Rozdział trzydziesty trzeci. Roza Weneda.


Właśnie zrobiłam coś nieoczekiwanego

Coś wyrazistego

Coś nowego

Nie jest symetryczne ani idealne

Ale to jest piękne

I to jest moje

Co jeszcze mogę zrobić?(...)

Co możesz zrobić, gdy wiesz, że to kim chcesz być, jest bycie niedoskonałą?

Ale nadal będzie w porządku

Encanto OST ,,What else can I do?"

https://youtu.be/bBeZSuHI4Qc



Kiedy Nene weszła do domu, Piotr siedział przy stole w salonie i tłumaczył synowi jakieś zadanie domowe. Żona wiedziała, że teraz nie ma szansy na rozmowę, więc usiadła na kanapie i wpatrywała się w nich z czułością. Nawet jeśli Piotrek już jej nie kochał, przynajmniej jest dobrym ojcem i troszczy się o dzieci. One będą dawać mu radość, gdy ona zawiodła. Dzięki temu nie w pełni żałowała, że wrzuciła go w to dziwaczne małżeństwo. Szkoda tylko, że nie przewidziała niebezpieczeństw, jakie czyhają na niego w Wisunach, nawet jeśli to nie ona była ich powodem.

— Dziękuję, tato, teraz już rozumiem — powiedział Józek po zakończeniu lekcji. — Dzień dobry, mamo — przywitał się i pobiegł do swojego pokoju.

Nene westchnęła, przysiadła się bliżej męża i oznajmiła:

— Musimy porozmawiać.

— Ale ja już wszystko wiem — odpowiedział spokojnie Piotr. Wyglądał, jakby coś w sobie dusił.

— Nie, naprawdę muszę ci coś ważnego powiedzieć! Dzisiaj z Anną dowiedziałyśmy się... — zaczęła mówić Helena, ale wtedy do pokoju wpadła mała Tereska.

— Mamusiu, zbiłam kolanko — powiedziała, ocierając oczy.

,,Nie mogę przecież tego mówić przy dzieciach, mają jeszcze czas na poznanie dziwactw tego świata" pomyślała gorzko Nene. Chyba zrozumiała, dlaczego bohaterki powieści zazwyczaj nie mają potomstwa. Bardzo komplikowałoby to akcję.

— Porozmawiamy przed snem, obiecujesz mi? — Spojrzała znacząco na męża.

— Jeśli ci zależy, obiecuję — odpowiedział niepewnie Piotr.

Nene postanowiła zmusić go do dotrzymania słowa. Kiedy położyli się do łóżka, postanowiła wrócić do tematu i jak najlepiej przybliżyć mężowi sytuację.

— Posłuchaj... Wiem, że nie chcesz słuchać o magii, ale to bardzo ważne — zaczęła.

— Nie chodzi o to, że nie chcę. Po prostu nie mam już zamiaru ci się z niczym narzucać. I... jest to dla mnie dziwne. Całe życie kultywowałem zupełnie inne... wartości.

— Ja też wolałabym trzymać się od tego z daleka! — zawołała Helena. — Jestem tak samo przykładną chrześcijanką, jak ty... A przynajmniej się staram... — westchnęła na myśl o wszystkich swoich kłamstwach. — Nie mam zamiaru się w to angażować bardziej niż konieczne, ale tutaj chodzi o bezpieczeństwo. Nasze, naszych bliskich, całej wioski.

— Co jest takiego zagrażającego? — spytał Piotr, powstrzymując ziewanie. — Chrzest Polski był dziesięć wieków temu. Od tamtej pory jakoś funkcjonujemy i nic nikomu się nie stało.

— Nie wiem, czy się nie stało... Nie mam takiej wiedzy — bąknęła Nene. — Ale teraz... Posłuchaj, mówiłam ci, że te korale, które otrzymała Anna, były magiczne i uczyniły ją piękną. Dostała je od Czarownicy, ona ma na imię Jarosława.

