Rozdział dwudziesty. Marzanna.


Morrigan śni stare sny o locie

Morrigan widzi inaczej

Morrigan buduje z ciała i krwi

I Morrigan zajmuje pusty tron

Heather Dale ,,Morrigan"

(Tłumaczenie moje)


Helena siedziała przy stole i wpatrywała się w płonącą na stole świeczkę, która jako jedyna oświetlała ciemny pokój. Dzisiejsza noc była pochmurna, bez gwiazd i księżyca, co napawało niepokojem.

,,Ciekawe, czy w tym jeziorze cokolwiek widzą" myślała. Jakiś instynkt kazał jej wyobrażać sobie to miejsce i zastanawiać się, co zrobiłaby po trafieniu tam.

— Robisz coś, kochanie? — Usłyszała za sobą głos Piotra. — Przyszedłem tylko powiedzieć, że dzieci już zasnęły.

— Myślę o Annie, Eryku i Konradzie — odpowiedziała Nene. Przynajmniej w tym nie musiała go okłamywać. — To tragiczna sytuacja.

Piotrek kiwnął głową, usiadł obok niej i ujął jej rękę.

— Mi też jest przykro. Eryk wydawał się miłym i spokojnym chłopcem, Konrad mniej, ale przecież nie zasłużył na taki los... A twojej siostrze po tym wszystkim po prostu należała się odrobina szczęścia. — Głaskał ją i patrzył na nią z czułością i miłością. — Ta niepewność i niemożność zrobienia niczego jest najgorsza.

— Zostaje nam się tylko modlić — dokończyła Nene i ścisnęła mocniej jego rękę.

Przy swoim dobrym i łagodnym mężu czuła się winna i niegodna. Żałowała, że była taka surowa dla Anny. Nawet jeśli siostra popełniła błędy czy złe czyny, nie znaczyło to, że nie cierpiała.

— Ale może powinniśmy też zacząć działać? — odezwał się nagle Piotr. — Porozmawiam z mężczyznami w wiosce. Zbierzemy się i poszukamy chłopaków.

— To niebezpieczne! — zawołała Nene. Przecież dobrze wiedziała, że nie mają szans na odnalezienie ich, a jeśli zobaczą braci Reszke, to sami nie wrócą.

— Co jest niebezpiecznego w spacerowaniu po okolicznych wioskach, i to w biały dzień? — zapytał Piotr. — Wszystko obmyśliłem. Przynajmniej spróbujemy. Wierzę, że Bóg wspiera tych, którzy nie tylko siedzą bez celu. — Uśmiechnął się, a potem pocałował jej dłoń.

Nene nie odpowiedziała, tylko przytuliła się i wtuliła głowę w jego pierś.

Anna czuła się coraz bardziej porwana przez nurt wydarzeń i chociaż sytuacja, w jakiej się znalazła, była wynikiem jej własnych działań, wydawało się, że całkowicie straciła wolę i była tylko zabawką w rękach losu. Miała wrażenie, że cokolwiek uczyni i tak nic to nie zmieni, a świat potoczy się tak, jak zaplanowały to jakieś wyższe siły.

— Wieczorem w kościele będzie modlitwa za odnalezienie Eryka i Konrada — powiedziała matka, gdy razem z Łucją i Małgosią obierały jabłka.

Annie zrobiło się niedobrze na myśl, że będzie musiała znów wystawić się na wzrok tych wszystkich ludzi, którzy ją potępiali i widzieli w niej już nawet nie dziwaczkę, ale czyste zło. Ale przecież rodzina wierzyła, że odważyła się opuszczać dom, więc odmowa wydałaby im się nienaturalna.

— Oby stał się cud — powiedziała na głos.

Właściwie, istniała na to szansa, bo przecież Nadar obiecał jej, że ich wypuści. Czuła jeszcze większe mdłości na myśl o konfrontacji, która ją wówczas czekała.

— Jestem pewna, że oni żyją i wrócą — dodała Łucja. — Jestem pewna — powtórzyła z nadzieją i ufnością, chociaż jej oczy wyrażały smutek.

,,Nawet ona jest teraz przeciwko mnie i nie wierzy, że chciałam dobrze" pomyślała z bólem Anna. ,,Zostałam całkiem sama".

