Rozdział trzydziesty szósty. Dziady, część druga.
Widzę światła gdzieś, hen, w oddali,
wśród nocy drżą, kołyszą się
świece, lampiony też tańczą, tańczą
to walc w Noc Wszystkich Dusz.
Loreena McKenitt ,,All Soul's Night"
Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu. Anna mocno ściskała rękę Nene, jakby była małą dziewczynką, która szuka wsparcia u siostry. W końcu Marzanna ponownie uniosła głowę i powiedziała:
— Musimy zadbać o spokój w okolicy. Podzielmy się na cztery drużyny i niech każda uda się w inną stronę świata. Niech każdą dowodzi jeden mistrz żywiołu. Możecie wybrać swoje drużyny.
— Panie mają pierwszeństwo. — Gorazd skinął na Damrokę. Włada prychnęła z pogardą.
— Wybieram... Żywię — postanowiła rusałka i oblała się rumieńcem.
— I bardzo dobrze, że nikt inny nie będzie musiał się z nią użerać — stwierdziła dziwożona. — Ja wybieram Świetlanę, przyda mi się ktoś spokojny i nieszukający uwagi na każdym kroku.
Gorazd przewrócił oczami, jakby coś mu się w tym nie podobało i powiedział:
— Ja myślę strategicznie i potrzebuję silnych sojuszników. Zapraszam Dziewannę.
— Miło, że o mnie pomyśleliście. — Przyboj przewrócił oczami. — Niech będzie Anna.
— Dlaczego ja? — wybąkała wezwana. Liczyła, że nie rozdzieli się ze swoimi przyjaciółkami.
— Powiedzmy, że mam naturę odkrywcy. Zapraszam — popędził ją demon.
— To ja może poproszę ciebie... Jak ty się nazywasz, Helena? — Damroka wskazała na Nene. — W gronie kobiet będzie nam dobrze, prawda?
,,Wszyscy są przeciwko mnie" pomyślała Anna. ,,Czuję się jak w szkole, gdy wybierało się grupy do ćwiczeń cielesnych i zawsze byłam na końcu. Tylko że tym razem zostałam wybrana prawie pierwsza i wcale mi z tym niewesoło".
— To ja wzywam Króla — oznajmiła Włada. — Przynajmniej raz dostąpię męskiego zainteresowania. — Zachichotała. Nadar przewrócił oczami.
— Ja w takim razie dołączę do Anny i Przyboja. Gorazd i Dziewanna poradzą sobie sami — postanowiła Marzanna. — Dobrze. Idziemy. Ja i moja drużyna udamy się na północ, wy możecie sobie wybierać. Jeśli ktoś potrzebowałby wsparcia, niech skontaktuje się z resztą w umyśle.
Anna zadrżała, ale ze zdziwieniem pojęła, że nie tylko ze strachu. Cała wyprawa wydawała się szalona i niebezpieczna, ale jednocześnie ekscytująca. Oto ruszała na wyprawę i wędrówkę niczym mityczny Odyseusz. I chociaż wiedziała, że zabraknie jej przyjaciółek i siostry, obecność Marzanny dodawała jej sił. Cieszyła się także, że nie trafiła do jednej drużyny z Królem. Przyboj wydawał się bezpieczniejszym towarzystwem. Z pewnością nie będzie próbował jej uwieść... ani ona jego.
Jarosława otworzyła drzwi do swojej chaty i weszła na sam środek lasu. Zaczerpnęła nocnego, zimnego powietrza. Przez ostatnie tygodnie była słaba i wymęczona, ale teraz, gdy w powietrzu było tyle magii i czuła przy sobie duchy z Nawii, siły do niej wracały. Urodziła się, by zostać najpotężniejszą słowiańską wiedźmą i nic nie mogło jej powstrzymać.
,,Może pewnego dnia, gdy pozbędę się tych, którzy nie szanują obyczajów, i będę równa bogom, uda mi się pozbyć tego zasuszonego, starego cielska i zacznę wyglądać młodo i zmysłowo" pomyślała z satysfakcją, ale zaraz się upomniała. ,,Nie, komu niby miałabym się podobać? Wolę straszyć ludzi niż rozkochiwać w sobie".
Popatrzyła w czarne, pochmurne niebo i zapytała:
— Jaka dusza do mnie przybyła? Kto chce mi pomóc?
W końcu cię widzę, Jaro.
