakieś inne? – Spojrzenie Braddocka było chłodne i uważne.
– Moja matka pochodziła z Włoch. Nie pamiętam jej. Zmarła, kiedy byłam bardzo mała. Przyjaźnię się z Angelem, bo przynajmniej w taki sposób mogę poczuć z nią jakąś więź.
Odwrócił wzrok.
– Przepraszam – powiedział. – Myślałem, że... Po prostu nigdy nie wspominałaś o swojej rodzinie.
– Bo nie było o czym mówić. – Wzruszyła ramionami. – Nie znam rodziny ze strony matki. Ojciec bardzo starannie zadbał, żebym niczego się o nich nie dowiedziała. Poznał mamę w Portofino, ale pochodziła z innego miasta. Nigdy nie powiedział mi, z jakiego. Nie chciał, żebym utrzymywała jakiekolwiek kontakty ze swoją włoską rodziną. Nie pozwalał mi nawet wyjeżdżać do Włoch. Pierwszy raz pojechałam tam, kiedy miałam dziewiętnaście lat. Już wtedy całkiem nieźle mówiłam po włosku.
Poczuł się trochę nieswojo, uświadomiwszy sobie, że ciągle tak niewiele o niej wie i na skutek tej niewiedzy, powstawały w jego głowie jakieś niestworzone ciągi przyczynowo – skutkowe, które w ogólnym rozrachunku okazywały się zupełnie bezpodstawne. Jak choćby przypuszczenie, że coś łączyło ją z Donatellim, w przeszłości czy też obecnie. Coś więcej niż przyjaźń. Ostatecznie okazało się, że to jedynie kwestia ich pochodzenia. Próbował tłumaczyć sobie, że Angelo stanowi tylko pewien rodzaj łącznika między Jenny a krajem, z którego wywodziła się jej nieżyjąca matka.
A jednak coś nie dawało mu spokoju. Ta rozmowa, którą Jenny prowadziła z Donatellim po włosku. Musieli mieć coś do ukrycia, w przeciwnym razie, dlaczego używaliby języka, którego Braddock nie rozumiał?
*
„Zastanawiałem się nad tym przez większą część nocy – pomyślał Ernest. Ciemne chmury znów zaczęły napływać nad Times Square. Lada chwila miało znów padać, a chodniki nie zdążyły jeszcze do końca przeschnąć po poprzednim deszczu. – Zupełnie jak w moim życiu. Przeszłość nie zdążyła na dobre przeminąć i zostawić mnie wreszcie w spokoju, kiedy okazało się, że teraźniejszość znów zaczęła przynosić rzeczy, które spędzały mi sen z powiek. Złowieszczy kamyczek cały czas tam jednak był. Nie ten sam, co wcześniej, ale równie niebezpieczny. Zdolny wywołać jeszcze większą lawinę, która tylko czekała na dogodny moment, by przysypać mnie z całą mocą."
Przypomniał sobie, jak tamtej nocy najpierw długo nie mógł zasnąć, a potem obudził się po krótkiej, niespokojnej drzemce i po kwadransie wpatrywania się w mrok zalegający w pokoju wreszcie wstał z łóżka i podszedł do okna. Manhattan jarzył się tysiącami świateł rozrzuconych jak lśniące klejnoty.
„Dwa słowa, które wtedy padły – pomyślał, znów patrząc przez okno, tak samo jak tamtej nocy. Ale teraz nie widział błyszczących klejnotów, a jedynie szary, smutny krajobraz wielkiego miasta otulonego całunem pochmurnego dnia. – Brunch. To musiało być nazwisko. Nic innego nie pasowało. Kim był Brunch, o którym Jenny rozmawiała z Donatellim? Kim, jeśli nie miałem prawa wiedzieć, o czym rozmawiają? Zacząłem mieć złe przeczucia, kiedy dotarło do mnie, co oznacza to drugie słowo, włoskie, które wydawało się brzmieć znajomo. Wpatrywałem się w światła Manhattanu za oknem i niemalże czułem, jak impulsy elektryczne przebiegają po ścieżkach moich neuronów w usilnej próbie dopasowania tego słowa do czegoś, co w jakiś sposób znałem. Castellano. Ciągi skojarzeń i obrazów, które mogły doprowadzić mnie do celu. Mogły, ale ciągle prowadziły donikąd. Castellano. Nie mogłem sobie przypomnieć. A przecież byłem pewny, że skądś to znam."
Nie mógł jednak odblokować pamięci i ze złością walnął wtedy pięścią w parapet okienny. Naszła go nieprzeparta ochota, żeby się napić. Wszystko jedno czego. Gatunek alkoholu nie miał znaczenia. Przeszedł do salonu i zapalił światło. Podszedł do barku, chwycił szklankę i postawił na blacie. Gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Poczuł ulgę, że nie pękła. Nalał sobie odrobinę koniaku i jego wzrok mimowolnie spoczął na kolorowym magazynie TV Guide leżącym na komodzie tuż obok baterii butelek z trunkami. Z okładki patrzyły na niego twarze trzech postaci z cieszącego się niesłabnącą popularnością filmu Francisa Forda Copolli. I wtedy go olśniło.
„Przypomniałem sobie, tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Castellano. Nowojorski mafioso, cholerny ojciec chrzestny przestępczego świata w tym mieście. I równocześnie poczułem, jak robi mi się zimno. Bo jeśli Jenny rozmawiała z Donatellim o interesach, jeśli robiła to, używając włoskiego, tak bym nie zrozumiał, i jeśli padło nazwisko mafijnego bossa, to mogło oznaczać, że..."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top