Nagle zobaczyła mroczki przed oczami i miała wrażenie, że jej umysł okrył się mgłą, a w uszach usłyszała delikatny głos Świetlany:

— Nasza pani wróciła. Przyjdź pod las, gdy będziesz mogła.

Trwało to tylko chwilkę i Anna wkrótce znów widziała i słyszała tylko to, co działo się w kuchni. Matka i siostry nawet nie zauważyły w niej zmiany. Ona natomiast obierała jabłka i nie mogła przestać myśleć nad tym, co usłyszała. Czy to było jakieś zaćmienie umysłu czy Świeta rzeczywiście skontaktowała się z nią w magiczny sposób? W końcu Anna teoretycznie też była czarownicą, a dotąd jej moc wcale się nie objawiała.

,,W każdym razie chyba nic mi się nie stanie, jeśli tego posłucham" uznała w duchu. Chyba nadszedł czas, by porzucić marzenia, że magia i pogańskie siły nie będą miały żadnego wpływu na jej codzienność.

Jakiś czas później Anna szła w stronę lasu, jak zwykle próbując poruszać się drogami, na których uniknęłaby większości sąsiadów. Mimo to i tak kilkakrotnie natknęła się na staruszki szepczące między sobą i patrzące na nią z nieufnością, czy dzieci wytykające ją palcami.

Jakże okropnie się myliła. Nigdy nie będzie całkowicie częścią Wisun. Urodziła się tu i wychowała, jej krewni przez pokolenia żyli w tej wiosce, ale najwidoczniej ona nie mogła się z nią w pełni połączyć.

Odetchnęła z ulgą, gdy znalazła się w ocienionym wielkimi koronami drzew lesie i zobaczyła, że przy jednym z nich stoją Świetlana i Żywia.

— Naprawdę do mnie mówiłaś! — zawołała z pewnym podziwem Anna.

— Tak. – Skinęła głową rusałka. — Istoty magiczne mogą czasem rozmawiać ze sobą w umysłach. Nie wiedziałam, czy z tobą to zadziała, bo przecież nie rozwijasz swojej magii, ale się udało. Cieszę się, bo bardzo chcę, żebyś poznała naszą panią.

— A podasz mi w końcu jej imię? — Anna uniosła brew.

— Poznasz ją na miejscu — odpowiedziała za towarzyszkę Żywia. — Śpieszmy się, ona nie lubi czekać.

— Dobrze — zgodziła się Anna. — Wieczorem muszę iść do kościoła.

— Żeby ustalić szczegóły ślubu? — zadrwiła Żywia, ale Świetlana szturchnęła ją i tak zakończyła się ta dyskusja.

Przyjaciółki chodziły po lesie, aż w końcu doszły do czegoś, co wyglądało na grotę. Anna zdziwiła się, że w takim miejscu można mieszkać przez kilka wieków, ale podążyła za Świetą i Żywią. Rusałka wyciągnęła rękę i po chwili pojawił się przed nimi maleńki, błyszczący ognik, który oświetlał drogę, gdy weszły do ciemnego, ciasnego miejsca. Pachniało tu wilgocią i gruzem, a Anna coraz mocniej dziwiła się, że magiczne istoty mogą z własnej woli przebywać w takim miejscu. Teraz tym bardziej nie chciała zamieszkiwać na dnie jeziora.

W pewnej chwili doszły do końca jaskini. Nic tu nie było, jedynie kamienie i piasek.

— Gdzie ta pani? — zapytała Anna. — Boję się!

— Nie ma czego — uspokoiła ją Świetlana i przyłożyła dłoń do zamkniętej ściany.

Po chwili głaz się odsunął, a Anna wydała mimowolny okrzyk. Od dnia Nocy Kupały tak mocno nie doświadczyła działania magii, tego, że jej nowi znajomi potrafią coś więcej, niż większość ludzi. Tego, co ona i mogłaby potrafić.

Dziewczęta weszły do środka. Tu już nie było zimno i mokro. Ściany zdobiły zielone, pachnące pnącza, a pod stopami Anna czuła miękką trawę. Z niektórych miejsc na suficie zwisało coś, co przypominało białe, lśniące klejnociki.

— To jest przepiękne — wydusiła z podziwem.