Odwróciła się. Jej moce były tak silne, że widziała teraz duchową, świetlistą postać młodego mężczyzny o jasnych włosach i zielonych oczach. Miał na sobie prostą, wyszywaną zbroję.
— Odejdź — rozkazała mu. — Nie chcę cię więcej widzieć.
Czekałem wieki, żeby się z tobą spotkać. W każde Dziady próbuję cię odwiedzić i powiedzieć ci, że...
— Nie obchodzi mnie, co chcesz mi powiedzieć! — przerwała Czarownica. — Jesteś teraz dla mnie obcym człowiekiem, gorzej, wrogiem! Ja żyję tylko dla misji i nie potrzebuję jakichś głupot.
Nie wierzę ci. Dusze po śmierci nadal tęsknią i kochają, więc ty też musisz kochać mnie. Od dnia mojej śmierci czekam, aż do mnie przyjdziesz.
— Nigdy do ciebie nie przyjdę! — wrzasnęła Jara. — Mam zamiar żyć tak długo, jak się da, a jeśli już przyjdzie mi umrzeć, to absolutnie nie będę chciała z tobą rozmawiać!
Jaro, dlaczego mnie tak nienawidzisz? Co ja ci zrobiłem? Chciałem być wierny swojemu ludowi i rodzinie, ale przecież cię nie skrzywdziłem.
— Jesteś Prusem. Skrzywdziłeś mnie samą swoją istotą. Znikaj.
Te słowa chyba ostatecznie go załamały i dobiły, bo rozpłynął się w powietrzu. Bardzo dobrze. Niech wraca do swoich pruskich kompanów, których wybrał dawno temu.
— Mam nadzieję, że da mi spokój — szepnęła do siebie. — Lepiej, zamiast czekać w miejscu, udam się na poszukiwanie tych durniów.
Nene niczego bardziej nie żałowała, że nie spędza jesiennego wieczoru, pijąc herbatę przy kominku z mężem albo czytając na głos książki w domu rodziców, a włóczy się po wsi z rusałką i topielicą. Było zimno i wiatr owiewał jej twarz, spodziewała się, że jutro jej policzki będą całkiem suche. Wątpiła, by jej umiejętności magiczne do czegokolwiek się przydadzą, przyszła tu dla Anny, a nawet odcięto ją od siostry.
— Kogo właściwie mamy szukać? — dopytywała. — Albo czego?
— Jarosławy, dusz, które szukają zemsty, albo ludzi opuszczających domy, żeby ich ratować — odparła Damroka.
— Naprawdę co roku te dusze wychodzą na świat? Do tej pory nikogo nie atakowały. — Nane wyraziła wątpliwość.
— Albo o tym nie wiedziałaś — zakpiła Żywia.
— Niestety, to prawda — zgodziła się Damroka. — A teraz Jarosława będzie próbowała podsycać ich gniew. Na tych ziemiach żyło tak wiele ludów o sprzecznych interesach, że nietrudno wzbudzić między nimi konflikt. Prusowie, Germanie, Słowianie... Polacy, Mazurzy, Niemcy... Wiesz, co to był zakon krzyżacki?
— Wiem. Czytałam ,,Krzyżaków 1410" — odparła Nene.
Damroka przyglądała jej się, jakby naprawdę zobaczyła ducha. Helena uświadomiła sobie, że ta istota może nawet nie umiała czytać i pisać, a co dopiero wiedziała, kim był Józef Ignacy Kraszewski.
— To chyba taka obecna, zapisana legenda narodowa — wyjaśniła lekko Żywia.
— W takim razie wiesz, ile sprowadzili tu konfliktów i przemocy i możesz sobie wyobrazić, jak się z tym czuły istoty takie jak my, które żyją kilka setek lat. Potem zaczęto szerzyć tę drugą odmianę chrześcijaństwa i wasi współwierni zaczęli się kłócić między sobą.
— Do tej pory się kłócą — odparła Nene, przypominając sobie, że pastor Mendyk nawet nie chciał pozwolić swojej córce poślubić katolika. — Ale myślałam, że ludzie po śmierci widzą więcej i stają się lepsi.
— Niektórzy na pewno — odparła Damroka, jakby uważała, że jej rozmówczyni doskonale zrozumie, o co jej chodzi i nie trzeba nic wyjaśniać. Nene zresztą też postanowiła nie dopytywać. Może była żoną pastora, ale chyba nie nadawała się do dyskusji teologicznych.
— A... czy są tu teraz jakieś dusze? — zapytała, chcąc zmienić temat. — Możemy je zobaczyć?