— Oryginalnie — skomentował Piotr. Chyba nadal nie brał jej na zbyt poważnie.

— Ona nienawidzi ludzi, którzy w jakiś sposób zmniejszają wiarę w magię, czary, rytuały... To, co ty pewnie byś nazwał zabobonami. Mój ojciec zawsze miał intelektualne ambicje wobec dzieci, tak samo, jak pani Reszke, więc zapewne dlatego uderzyła w nas. Potem zaatakowała Luizę Mendyk, bo jest córką pastora. To znaczy, że ty i nasze dzieci też jesteście narażeni.

Starała się mówić powoli i spokojnie, żeby Piotrek dobrze zrozumiał i widziała, że jego twarz coraz bardziej zmieniała wyraz. Oczy gasły, czoło się marszczyło, a usta zaciskały. Miała nawet wyrzuty sumienia, że go martwi, ale postanowiła, że od teraz zawsze będzie wobec niego szczera.

— Nie znasz jakichś zaklęć, które mogłyby bronić nasze dzieci? Przecież one są niewinne, nie uczestniczą w żadnym sporze — wydusił Piotr.

— Ja nie znam, ale Marzanna i Dziewanna na pewno pomogą — obiecała Nene. Bardzo ostrożnie wymówiła imiona boginek. — Zgadzasz się na to?

— Wiesz, że dla Tereski i Józia zrobię wszystko. Niezależnie od czegokolwiek — zapewnił jej mąż, a jego oczy płonęły.

— Dziękuję. — Uśmiechnęła się Nene. — Ja też postaram się zrobić dla nich wszystko.

Chciałaby dodać jeszcze, że Piotrek też powinien o siebie zadbać, ale uznała, że skoro na chwilę udało im się osiągnąć harmonię, to nie będzie straszyć go kolejną rzeczą. Potrzebował czasu na zaakceptowanie świata magii i raczej nie przyjąłby dobrze informacji, że również powinien ograniczyć posługę. Poza tym nawet nie dopytywał o siebie, co trochę ją martwiło. Za mało myślał o własnym dobru.

,,Właściwie jedyne, co zrobił dla siebie, to odciął się ode mnie" pomyślała z bólem. Ale wcale mu się nie dziwiła. Przez tyle lat oszukiwała go, wyszła za niego dla własnych celów, wprowadziła go w błąd, co do swoich uczuć. Teraz chciałaby szczerze móc mówić, że naprawdę go kocha i była głupia, nie zauważając tego, ale czy byłaby to prawda? Może wymsknęło się jej to tylko dlatego, by mogła go zatrzymać? Odezwał się w niej egoizm i chęć posiadania, a nie prawdziwe uczucie?

Dwa dni później Anna na skraju lasu spotkała się ze Świetą. Ustalono, że Mikołajczykówna może chodzić do kryjówki wyłącznie z kimś z magicznego świata. Skoro prawdopodobnie znajdywała się na ,,liście zemsty" Jarosławy, lepiej było nie ryzykować i nie przebywać samej w miejscach, gdzie groziło jej szczególne niebezpieczeństwo.

— Cieszę się, że chcesz lepiej poznać magię, na pewno ci to pomoże — mówiła rusałka w trakcie drogi. — Ale mam nadzieję, że jesteś pewna swojej decyzji. Nie chciałabym, żebyś żałowała.

— Nawet jeśli będę żałowała, to przynajmniej będzie wynik moich wyborów — odparła Anna. — Ty może nie do końca to rozumiesz. Masz magiczną moc i możesz robić wszystko. Ale ja przez całe życie słyszałam tylko, że jestem taka brzydka i wszyscy albo mi współczują, albo się mnie brzydzą. Potem stałam się nieludzko piękna i albo mnie podziwiali, albo mi zazdrościli. Nikt nie patrzył na całą mnie, tylko na moją twarz, bo nic innego sobą nie prezentowałam. Teraz chcę coś robić w swoim życiu, chcę coś umieć, chcę czuć, że żyję!