— Widzisz? Magia nie jest taka zła i przerażająca. — Mrugnęła do niej Żywia. — Może warto było poznać ją z innej strony niż Jarosława.

Wtedy weszły do pomieszczenia, które przypominało wiejską chatkę znachorki, ale wyglądało zdecydowanie czyściej i bardziej przytulnie. Podnóża nie okrywała już trawa, ale ciemne drewno, chociaż na ścianach wciąż można było dostrzec roślinność. W kąciku stał obity ciemnozielonym puchem fotel, a przy nim dębowy stoliczek, na którym znajdowała się mała świeca.

Z bocznych drzwi wyszła wysoka kobieta o długich czarnych włosach, jasnej cerze i ogromnych zielonych oczach. Nosiła czarną suknię z koronką, która przypominała Annie pajęczynę. Wyglądała jak uosobienie Baby Jagi, ale młodszej i piękniejszej.

— Dzień dobry, dziewczynki — przywitała się łagodnie. — Miło mi cię w końcu poznać, Anno. — Wyciągnęła rękę do Mikołajczykówny, a ta ją uścisnęła.

— To jest... wasza pani? — spytała zmieszana Anna. — Wyobrażałam sobie... że jest starsza.

Ciemnowłosa roześmiała się głośno.

— Bo jestem starsza, o wiele starsza od ciebie, moja droga. Nie domyślasz się, kim jestem? — Anna pokręciła głową. — Czasami mówią na mnie Morana, Mora czy Morrigan — wymówiła z dziwnym, cudzoziemskim akcentem. — Tutaj nazywają mnie Marzanną.

Anna chwyciła mocniej ramię Świetlany, bo zrobiło jej się słabo. W wiosce marzanny były kukiełkami, które topiło się pod koniec zimy, ale wiedziała, że podobno kiedyś czczono boginię o tym imieniu, boginię śmierci i zniszczenia.

— Czy to zaświaty? — wydukała ze strachem.

Marzanna znów się zaśmiała.

— Wiem, że teraz mówicie o mnie, że sprowadzam śmierć i zimę, ale tak naprawdę ja czuwam nad całą naturą. A także nad magicznymi osobami, takimi jak ty. — Uśmiechnęła się.

— To miłe, chociaż ja nigdy nie chciałam być czarownicą — przyznała ze wstydem Anna.

Marzanna przechyliła głowę i przyjrzała się jej dokładnie.

— Czarownica. Wymówiłaś to słowo, jakby oznaczało coś złego.

Anna nie odpowiadała. Nie chciała urazić Marzanny, szczególnie że mimo pewnego mroku, biło od niej dobro i zrozumienie. Ale przecież właśnie od miesięcy uciekała przed magią, bo uważała ją za coś, przez co można zatracić duszę.

— Dobrze, nieważne — powiedziała w końcu bogini. — Słyszałam od Świetlany, Żywii i króla Nadara, że twoi dwaj przyjaciele zostali uwięzieni w jeziorze Bełdany. Nie mogłam przybyć od razu, bo czuwam nad wszystkimi słowiańskimi demonami i czarodziejami, musiałam skończyć jeszcze wiele spraw, ale wiedziałam, że Nadar nie będzie się nad nimi znęcał. Dzisiaj postaram się zapewnić im wolność.

,,Zatem Nadar nie kłamał" pomyślała Anna i uświadomiła sobie, że teraz łatwiej jest nazywać jej go po imieniu niż ,,Królem".

— To w dodatku Jara namówiła Annę, żeby ich tam wysłała, a przynajmniej Eryka — dodała z satysfakcją Żywia.

— Ale ja... — Anna chciała się jakoś bronić, ale obecność Marzanny ją powstrzymywała.

— Jarosława jest osobą, która lubi używać magii do wywierania wpływu na innych. Nie radziłabym ci brać z niej przykładu — zwróciła się bogini do Anny.

— Myślałam, że jest dobra i chce mi pomóc... Dała mi te korale... — Anna dotknęła jednego z owoców jarzębiny.

Marzanna zrobiła krok w jej stronę i dotknęła korali. Aż się wzdrygnęła.

— Czuję od nich silną magię. Może powinnaś je zdjąć?

— Nie! — zaprotestowała Anna. — Bez nich będę brzydka i odpychająca, cała wioska mnie wytknie... Chociaż i teraz mnie nie znoszą... — przyznała ze wstydem.