— Ja i Żywia tak, ponieważ prawie przeszłyśmy przez bramy śmierci. Śmiertelnikom dusze ukazują się, jeśli chcą. Inaczej nie mogą ich zobaczyć nawet ci obdarzeni mocami.
— I tak, widzę kilka zjaw — dodała Żywia. — Ale są spokojne i chcą tylko wspominać dawne czasy.
— Dzięki Bogu — szepnęła Nene i przeżegnała się, chociaż nie była pewna, czy to dobre zachowanie na taką okazję.
Szły przez chwilę w spokoju i milczeniu. Nic wokół nich się nie działo, co napawało Helenę nadzieją i ukojeniem. Może Jara jednak wcale nie jest już taka potężna, nic złego się nie wydarzy i wszyscy będą bezpieczni? Skupiała się na obserwowaniu przyrody i szukaniu w niej piękna i dzikości, a nie grozy emanującej z nocy. Jej myśli przerwał dopiero krzyk Żywii:
— Co ty tu robisz, dziadzie?! Precz mi z oczu, natychmiast!
,,Czy ona jest opętana" pomyślała Nene, ale wkrótce przypomniała sobie, że pewnie Żywia widzi kogoś, kogo ona nie jest w stanie.
— Nie obchodzi mnie, skąd pochodzisz! Przypadkowo sprawiłeś, że władam teraz o wiele większą dozą magii i ostrzegam cię, że mogę iść na wojnę nawet z duchem! — wołała Żywia, wymachując rękami.
Damroka podeszła do towarzyszki i pogłaskała ją po ramieniu. Wyglądała, jakby chciała ją przytulić, ale Żywia nawet na nią nie spojrzała i krzyczała dalej:
— Nie interesuje mnie, kogo odwiedzasz i czy twoja rodzina cię zawiodła! Wątpię, by mieli ochotę utrzymywać z tobą relacje. I ja naprawdę chciałam być twoją żoną, ale to moja głupota. Jedyne, z czego się cieszę, to to, że nie musiałam spędzić dziesięcioleci przy kimś takim jak ty, więc znikaj mi z oczu albo pożałujesz!
Topielica uniosła rękę. Nagle chmury przykryły gwiazdy i księżyc. Nad nimi rozległ się grzmot i miało się wrażenie, że zaraz spadnie rzęsisty deszcz.
— Uff, na szczęście zniknął — wykrztusiła z ulgą Damroka.
,,Dobrze wiedzieć" pomyślała Nene. Cała sytuacja była dziwaczna, ale miała też w sobie coś komicznego. Najwidoczniej magia stała się dla niej już czymś należącym do codzienności, co może budzić każdą emocję. Nie była pewna, jak się z tym czuje.
— Idziemy dalej? — spytała, ale nikt jej nie odpowiedział. Buńczuczna i waleczna przed chwilą Żywia teraz opadła na trawę i zakryła sobie oczy. Dyszała ciężko, a jej włosy prawie sięgały runa leśnego.
— Ja... nic nie rozumiem... — wydusiła Nene.
— To duch mojego dawnego narzeczonego. Nasi rodzice umówili się, że weźmiemy ślub. Nie kochałam go, ale był całkiem przystojny i wierzyłam, że znajdziemy razem szczęście. Ale on przez cały czas spotykał się z inną dziewczyną. Nie chciał zerwać ze mną, chyba się bał, bo już wtedy miałam moc, nawet jeśli słabszą. Pewnego dnia umówili się w nocy nad jeziorem. Cieszyłam się, uznałam, że skoro chce się ze mną spotkać sam i może doprowadzić do zbliżenia, to znaczy, że mu się podobam i mamy szansę na dobre małżeństwo. Ale on... zmylił moją czujność i utopił... Potem ożenił się z tamtą dziewczyną i mieli rodzinę. Ich potomkowie nadal tu żyją. Przed chwilą narzekał mi, że jego ,,wnuczka" wyszła za ,,klechę", tak jakby to było największe cierpienie na świecie, większe niż bycie utopioną w wieku siedemnastu lat!
Żywia ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Nene przeszedł zimny dreszcz. Ta dziewczyna zawsze wydawała jej się zbyt ostra i twarda, trochę w tym odpychająca. Helena bała się ludzi, którzy zawsze są pewni siebie i śmiali. Ale teraz w topielicy tkwił strach i ból, które zapewne ogarnęły ją w momencie śmierci i nigdy do końca nie odeszły. Czy można jej się dziwić, że reagowała atakiem na wszystko, co mogło jej zagrażać?