Opowiadała to z takim zapałem i energią, że nie zauważyła smutku, jaki pojawiał się na twarzy przyjaciółki. Gdy w końcu zauważyła, że Świetlana jakoś zbladła i zamknęła się w sobie, spytała:

— Czy wyczułaś niebezpieczeństwo?

— Nie, nie. — Świeta pokręciła głową. — Ale mylisz się. Rozumiem cię. Wiem, że znasz historie o rusałkach. Że potrafią rozkochać w sobie każdego mężczyznę i doprowadzić do szaleństwa.

— Tak. — Anna skinęła głową i mimowolnie się zaczerwieniła. Opowieści o słowiańskich demonach rzadko należały do przyzwoitych. — Ale to chyba nieprawda. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś się do ciebie zalecał...

— Kiedyś się zalecali... Gdy się przemieniłam i nie umiałam panować nad moimi mocami, przyciągałam do siebie mnóstwo mężczyzn. Nie widzieli poza mną świata, próbowali zdobywać na różne sposoby, ale ja ich nie chciałam, bo wiedziałam, że te uczucia nie są naturalne. W końcu nauczyłam się wyciszać uroki i od tej pory nikt się mną nie zainteresował. Każdy mógłby mnie pragnąć, ale nikt mnie nie pokochał przez kilka wieków. Przyzwyczaiłam się do samotnego życia, ale to czasem boli, bo dawno temu pragnęłam mieć ukochanego i rodzinę.

Anna uścisnęła rękę Świetlany. Jak mogła być tak bezmyślna? Wypowiedziała się tak, jakby rusałka nie miała żadnych zmartwień i kłopotów, a przecież wiedziała, że same okoliczności jej przemiany były dramatyczne. Znów myślała tylko o sobie.

— Przykro mi — szepnęła. — Jesteś cudowną dziewczyną i zasługujesz na całą miłość świata. Ale... ja podziwiam cię też za to, że tak dobrze radzisz sobie sama.

Świeta uśmiechnęła się i uścisnęła ją. Wcześniej Anna zdążyła zauważyć łzy w jej oczach.

— Chodźmy szybko, bo Marzanna wbrew pozorom potrafi okazać złość.

— Magia ma wiele odmian, ale zawsze sednem jest więź z naturą i czerpanie z tego, co ona już dla nas stworzyła — tłumaczyła Marzanna. — Słyszałam, że niektórzy w waszym świecie ukłuli określenia ,,biała" i ,,czarna" magia. Nie do końca się z tym zgadzam, ponieważ wszystko można wykorzystać zarówno w dobrych, jak i złych celach, ale wśród nas wielu uważa, że magia, która prawdziwie pomaga i rozwija, korzysta z tego, co już otrzymaliśmy od świata i natury, a jeśli próbuje stworzyć coś wbrew nim, jest niszcząca.

— Tak jak z tymi koralami... — Zrozumiała Anna. Zrobiło się jej zimno.

— Dokładnie tak. Dlatego zaczniemy od rzeczy najprostszych, bazujących na magii wody, ognia czy ziemi — postanowiła Marzanna. — Potem sama zdecydujesz, jak chcesz działać.

Anna pokiwała głową. To było cudowne, móc działać i rozwijać się w inny sposób niż ten od początku narzucany jej w wiosce. Jednocześnie ogarniał ją pewien lęk, że tych ,,wyborów" będzie za dużo i cała odpowiedzialność ją przytłoczy. Do tej pory nie najmądrzej kierowała swoim życiem.

Dziewanna postawiła na stole miskę z wodą. Wyglądała zupełnie normalnie, nie unosiły się nad nią żadne wyziewy, nie było nawet bąbelków.

— Ważne też, żebyś umiała się bronić przed czarami Jarosławy z pomocą tego, co masz w zasięgu ręki — dodała Dziewanna, nawijając sobie na palec płomiennorude włosy. — Największe szanse na jej atak są w okolicach lasu lub jeziora.