Marzanna poklepała ją po ramieniu.

— Rozumiem. To twój wybór. Mimo to gdy znajdę czas, porozmawiam z Jarą. Na razie udam się do Króla Bełdan.

Anna otworzyła usta, by zapytać Marzannę, czy istnieje szansa, by uniknęła ślubu z nim i nie poniosła kary, ale coś ją powstrzymało. Od tej kobiety biła taka powaga i majestat, że nie chciała przyznawać się przed nią do oszustwa i, bądź co bądź, uwodzenia mężczyzn. Najważniejsze, że Eryk i Konrad będą wolni. Potem będzie musiała zmierzyć się z tym wszystkim, co wywołała.

Gdy światło księżyca padło na jezioro, w sali tronowej Króla Bełdan rozległy się energiczne, ale jednocześnie subtelne damskie kroki. Po chwili ukazała mu się Marzanna.

— Witaj, moja droga — przywitał ją. — Nie widzieliśmy się od kilku lat.

— Miałam wiele ważnych spraw do załatwienia — odparła boginka. — Ale ostatnio doszły mnie słuchy, że równowaga została zakłócona. W twoim królestwie znaleźli się dwaj ludzcy chłopcy.

— To Jarosława ich tu sprowadziła. Wypiera się tego, ale musiała mieć w tym jakiś cel — stwierdził Nadar.

— Porozmawiam sobie z nią — obiecała Marzanna.

— Pytanie, czy na nią wpłyniesz.

— Przysięgłam sobie, że nie będę naruszać wolności moich istot.

Nadar prychnął pod nosem, ale szarmancko wskazał jej boczne drzwi i poprowadził do pałacowych lochów, gdzie w jednej z cel siedzieli bracia Reszke.

Na widok nieznanej, pięknej, ale emanującej grozą kobiety, Eryk i Konrad wydali z siebie krótkie okrzyki i przesunęli się bliżej ściany.

— Nie ma powodów paniki — powiedział ironicznie Król. — Ona przyszła was uwolnić.

— Skąd mamy mieć pewność, że nas nie otruje? — zawołał Konrad. — W tym dziwnym świecie nikt nie jest normalny!

— Nie chcę uczynić wam nic złego. — Marzanna uniosła delikatnie rękę. — Przybyłam tu, aby pomóc wam wrócić do domu. Musicie tylko złożyć mi przysięgę, że nikomu nie powiecie, co tutaj widzieliście. W przeciwnym razie czeka was koszmarny koniec.

— Piękne warunki, rzeczywiście. — Konrad przewrócił oczami.

— Uspokój się — skarcił go nagle Eryk. — Przecież nas nie oszukują, powiedzieli wszystko szczerze. Ja się zgadzam i złożę tę przysięgę. Ty rób, co chcesz.

Konrad przyjrzał się najpierw bratu, a potem Nadarowi i nieznanej sobie kobiecie, aż w końcu westchnął i powiedział:

— Dobrze. Ja też ją złożę.

— Cieszę się, że to już za nami — powiedział Nadar, gdy bracia zniknęli z królestwa. — Chyba nie mam cierpliwości do niemagicznych. Ci dwaj byli nieznośni. Pierwszy zbyt poważny i próbujący udawać rozsądnego, a drugi to istny szaleniec.

— Dziwne, że są braćmi. Ale może jeden wziął to, czego brakowało drugiemu — zażartowała Marzanna, stąpając po posadzce.

— Możliwe. — Pokiwał głową Nadar. Wciąż miał przed oczami twarze braci, słyszał ich słowa i nie potrafił pozbyć się myśli, co sądziła o nich Anna i czy jeden z nich naprawdę mógł zdobyć jej serce.

W głębi duszy żywił wątpliwości, co do jej szczerości i zastanawiał się, czy to realne, że tak łatwo zrezygnowała ze swojej rzekomo wielkiej miłości i przystała na związek z nim. Chciał wierzyć, że jego ogromne uczucie wpłynęło na nią, że nie można odrzucić kogoś, kto kocha cię tak namiętnie, ale jakiś złośliwy chochlik w głowie szeptał mu, że to myślenie godne młodego chłystka, a nie króla magicznych stworzeń całej okolicy.