— Bardzo mi przykro... — szepnęła. — To musiał być bardzo zły człowiek.
— Z pewnością... — prychnęła Żywia. — Ale on uważa, że to ja sobie na to zasłużyłam. Bo byłam dziwaczką, nie nadawałam się do małżeństwa i na pewno bym go zdradzała z mężczyznami i kobietami. Gdyby miał twarz, poharatałabym mu ją!
Damroka uklękła przy niej i przytuliła ją mocno. Dziarska i energiczna Żywia odwzajemniła uścisk i rozpłakała się jak małe dziecko.
— Nie płacz przez niego, kochana. On nie jest tego wart. Na pewno w zaświatach spotkała go kara i dlatego jest taki cięty — zapewniała rusałka.
Nene miała wrażenie, że nie powinna na to patrzeć, więc skierowała wzrok w górę i zaczęła się zastanawiać, co miał na myśli były narzeczony Żywii z wnuczką, która wyszła za klechę. Ksiądz Bogusław nie mógł mieć żony, a gdyby zainteresował się jakąś kobietą, na pewno w wiosce rozeszłyby się plotki na ten temat, a nie słyszała ich przez całe swoje życie. On wolał uprawiać ogródek.
,,O wszyscy święci" pomyślała i prawie zatkała sobie usta. ,,W takim razie on pewnie mówi i pastorze Macieju i chodzi o panią Ludwikę. Czyli ten okropny człowiek jest dalekim przodkiem Luizy i Marcinka. Ale można powiedzieć, że spadła na niego sprawiedliwość. Niektórzy ze wsi nadal wystawiają przed domami dary dla dusz, a Mendykowie w życiu by się tego nie dopuścili".
— Myślicie, że duchy do nas przyjdą? — zapytał jeden z chłopców zgromadzonych wokół stolika w domu Kuby Chmielowskiego.
— Mój tata mówi, że to zabobony, a on jest pastorem i się na tym zna — stwierdził z dumą Marcinek.
— Moja mama mówi, że księża tak tylko mówią, żeby pilnować ludzi — odparł Zbyszek Dębski i wsunął do ust ciastko.
— Mój tata nie jest księdzem, tylko pastorem, i jakby chciał, posłałby twoją mamę na stos! — wrzasnął Marcinek.
— Jeden pies, w każdym razie moja mama wierzy w demony i duchy, więc chyba wie lepiej niż ty — burknął Zbyszek.
— A chcesz, śmieciu, w mordę? — krzyknął Marcinek i już miał wprowadzić w ruch swoją pięść, gdy uspokoił go Kuba.
— Siadać, bo zdemolujecie mi pokój. A ty, Marcin Luter, jak jesteś taki odważny, to idź zakneblować drzwi, bo wiatr nas przewiewa.
— Jestem odważny — odparł Marcinek. — Zaraz wrócę.
Dziarsko przeszedł przez salon Chmielewskich i zaraz znalazł się przy drzwiach wyjściowych. Przed zaryglowaniem otworzył je jeszcze raz, chyba po to, żeby pokazać sobie, że naprawdę jest dzielny i nie wierzy w żadne duchy. Ojciec miał trochę racji, gdy mówił, jaka ta wieś jest ciemna i zabobonna, a oni muszą nauczyć ją prawdziwej wiary i racjonalnego zachowania.
Na niebie lśnił biały księżyc, a wiatr szumiał wśród drzew. Marcinek mimowolnie wsłuchał się w niego, aż nagle miał wrażenie, że słyszy słowa.
Witaj, wnuku.
— C... co? — wydukał. — Mój dziadek nie żyje.
Ja też nie żyję, ale myślisz o kimś innym. Widzisz, twój ojciec się mylił. Duchy i magia istnieją. Mendyk jest paskudnym starym kłamcą.
,,To przez opowieści chłopaków, nastraszyli mnie i teraz mam zwidy" pomyślał Marcinek. ,,Ale zaraz mi przejdzie".
— Wracam do kolegów! — powiedział stanowczo i już chwytał za klamkę, gdy poczuł, jak coś łapie go z tyłu i przyciąga do siebie.
Nie pozwolę ci. Albo się nawrócisz i będziesz mnie słuchał ,albo zapoznam cię z moim światem. Chcę być dumny chociaż z jednego mojego potomka, a na twoją matkę i siostrę nie ma co liczyć.