— Król Bełdan obiecał, że jej dopilnuje — wtrąciła się nagle Świeta.

Anna drgnęła na wzmiankę o nim, chociaż wywołało to w niej wstyd. Powinna przyzwyczaić się do myślenia o nim w naturalny, neutralny sposób, skoro był częścią świata, w który weszła. Sama zdecydowała o odrzuceniu go, a on się z tym pogodził i nie było sensu szukania w tym drugiego dna.

— Przezorny zawsze ubezpieczony — odpowiedziała przysłowiem Dziewanna. — Teraz, Anno, nauczysz się, jak przyzwać do siebie wodę. Gotowa?

Anna potwierdziła. Marzanna przysunęła wodę bliżej niej i nakazała:

— Trzymaj rękę nad miską. Pomyśl, że ta woda jest częścią ciebie, że razem trwacie w kręgu życia i poproś ją, by się uniosła. Czuj, że możesz to zrobić i masz moc.

Anna niepewnie spełniła prośbę. Miała wrażenie, że dłoń drży jej bardziej, niż powinna woda. Wpatrywała się w naczynie, starając się przybrać minę surowej mentorki wzywającej ucznia. Zgodnie z radą Marzanny próbowała zachować siłę i pewność siebie, nawet gdy w środku cała się trzęsła.

Nagle zauważyła, że woda zaczyna się lekko unosić. Anna radośnie otworzyła usta. Wtedy ciecz natychmiast ponownie rozlała się po ściankach miski.

— Początki zazwyczaj są trudne — uspokoiła ją Dziewanna. — Szybko się nauczysz.

— Ależ... Ja się cieszę! — zapewniła Anna. — Bałam się, że nic się nie stanie. Jednak mam w sobie trochę magii!

Łucja dziarsko zmierzała do domu Mendyków. Chciała jak najwięcej czasu spędzać z ,,uwięzioną" w jednym pokoju Luizą. Domyślała się, że spędzanie całego dnia z ojcem pastorem i bratem, który sprzedałby własną matkę, może być dosyć wymagające. Poza tym miała dziwne wrażenie, że musi przyjaciółce coś wynagrodzić. Nie rozumiała czemu, skoro wypadek Luizy z pewnością nie miał nic wspólnego z zawodem miłosnym, jaki dotknął ją za sprawą Anny, ale nie mogła pozbyć się tej myśli.

Żeby dotrzeć na plebanię ewangelicką, trzeba było minąć dom Reszków. Łucja mimowolnie zerknęła w tamtą stronę. Na podwórku Eryk i Konrad rąbali drewno. Była na tyle blisko płotu, że zobaczyła, jak młodszy szepcze coś do ucha starszego. Zanim zdążyła skierować się w inną stronę, Eryk wybiegł zza płotu i zawołał do niej:

— Łucja! Czy idziesz do Luizy?

— Tak. — Dziewczyna kiwnęła spokojnie głową.

— Czy mogłabyś poczekać kilka chwil? Nasza matka dziś rano upiekła ciasto, pomyśleliśmy, żeby dać Luizie kawałek. Wiem, że to marne przeprosiny, ale Konrad maniakalnie chciałby coś dla niej zrobić...

— Poczekam — zgodziła się Łucja.

Gdy Eryk znów przechodził przez bramę, ogarnęło ją coś na kształt smutku. Coraz mniej rozumiała własne uczucia i przeczucia. Owszem, niespecjalnie popierała to, by Konrad wrócił do Luizy, ale ostatecznie to do jej przyjaciółki należał wybór. Dręczyło ją coś innego. Uświadomiła sobie, że miała nadzieję, że Eryk chce spotkać się z nią, dowiedzieć się, co u niej. Z jakiegoś powodu liczyła, że po powrocie Anny wciąż będą sobie bliscy.