— Zostanę tu jeszcze przez jakiś czas. — Marzanna wyrwała go z rozmyślań. — Teraz przyszedł czas na opiekę nad tym terenem.

— To bardzo dobrze. — Nadar wyprostował się i spróbował spokojnie uśmiechnąć. — Może będziesz na moim ślubie.

— Twoim ślubie? — powtórzyła Marzanna. — Znowu chcesz się ożenić? Znam ją?

— Bardzo możliwe — odparł tajemniczo Król. Coś kazało mu na razie ukryć tożsamość Anny. — Ale o szczegółach opowiem ci kiedy indziej.

Anna siedziała w piątej ławce w kościele, pomiędzy matką a Łucją, i wpatrywała się w wiszący przy ołtarzu obraz Jezusa na krzyżu. Miała na sobie prostą szarą sukienkę z guzikami na dekolcie, w której zawsze wyglądała prosto i niewinnie, ale nie oczekiwała, by wzbudziło to współczucie mieszkańców Wisun.

Drżała na całym ciele, a jej serce uderzało mocno, chociaż przecież dostała obietnicę, że Eryk i Konrad wrócą. Mimo to miała wrażenie, że dzieje się coś złego i że jej życie już nigdy nie będzie szczęśliwe i spokojne. Wkroczyła na nową, dziwną i mroczną drogę, stała się kimś innym i nie umiała sobie z tym poradzić. Czasem miała ochotę uciec gdzieś daleko, gdzie nikt by jej nie znał, nie pamiętał o jej brzydocie ani nie dziwił się jej nagłą urodą. Chyba Nene miała rację, że piękność to dla kobiety przekleństwo, nawet jeśli brzydota też nim jest.

Gdy skończyła się modlitwa, ludzie zaczęli opuszczać kościół, a pani Reszke szła na czele. Anna dyskretnie postanowiła do niej nie dołączać i nie zwracać uwagi na swoją żałobę, chociaż przecież była narzeczoną zaginionego. Na szczęście, do świątyni udały się dzisiaj jej wszystkie zamieszkałe w Wisunach siostry, więc przy nich i rodzicach mogła zaznać odrobiny bezpieczeństwa.

Szła ze spuszczoną głową, przypatrując się trawie i małym kamykom. Pewnie przypominała pątniczkę pokutującą za ogromne grzechy i może trochę nią była. Nie zauważyła nawet sylwetek ludzkich, które co jakiś czas ukazywały się w pobliżu. Nie było jeszcze nocy i nikogo nie zastanawiali przechodzący wieśniacy.

— Ludzie! — Nagle rozległ się czyjś donośny głos. — Cud się wydarzył!

Anna podniosła oczy i zobaczyła, że od strony jeziora nadchodzą Eryk i Konrad. Mieli mokre twarze i włosy, nosili przemoczone, brudne ubrania, ale to zdecydowanie byli oni.

Zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, pani Reszke podbiegła do synów i chwyciła ich w ramiona. Anna mogła tylko na to patrzeć.

Witam w kolejnym rozdziale! Przepraszam, że Anna jeszcze nie dostała po tyłku, ale na pewno się tego doczekacie XD

Wątek związany z Marzanną i jej udziałem w uwolnieniu braci jest moją inwencją, ale bardzo mnie on cieszy, bo dzięki temu mogłam nawiązać do innej mojej miłości, a mianowicie mitologii celtyckiej. Pokrótce wyjaśniłam to w tekście - Marzanna jest słowiańską boginią śmierci i zimy, ale też natury i życia, uważa się, że symbolizowała ona cały ,,krąg życia", a nie tylko tą mroczną część. Marzanna bywa też uważana za słowiański odpowiednik celtyckiej bogini Morrigan - bogini wojny, zniszczenia i śmierci, a także magii. Morrigan bywa też uważana za pierwowzór Morgany Le Fay, przyrodniej siostry króla Artura i największej, a według niektórych także najnikczemniejszej, czarodziejki, toteż nie mogłam się powstrzymać przed użyciem wizerunku Katie McGrath ;)

Rozdział też chyba rzucił pewne światło na stosunek Króla Bełdan do Anny i czym się kierował przy zaręczynach, więc jestem bardzo ciekawa Waszych refleksji i uwag :)

Trzymajcie się :)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top