— Odczep się od mojej mamy i siostry, ty diable! — wrzasnął Marcinek. Żałował, że nie znał się na egzorcyzmach, bo według jego ojca to też zabobon.
Pogańskie życie było wesołe i ciekawe. Ale mam też trochę wrogów i mógłbyś mi z nimi pomóc...
Marcinek szarpnął się i nagle poczuł, że jest wolny. Nic go już nie ściska i nie uwiera. Najwidoczniej rzeczywiście to urojenie mu przeszło. Tak myślał, póki nie odwrócił się i nie zobaczył duchową, unoszącą się nad ziemią postać mężczyzny o ciemnych, lekko potarganych włosach. Przetarł mocno oczy i zaczął po cichu odmawiać ,,Ojcze nasz".
— Zostaw go, Przemirze. On nie należy do naszego świata. Daj mu żyć w pokoju.
Marcinek uniósł wzrok wyżej. Naprzeciwko ,,ducha" (nadal uważał, że to efekt szaleństwa) stał inny mężczyzna, zdecydowanie żywy. Też miał ciemne włosy, ale wyglądał dystyngowanie i godnie. Nosił na sobie czarny płaszcz, a na szyi miał srebrny wisior. Marcinek pomyślał, że gdy zostanie właścicielem tartaku, też zacznie się tak ubierać.
To mój wnuk. Nasza więź nadal istnieje, chociaż dzielą nas pokolenia.
— Może i tak, ale nikogo nie można zmusić do więzi, a ten chłopiec ci jej odmówił. Zostaw go w spokoju, bo pożałujesz.
Elegancki mężczyzna uniósł swój wisior i wycelował go w twarz ,,Przemira". Okolicę okoliła szara, prześwitująca mgła, która wywołała w Marcinku atak dreszczy. Duch zakrył twarz dłońmi i po chwili rozpłynął się w mgle.
— Ugh... — jęknął drugi mężczyzna. — To była mocna magia. Chyba jestem teraz tym szlachetnym.
— J... ja dziękuję panu — powiedział Marcin, stukając zębami.
— Nie ma za co. Teraz zmykaj do przyjaciół i nie wychodź z domu do rana. Dobrze? — spytał go obojętnie mężczyzna.
— A poda mi pan nazwisko? Mój ojciec na pewno chciałby panu podziękować.
— Zrobiłem, co należało, a ty nie myśl o tym za dużo i nie mów nikomu. Zwłaszcza swojemu ojcu, dobrze? — Czarnowłosy mężczyzna przyjrzał mu się uważnie.
Marcinek i tak nie miał takiego zamiaru. Racja, tata uznałby, że zmyśla albo zwariował przez Dziady i zabroniłby mu spotkań z kolegami. Ci z kolei wyśmialiby go, w końcu tyle razy im mówił, że magia i czary nie istnieją.
— Dobrze. Do widzenia panu. — Chłopiec skinął głową i zniknął za drzwiami.
— Do licha! — Nadar podrapał się po włosach, gdy razem ze Świetą i Władą oddalali się od ludzkich siedzib. — Spodziewałem się, że to Jarosława zaatakuje.
— Nawet jeśli nie współpracuje z Przemirem, jego zachowanie na pewno jest jej na rękę. Wiedziała, co robi — stwierdziła Świetlana. — Ale nie mam pojęcia, czemu pokazałeś się temu chłopcu, panie. Dzieci mają bujną wyobraźnię i lubią skupiać na sobie uwagę. Co, jeśli rozpowie wszystko kolegom i rodzicom?
— Musiałem go jakoś uspokoić i zmusić do powrotu — odparł Nadar. — A nikomu nic nie powie. Przekonałem go.
— Dla niego nie jesteś królem — przypomniała rusałka. — W tym świecie nie każdy będzie uważał cię za autorytet.
— Brawo, młoda! — Włada klasnęła w dłonie. — Rozwijasz się. Może w końcu przestaniesz tak słuchać Żywii.