,,Co za głupoty" pomyślała. ,,Mam przecież wielu innych przyjaciół".

Po kilku minutach Eryk wrócił i wręczył jej pudełko z ciastem. Uśmiechnęła się i mu podziękowała, a wtedy on zapytał, czy może ją odprowadzić.

— Z Konradem nie da się teraz wytrzymać. Przez kolejne pół godziny będzie przeżywał rozstanie z Luizą.

— Dobrze — odpowiedziała Łucja. — Rozumiem, że rodzeństwo może być męczące.

Ruszyli w drogę. Łucja starała się nie patrzeć na swojego towarzysza. Nie powinien wyczytać tego, co kłębiło się w jej duszy.

— Gdy spotkasz się z Luizą, oczywiście nie musisz w żaden sposób bronić mojego brata. — To Eryk wznowił rozmowę. — Zauważył swoje błędy, ale to ich nie umniejszyło.

— Nie mam zamiaru — zapewniła Łucja. — Jeszcze kilka dni temu zrobiłabym wszystko, żeby ona... pokazała mu drzwi, ale przemyślałam to i uznałam, że nie mam prawa się wtrącać. Luiza ma swój rozum i niech sama zdecyduje.

— Też tak uważam. Chociaż nie wiem, czy jej ojciec też tak myśli.

Roześmiali się razem. Serce Łucji napełniło się ciepłem. Chociaż rozmawiali głównie o innych, bo oboje byli przyzwyczajeni do życia cudzymi zmartwieniami, zawsze czuła się przy nim ważna i zrozumiana. Może Eryk naprawdę ją lubił i przejmowała się bezpodstawnie.

— Czy to nie Anna? — Reszke wskazał na kogoś, kto szedł ścieżką prowadzącą do lasu. — Zbierała grzyby?

Łucja zadrżała. Anna od jakiegoś czasu zdawała się czuć dziwny pociąg do lasu. Często znikała w tamtych okolicach i jeśli wychodziła, to tylko tam. Poza tym nie opuszczała zbyt często domu i wymyślała różne wymówki, aby tylko nie wychodzić.

— Dzień dobry. — Anna zauważyła ich i zbliżyła się. — Nie wiedziałam, że wychodzicie gdzieś razem.

Łucja spuściła głowę. Przypomniała sobie, że nie opowiedziała siostrze o swojej nagłej zażyłości z Erykiem. Teoretycznie trudno było nie utrzymywać kontaktu z mieszkańcami wsi, ale teraz czuła się, jakby zrobiła coś niewłaściwego.

— Eryk chciał trochę mnie podprowadzić, ale już wraca — wydusiła. — Do zobaczenia, Eryku.

Reszke niechętnie pożegnał się i odszedł. Wtedy Łucja uznała, że może wypytać siostrę.

— Gdzie byłaś? Myślałam, że nie lubisz wychodzić z domu.

— Nie chcę, żeby ludzie mnie obgadywali, dlatego poszłam do lasu — wyjaśniła Anna. — W tej wiosce nie ma za bardzo gdzie się schować.

— Ale ty od dwóch dni nie chcesz wychodzić nawet do kurnika — przypomniała Łucja. — Spotykasz się z kimś?

— Z nikim. Byłam sama — zapewniła Anna. — Wiesz, że nie mam tu żadnych przyjaciół.

Łucja nie drążyła, chociaż w twarzy siostry było coś, co ją dziwiło i niepokoiło. Jakiś strach i zmieszanie, ale też ekscytacja i satysfakcja. Sam spacer po lesie chyba nie wywołałby takich emocji.

,,Muszę się dowiedzieć, o co chodzi. Nie chcę, żeby Anna znowu cierpiała" postanowiła sobie Łucja.