Świetlana nie odpowiedziała, co nikogo nie zdziwiło – nie była zdolna do obrażenia kogokolwiek. Nadar tymczasem zaciskał pięści i analizował jej słowa. Pragnął wierzyć, że zrobił na synu pastora tak duże wrażenie, że ten od razu go posłucha i do końca życia będzie kierował się jego słowami. W królestwie jeziora tak właśnie to działało, i to jeszcze zanim został prawdziwym władcą. Tylko nieliczni umieli mu się sprzeciwić, a i tak nie mieli narzędzi, by uniemożliwić mu realizację celów, więc nie przejmował się ich zdaniem. Dopiero kiedy kobieta powiedziała mu ,,nie", poczuł, że nie jest wszechmogący i nie osiągnie wszystkiego. Może to dlatego Anna go odtrąciła – okazał jej za mało troski i czułości, a za dużo zaborczości. Był za mało ludzki. Wolała kogoś, kto da jej ciepło zwyczajnego życia.
Żałował, że nie jest z nią w jednej drużynie i nie ma możliwości stałego sprawdzania, czy wszystko z nią w porządku. Był pewien, że Jara głównie przeciw niej skieruje swoje plany. Anna popełniła sporo błędów, ale ostatecznie odrzuciła zaklęcie Czarownicy i przeciwstawiła się jej. Takie coś Jarosława mogłaby w ostateczności wybaczyć bogince czy demonowi, ale nie śmiertelniczce. Serce ściskało mu się na myśl, że jego dziewczynkę mogło spotkać coś złego, a jego nie będzie obok, żeby ją ocalić i zostało mu tylko ratowanie skóry dziesięciolatkom.
— Myślisz, że Anna sobie radzi? — szepnął dyskretnie do Świety. Nie chciał słuchać na ten temat komentarzy Włady.
— Marzanna na pewno robi wszystko, żeby nic jej się nie stało. A Anna jako czarodziejka radzi sobie całkiem dobrze, może... nie świetnie, ale się stara. Pewnego dnia nas wszystkich zaskoczy — zapewniła rusałka z nadzieją.
— Nie wątpię w nią, ale... jest mało doświadczona...
Świetlana zmarszczyła czoło, i był to chyba najbardziej stanowczy gest,na jaki mogła się zdobyć.
— Ona powiedziała wyraźnie, że cię nie chce, panie. Nie da się nikogo zmusić do miłości. Wiem o tym dobrze — westchnęła.
Nadar zastanawiał się chwilę, co mogły znaczyć te słowa. Większość rusałek nie krępowała się w korzystaniu ze swoich wdzięków i zmieniała kochanków z prędkością wiatru. Część znajdywała towarzyszy życia, a ponieważ nie były do końca umarłe, mogły nawet rodzić dzieci. Ale nigdy nie słyszał, by Świetlana z kimkolwiek się spotykała, a przecież nie brakowało jej urody i wielu mężczyzn chciałoby przy sobie tak łagodną i wyrozumiałą kobietę. Dla niego była zbyt delikatna.
— Nie chcę jej do niczego zmuszać. Dałem sobie spokój. Chcę po prostu mieć pewność, że jest bezpieczna i ta stara baba nie zrobi jej krzywdy.
— Wszystkim nam na tym zależy — zapewniła Świeta. — Ale jeśli ciągle będziesz się przy niej kręcił, to twoje uczucia nigdy nie wygasną, a Anna nie znajdzie spokoju, by zdecydować, co sama chce. Dla waszego dobra powinniście trzymać się od siebie jak najdalej.
— Trzymam się od niej z daleka! — zawołał Król.
Świeta nie protestowała i patrzyła na niego poważnie i bez żalu, ale zrozumiał, że miała rację. Nie narzucał się Annie i starał się jej unikać, ale ciągle o niej myślał i gdzieś na dnie duszy wierzył, że wydarzy się coś, co naprawdę ich połączy. Przez to zawsze będą w jakiś sposób powiązani, a przecież Anna tego nie chciała.
,,Muszę pójść za radą Miłosza i znaleźć sobie kogoś innego" postanowił. ,,Oczywiście, gdy ta cała sprawa z Jarosławą się rozwiąże".
A może tak naprawdę nigdy nie kochał Anny. Może pociągało go to, że była odległa i go nie chciała, więc nie dałby rady żyć z nią na co dzień. Pewnie traktował ją jako zwykły cel do zdobycia i ona to wyczuła.
Anna spodziewała się, że spędzi całą noc na strachu i wyobrażaniu sobie swojej potencjalnej śmierci. Zdziwiła się, że przede wszystkim przenika ją ekscytacja i oczekiwanie. Niedawno świat ograniczał się tylko do Wisun i okolic, a teraz okazało się, że składa się z wielu istot i wymiarów, że można przekraczać granice tego, co widzialne i że jest tak, jak pisał Mickiewicz: nie wszystko sprowadza się do szkiełka i oka. Nie musiała już myśleć tylko o swoim wyglądzie i tym, co sądzą o niej ludzie z wioski. Przecież na ziemi było zbyt wiele ciekawych rzeczy, które należało odkryć.