Anna tymczasem dość szybko zapomniała o konfrontacji z siostrą, bo po raz pierwszy od dawna czuła się szczerze szczęśliwa. Oczywiście nadal bała się Jarosławy, szczególnie że boginki powiedziały jej o osłabieniu mocy Czarownicy, co paradoksalnie niczego nie poprawiało, bo nie miały pewności, kiedy Jara poczuje się na tyle silna, by znowu zaatakować. Jednak nauka magii dawała jej odrobinę nadziei, że będzie umiała obronić siebie i swoich bliskich.Oczywiście wątpiła, by dorównała w czarach Marzannie czy nawet Żywii, ale po ostatnich rozterkach, że nic nie umie i niczym się nie interesuje, i tak odczuwała satysfakcję.

,,Zrobiłam to, czarowałam" myślała przy kolacji. ,,Nie wyszło może idealnie, ale w każdym razie jakoś. Ewa powiedziała, że powinnam znaleźć sobie zajęcie i chyba mi się udało".

— Cieszę się, że nabrałaś humoru, dziecko — skomentowała matka, przegryzając chleb. — Może teraz odwiedzimy kilku sąsiadów.

— Wolę jeszcze trochę odpocząć, było tyle rozgardiaszu podczas wizyty Feli i Geny... — odpowiedziała wymijająco Anna. Wciąż lekko niepokoiła się kontaktem z sąsiadami, poza tym miała świadomość, że każde wyjście z domu może być wystawieniem się na gniew Jarosławy. Ale przecież nie mogła też zamknąć się w pokoju i wychodzić tylko do lasu.

— One wyjechały już jakiś czas temu, a ty i tak ciągle się wymykasz — zwróciła zgryźliwie uwagę Małgosia. — Skąd wracasz taka wesoła?

— Po prostu spaceruję, chyba mogę? — odburknęła Anna.

— To dziwne, biorąc pod uwagę, że boisz się wychodzić z domu — prychnęła siostra.

— Dziewczynki, spokój! Mogłybyście naprawdę już się pogodzić! — upomniał je ojciec. — Anno, nie chcemy cię do niczego zmuszać, ale nie powinnaś ponownie unikać ludzi. Trzeba powoli się otwierać.

Anna westchnęła. Nadal nie przepadała za towarzystwem Małgorzaty i chwilami nie wierzyła, że są spokrewnione. Ale musiała przyznać, że w oczach świata jej zachowanie mogło być dziwne i skoro wybrała pozostanie w Wisunach, zamiast ucieczkę do podwodnej krainy, to musi nauczyć się żyć z ich mieszkańcami.

— Dobrze. Macie rację. Pójdę wszędzie, gdzie mama zechce — zapewniła.

Może teraz, gdy trochę uwierzyła w siebie i znalazła coś niezależnego od ludzi, co dawało jej spełnienie, nie będzie już tak wrażliwa na nieufność i pogłoski. Nie chciała odebrać sobie radości.

Przed snem przejrzała jeszcze raz egzemplarz ,,Lilii Wenedy". Zajrzała na ostatnią stronę, gdzie Roza krzyczy do Lecha: ,,Patrz! co zostało z twoich niewolników!". Kilka miesięcy wcześniej myślała, że ona też mogłaby być kapłanką czarownicą i wzdrygała się przed tym. Ale teraz ze słów słowiańsko-celtyckiej Kasandry biły dla niej moc i potęga, które przyciągały. Ona też chciała być silna.

Zerknęła szybko w lustro, żeby poprawić włosy przed spaniem, ale nawet nie zamyśliła się nad swoim wyglądem.

— Gdzie znowu idziesz? — zapytała Łucja, widząc, jak Anna zmierza do drzwi.

— Idę... do kościoła. Zapytam księdza Bogusława, czy mogę wrócić do chóru.

Łucja w pierwszej chwili uśmiechnęła się. Chciała, żeby siostra zaangażowała się w życie wsi, wróciła do społeczeństwa i prowadziła normalne, spokojne życie. Jednak w twarzy Anny było coś dziwnego, błądziła wzrokiem, a jej oczy zdradzały długi monolog wewnętrzny. Łucja znała swoją siostrę na tyle, by wyczuć, kiedy jest szczera, a kiedy zmyśla.