Nie widziała żadnych dusz, bo najwidoczniej nie chciały jej się ukazywać, ale Przyboj widział i od czasu do czasu do kogoś mówił. Początkowo ją to niepokoiło, ale po chwili zaczęło fascynować i za każdym razem zwracała wzrok w jego stronę i nasłuchiwała.
— Czy ja ci się podobam, że ciągle na mnie patrzysz? — zapytał on w końcu.
— N... nie. Po prostu ciekawią mnie twoje rozmowy. To dla mnie takie nowe — wyznała, czerwieniąc się.
— Myślę, że dobre wychowanie nakazuje brak podsłuchiwania — odparł Przyboj. — Ale cieszę się, że to nie zachwyt nad moją urodą. Nie chcę stawać z Królem Bełdan w szranki, mam trochę rozumu pod czaszką.
Anna zarumieniła się. Jej pierwszą myślą było, skąd Przyboj ma takie informacje na jej temat, ale po chwili przypomniała sobie, że przecież była oficjalnie zaręczona z Królem, on poważnie planował się z nią ożenić. Na pewno w jego królestwie krążyły plotki na ten temat, tak jak się dzieje to wśród ,,normalnych" ludzi. Poczuła się jeszcze bardziej winna, że naraziła go na coś takiego. Na pewno nie było przyjemne słuchać, jak wszyscy wokół zastanawiają się, dlaczego narzeczona cię zostawiła.
— Nie podobasz mi się — powiedziała z wybitną szczerością. — Ale nie musisz też się bać, bo Król nie będzie stawał o mnie w żadne szranki. Między nami wszystko zakończone.
— Może dla ciebie zachowuję się dziwnie, ale głupi nie jestem — prychnął Przyboj.
— Proszę o spokój i ciszę! — upomniała ich Marzanna. Wśród czarnej nocy jej biała suknia sprawiała wrażenie, jakby mieli przy sobie anioła, a nie panią śmierci. — To nie jest miejsce i czas na rozmowy o sercowych rozterkach.
— Przepraszam — wydukała Anna. Mało kto wzbudzał w niej taki respekt jak ta bogini. Marzanna wydawała się taka odległa od wszystkiego, co przyziemne i codzienne, bardziej niż jej siostra. Anna bardzo chciała dobrze wypaść w jej oczach i pokazać, że nadaje się na czarownicę.
— Właściwie co zrobimy, kiedy spotkamy dusze? — spytała. — Znaczy, już je widzimy, więc dlaczego nic nie robimy?
— Bogowie, myślałem, że się czegoś nauczę, obserwując cię, ale widzę, że z myśleniem u ciebie ciężko. — Przyboj przewrócił oczami. — Większość dusz po prostu chce przypomnieć sobie swój dom i zobaczyć bliskich. Myślisz, że po śmierci stajemy się szaleńcami żądnymi krwi? Będziemy walczyć z tymi duszami, które chcą nas skrzywdzić, zwłaszcza ciebie. Zrozumiałaś? — Ostatnie słowo wymówił bardzo wolno i akcentując każdą sylabę, jakby mówił do dziecka.
— Och, przestańcie się kłócić — poprosiła Marzanna, jak zwykle spokojnym, aksamitnym głosem. — Przyboju, Anna nie służy ci do nauki.
— Chciałem tylko zobaczyć kogoś, kto prawie dał radę Jarosławie — mruknął Przyboj, ale nic już nie dodał.
Anna popatrzyła na niego z ciekawością, ale odwrócił od niej wzrok. Nie spodziewała się, że usłyszy kiedyś takie słowa. Przecież nie dała rady Czarownicy, przez długi czas była przez nią wykorzystywana i manipulowana. Nawet jeśli zadziałała jakaś magia, dużą rolę odegrała też jej próżność i pragnienie zemsty. Wyrzuciła naszyjnik w głupiej złości. Nie miała żadnych zasług.
Przez jakiś czas znów spacerowali w milczeniu, a ona powoli się nudziła i monotonnie zaczęła liczyć kroki. Przyzwyczaiła się już do ciemności oraz wiatru, który rozwiewał jej włosy i owiewał szyję. Było zimno, trudno oczekiwać innej pogody w sercu jesieni, nie dziwiła się więc, że czasem jej oddech słabnie i ma wrażenie, że coś mocno ściska ją w krtani. Pewnie wróci do domu z mało poetyckim przeziębieniem.
Otworzyła usta, żeby odkaszlnąć, gdy coś pociągnęło ją w dół. Miała wrażenie, że słabnie, może od zimna czy ciemności. Próbowała wziąć oddech, ale się nie udało, jakby ktoś ją dusił. Z jej ust wyrwało się tylko dziwne charczenie.
— Anno! — Usłyszała nad sobą głos Marzanny. — Przyboj, daj mi rękę, jesteś potrzebny!
Przez mgłę widziała, jak boginka i demon unoszą swoje dłonie w jej stronę. Owinął ją zimny, ale orzeźwiający wiatr i już prawie otwierała oczy, gdy znowu coś pociągnęło ją w dół.
,,Ja chyba jednak umieram" pomyślała, gdy jej głowa dotknęła ziemi, chociaż była zbyt wymęczona i rozkojarzona, by zastanowić się czemu.
— Dość!
Teraz rozległ się nad nią głos, który zdecydowanie nie należał do Marzanny. Do Przyboja także nie, był twardszy i niższy. Tym razem otoczyła ją jakaś czarna chmura, mroźna i przyprawiająca o przyśpieszone bicie serca, ale gdy po chwili wysłuchiwania krzyków ustąpiła, Anna odetchnęła z ulgą. Prawie jakby wracała do zdrowia po chorobie.
Oparła się na łokciach o czarną ziemię i uniosła głowę. Ukazało jej się stado wielkich czarnych koni. Na każdym siedział jeździec, większość z nich również była ubrana na czarno, w ostateczności biało lub srebrno, przez co wyglądali jak niebo ze stłoczonymi gwiazdami.
,,Mój Boże. To jest... Dziki Łów" uświadomiła sobie nagle Anna, a w jej głowie pojawiły się fragmenty z ,,Potopu":
I w tych lasach, i na pustych polach lecieli jak ów orszak piekielny rycerzy krzyżackich, o których lud powiada na Żmudzi, iż czasami, wśród jasnych nocy miesięcznych, zjawiają się i pędzą przez powietrze zwiastując wojnę i klęski nadzwyczajne.
Na czele Łowu stał wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i śniadej cerze, przypominającej cygańską. Nie spojrzał na nią, tylko zeskoczył ze swojego rumaka i zanim zdążył coś powiedzieć, Marzanna odbiegła od Przyboja i krzyknęła:
— Dalwin!
Anna usiadła już na ziemi i przyglądała się, jak jej nauczycielka żwawym, prawie desperackim krokiem biegnie do mężczyzny i rzuca mu się na szyję. On natychmiast odwzajemnił uścisk, zaciskając dłonie na czarnych włosach Marzanny. Następnie złączyli się w gorącym pocałunku, nie zwracając uwagi na wszystkich zebranych.
Witajcie w kolejnym rozdziale :) Liczę, że się Wam spodobał. Jak możecie się domyślać, noc Dziadów będzie jeszcze trochę bardziej rozpisana, bo to ważne wydarzenie w życiu Anny. Postaram się, żebyście nie musieli długo czekać na kontynuację, ale niestety listopad w mojej pracy jest dość szalony i czasami po prostu padam na twarz i śpię od 18 z przerwą na jedzenie XD
Jeśli chodzi o aspekty z tego rozdziału, to o Dzikim Łowie napiszę trochę więcej w kolejnej części. Natomiast ,,Krzyżacy 1410" to powieść Józefa Ignacego Kraszewskiego, najpłodniejszego polskiego pisarza, która inspirowała potem Sienkiewicza. Od ,,Krzyżaków" różni się tym, że nie idealizuje zwycięstwa pod Grunwaldem i polskiej strony, zwraca uwagę na błędy, jakie zostały popełnione i które uniemożliwiły pełne wykorzystanie tej wiktorii. Bohaterką jest niemiecka dziewczyna Ofka, która fanatycznie wielbi zakon krzyżacki i zostaje szpiegiem na jego usługach. Prawie wyrwała Władysława Jagiełłę, ale ostatecznie postanawia wykorzystać niemieckiego rycerza, który jest w niej zakochany. Dosyć ciekawa i wciągająca historia, jedna z lżejszych tego pisarza :)
Tymczasem dajcie znać, co sądzicie o mojej historii i do zobaczenia :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top