,,Muszę potem pójść do kościoła" postanowiła. ,,Nie chcę szpiegować, ale przecież nie mogę pozwolić wydarzeniom iść swoim biegiem. Co, jeśli Annę spotka krzywda?".

Tym razem Annę do kryjówki zaprowadziła Żywia. Przyjaciółka rozstała się z nią jednak przed wejściem, twierdząc, że umówiła się z kilkoma istotami nad brzegiem jeziora.

— Czyli Świeta mówiła prawdę, że lubisz... się bawić — skomentowała Anna.

— Oczywiście, przecież nie niańczę cię cały dzień. — Żywia wzruszyła ramionami. — Ale spokojnie. Kiedy przestaniesz się nas tak bać, ciebie też zabiorę na zabawę.

Anna nie odpowiedziała. Jeszcze jakiś czas temu powiedziałaby, że nie chce mieć nic wspólnego z tym światem, ale skoro postanowiła uczyć się magii, chyba sytuacja uległa zmianie. Zaczęła się zastanawiać, jak właściwie teraz będzie wyglądało jej życie. Czy do śmierci będzie żyła w wisuńskiej chacie i kryła się ze swoimi zdolnościami, rzucając jakieś małe czary, aby warzywa lepiej rosły? Albo po rozwiązaniu sporu z Jarosławą wyrzeknie się tego? Nie, chyba by nie mogła. Używając magii, czuła się silniejsza i umiejąca cokolwiek. Nie chciała znów stać się tą głupią dziewczyną myślącą jedynie o swoim wyglądzie.

Śmiałym krokiem weszła do głównego pomieszczenia. Zanim jeszcze dobrze się rozejrzała, zawołała do Marzanny i Dziewanny żywym: ,,Witajcie!". Jednak gdy znalazła się już na środku pokoju, dostrzegła, że boginie nie są tu same. Przy małym stoliku siedział Król Bełdan.

— Witaj, Anno — odpowiedział jej pierwszy.

Dziewczyna zadrżała. Za każdym razemm kiedy Nadar wymawiał jej imię, robił to w jakiś szczególny, znaczący sposób, jakby było magicznym słowem. Przemknęło jej przez myśl, że może on nadal ją kocha i nie wiedziała, czy powinna się z tego cieszyćm czy martwić. Jego uczucie w pewien sposób sprawiało, że czuła się ważna i wyjątkowa, ale nie powinna kierować się egoizmem i chcieć kogoś unieszczęśliwiać dla własnej dumy. Ale może za dużo sobie wyobrażała. Może Król po prostu miał taki sposób bycia.

— Chyba zakończyliśmy naszą rozmowę, więc możemy się pożegnać — powiedziała Marzanna. — Potem wszystko streszczę Annie.

— Dobrze. — Nadar podniósł się z krzesła. Tym razem już nie patrzył w stronę Anny. — Zatem do zobaczenia.

— My pójdziemy po narzędzia do pracy — odezwała się Dziewanna. — Nie ma sensu, by tracić czas.

Anna wciąż stała na środku pokoju i niepewnie zerkała na wszystkich obecnych. Boginki udały się do drugiego, zamkniętego pomieszczenia, a Król Bełdan skierował się w stronę wyjścia. Jednak gdy za Marzanną i Dziewanną zamknęły się drzwi, odwrócił się na chwilę i spojrzał na Annę.

— Jesteś zadowolona? — zapytał.

— Tak — odpowiedziała od razu Mikołajczykówna. — Popełniłam błąd, kiedy nie chciałam mieć nic wspólnego z magią. Teraz wydaje mi się, że to... coś dla mnie. I nawet gdy jakieś zaklęcie mi się nie uda, i tak jestem szczęśliwa, że próbuję.

Nadar uśmiechnął się lekko. Zazwyczaj, gdy rozmawiali, patrzył na nią z powagą albo przybierał tajemniczy czy kpiący uśmiech. Teraz wyglądał cieplej i bardziej ludzko. Anna nie miała pewności, jak z tym się czuła.

— Dostałeś mój list? — Postanowiła spytać. — Wybaczyłeś mi?

— Tak. To nie była twoja wina.

— Nie, była! Jara rzuciła czar, ale ja sama podejmowałam decyzje. Nie mogę się usprawiedliwiać.

Nadar do tej pory stał przy drzwiach i dotykał ich dłonią. Teraz jednak podszedł bliżej niej. Znów miał zamyślony, skupiony wyraz twarzy. Czarne włosy opadały mu na czoło. Anna myślała, że przyzwyczaiła się do jego zachowań, ale teraz ogarnął ją jakiś strach. Chyba zresztą zawsze czuła przy nim niepewność i przekonanie, że zaraz coś się wydarzy.

— Ale ja też nie jestem bez winy — stwierdził Król. — Moje uczucia... były szczere. Nie chciałem zrobić ci krzywdy ani cię wykorzystać. Ale może nie dałem ci możliwości dokonania wyboru. Nie wiem dlaczego. Może za bardzo przyzwyczaiłem się, że istoty mi ulegają. Może to kwestia tego, że nasze kobiety żyją w inny sposób... W każdym razie to nie jest usprawiedliwienie. Za bardzo cię osaczyłem. Przepraszam.

Anna ścisnęła ręce. Przejęła ją jakaś sztywność, miała wrażenie, że nie może się ruszyć ani wykrztusić słowa. Chyba tak musiała czuć się żona Lota.

— Już nie będę od ciebie niczego wymagał. Jesteś bezpieczna — dodał Nadar, chyba po to, żeby wymusić na niej jakąś odpowiedź.

— Dziękuję — wydusiła w końcu Anna. — Naprawdę nie myślę o tobie nic złego.

— Dobre i to — uznał Nadar i wyszedł.

Anna opadła na krzesło. Nie miała pojęcia, co powinna myśleć i czuć. Spodziewała się wszystkiego, ale nie takiej reakcji. Rozmawiała w końcu z władcą, kimś, kto powinien zawsze być dumny i wierzyć, że wszystko mu się należy. Dobrze wiedziała, że źle zrobiła i nie liczyła na jakiekolwiek ulgi.

— Zabieramy się do pracy! — krzyknęła Dziewanna, wchodząc do komnaty. — Przepraszam, że musiałaś na nas czekać.

Witajcie w kolejnym rozdziale :) Jeśli śledzicie moją tablicę, wiecie, że udało mi się skończyć studia i obronić na piątkę. Potrzebowałam chwili oddechu, ale od nowa wdrażam się w pisanie i mam nadzieję, że uda mi się teraz regularnie i często coś wrzucać. Zapraszam także do innych moich prac, czyli ,,Wyboru panny", który był niedawno aktualizowany, i ,,Greków i Trojan", których rozdział także ukazał się jakiś czas temu.

Tym razem postanowiłam, że rozdział będzie lżejszy i bardziej radosny, ale dramy jeszcze się pojawią ;)

Jeśli chodzi o pierwszą scenę, przyznam, że nie jestem do końca zadowolona, jak poprowadziłam wątek Nene i Piotra. Chciałam, żeby ich relacja obecnie była bardziej niejednoznaczna, ale za bardzo się pośpieszyłam z tym wyznaniem miłości i przez to Helena automatycznie została tą bardziej poszkodowaną, a Piotrek tym nieczułym. Nie jestem też pewna, czy wypadło to realistycznie. Na razie nie czuję się na siłach, by to przerabiać, więc postanowiłam nieco pokomplikować uczucia Nene, ale być może przed zakończeniem lekko poprawię wcześniejsze fragmenty.

Mam nadzieję, że się Wam podobało i jak zwykle czekam na opinie :)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top